Etyczny immunitet

Bogumił Łoziński

|

GN 34/2010

publikacja 27.08.2010 11:54

Nasi politycy przestali respektować podstawowe zasady etyczne. Nie czują się odpowiedzialni za skutki swoich działań. Dla politycznych celów nie oszczędzili nawet krzyża.

Etyczny immunitet istockphoto

Szydzenie z drugiej osoby i wyznawanych przez nią wartości, wyzwiska, obmowa, oszczerstwa, szarganie pamięci zmarłych, wyśmiewanie symboli, a nawet życzenia śmierci. To nie jest opis zachowań jakiegoś gangu czy relacji panujących wśród pensjonariuszy zakładu karnego. Takie zachowania w ostatnim czasie przejawiają polscy politycy.

Dobro czyń, zła unikaj
W relacjach międzyludzkich obowiązuje tzw. złota zasada, która mówi: „dobro czyń, zła unikaj”. Zasada ta ma wymiar uniwersalny, jest akceptowana w każdej cywilizacji, kulturze i religii. Jednak wszystko wskazuje na to, że przestała obowiązywać w polskiej polityce. Postawa powstrzymywania się od zadawania innym bólu czy nawet sprawiania przykrości wśród naszych polityków staje się anachronizmem, a dominują zachowania dążące do zadania politycznemu adwersarzowi jak największego cierpienia. Politykom mylnie wydaje się, że mandat do parlamentu daje im nie tylko immunitet prawny, ale także immunitet etyczny, że ich czyny nie podlegają ocenie moralnej. Politykiem, który cofnął standardy etyczne obowiązujące w naszej cywilizacji do epoki barbarzyństwa, jest niewątpliwie poseł PO Janusz Palikot.

Szczególne zło w postępowaniu posła z Lublina polega na personalnym deptaniu godności drugiego człowieka, np. gdy mówi, że „Lech Kaczyński ma krew na rękach”, gdy kpi z nieżyjącego Przemysława Gosiewskiego, a ostatnio gdy życzył Jarosławowi Kaczyńskiemu śmierci. Tragiczne w tym wszystkim jest to, że ta nienawiść do innych jest wzmacniana, wręcz promowana przez PO, która umieszcza tego typu wypowiedzi na swojej oficjalnej stronie internetowej. Nic więc dziwnego, że drogą „etycznego nihilizmu” kroczą inni politycy Platformy, np. zionący nienawiścią do osób o odmiennych poglądach Stefan Niesiołowski, publicznie obrażający posłankę PiS z powodu jej żałoby Kazimierz Kutz, a także prof. Władysław Bartoszewski, który porównywał działania lidera PiS do nekrofilii i pedofilii.

Z drugiej strony politycznej barykady przykłady bezpośrednich ataków personalnych na politycznych adwersarzy nie są aż tak drastyczne. Jednak kiedy Jacek Kurski twierdzi, że Bronisław Komorowski szedł do władzy po trupach, a Jarosław Kaczyński, że Komorowski został prezydentem przez nieporozumienie, z pewnością jest to bardzo dalekie od etycznego minimum w relacjach międzyludzkich. Łamanie zasad moralnych ze strony polityków PiS bardziej polega na przekraczaniu ósmego przykazania: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu”. W odbieraniu dobrego imienia politycznym przeciwnikom, obmowie czy wręcz oszczerstwie prym wiedzie poseł Antoni Macierewicz, który tragedię smoleńską określa jako „zbrodnię”, a niewątpliwy bałagan przy prowadzeniu śledztwa w sprawie tego dramatu nazywa „manipulacją”.

Takie insynuacje prowadzą do formułowania uwłaczających premierowi twierdzeń, że „Tusk ma krew na rękach”, choć trzeba zwrócić uwagę, że nie padają one ze strony polityków PiS, lecz zwolenników tej partii. Do kategorii obmowy należy też zaliczyć insynuację Jarosława Kaczyńskiego, że Komorowski chce w Polsce walczyć z Kościołem niczym socjalistyczny premier José Zapatero w Hiszpanii. Politycy mogą mieć różne opinie, mają prawo spierać się w różnych kwestiach, inaczej je oceniać, jednak granicą jest godność drugiego człowieka. Mówiąc prościej – elementarna przyzwoitość w relacjach z innymi, która nie pozwala nam świadomie ich krzywdzić.

Bez odpowiedzialności
W ostatnich latach politycy zdążyli nas przyzwyczaić do brutalnych zachowań. O ile jednak zaimpregnowani na nieprzyzwoitość politycy wydają się na nie odporni, o tyle wywołują one fatalne skutki społeczne, prowadząc do otwartych konfliktów czy wręcz trwale dzieląc społeczeństwo, a nawet najbliższych. Niestety, odpowiedzialność za słowa i czyny jest obca naszym politykom.
Jaskrawym przykładem takiej postawy jest spór wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Tak naprawdę jest to konflikt polityczny między PO i PiS o upamiętnienie Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy. Platforma takiego upamiętnienia nie chce, co najwyżej w jak najskromniejszy sposób. Z drugiej strony PiS dąży do jak najbardziej godnego upamiętnienia tragicznie zmarłego prezydenta, najlepiej okazałym pomnikiem.

Obie strony mają prawo do takich postaw, tyle że absolutnie nieodpowiedzialne jest w dążeniu do tego celu posługiwanie się metodą polegającą na rozbudzaniu negatywnych emocji. Gdy Komorowski wypowiedział niefortunne słowa o przeniesieniu krzyża, Kaczyński natychmiast je podchwycił i wywołał polityczną wojnę, w której celem jest zniszczenie przeciwnika, oskarżenie go o najgorsze intencje, a nie pokojowe rozwiązanie problemu. Z drugiej strony zdumiewająca jest postawa prezydenta, który ma instrumenty prawne i porządkowe, aby choć spróbować rozwiązać konflikt, a jednak nie podejmuje żadnych realnych działań, by go zażegnać. Wprost przeciwnie, jak w przypadku potajemnie zamontowanej i nieadekwatnej do rangi tragedii tablicy na Pałacu Prezydenckim, dolewa tylko oliwy do ognia.

Obaj politycy są w pełni odpowiedzialni za obudzenie skrajnych postaw, które ujawniły się pod Pałacem Prezydenckim. Doszło tam już do profanacji krzyża, oblania pamiątkowej tablicy fekaliami i pojawienia się człowieka z granatem. Więc lada moment może rzeczywiście polać się krew. Co jeszcze musi się zdarzyć, aby wzięto odpowiedzialność za rozwiązanie problemu, aby prezydent Komorowski podjął próbę negocjacji, a prezes Kaczyński wezwał tzw. obrońców krzyża do tego, by pozwolili go przenieść w godne miejsce. Na problem odpowiedzialności w polityce zwrócili uwagę biskupi w oświadczeniu Prezydium Episkopatu i abp. Kazimierza Nycza z 12 sierpnia, kiedy ocenili, że politycy „eskalując ten konflikt,
biorą na siebie olbrzymią odpowiedzialność, że ich spory polityczne przeniosą się na ulicę i wywołają poważne konflikty społeczne”.

Bez świętości
Spór o upamiętnienie ofiar katastrofy w Warszawie pokazał, że politycy są gotowi dla osiągnięcia swojego celu poświęcić wszystkie świętości, nawet krzyż. We wspomnianym oświadczeniu jest także fragment o instrumentalnym wykorzystywaniu krzyża, który stał się „narzędziem politycznego przetargu i niemym świadkiem słów pełnych nienawiści i zacietrzewienia”. Dlatego biskupi poprosili „o przeniesienie krzyża w godne miejsce”. Tymczasem lider PiS zdecydowanie stoi na stanowisku, że krzyż może być przeniesiony dopiero po postawieniu w jego miejscu pomnika. Komentując oświadczenie biskupów, stwierdza jednocześnie, że jest zbieżne ze stanowiskiem PiS. Trudno o bardziej jaskrawy przykład wykorzystywania religijnego symbolu do politycznych celów. Biskupi piszą, że „szeroko nagłaśniany w mediach spór staje się politycznym tematem zastępczym. W czasie gdy narasta kryzys ekonomiczny i podnoszone są podatki, Polska potrzebuje wspólnie podejmowanych głębokich reform”. To zdanie można wprost odnieść do rządu, któremu, w obliczu coraz większych problemów gospodarczych i braku realnych działań, niewątpliwie na rękę jest zajmowanie opinii publicznej konfliktem. Biorąc pod uwagę fakt, że prezydent i rząd mają środki prawne i porządkowe do rozwiązania problemu, a przez tyle miesięcy tego nie robią, zarzut o wykorzystywanie krzyża do celów politycznych jest jak najbardziej uzasadniony. Nawet jeśli uznamy, że jedna ze stron ma rację, krzyż nigdy nie może stać się narzędziem czy zakładnikiem sporu, bo symbolizuje większe wartości niż polityczny powód konfliktu. Tymczasem obie strony, mimo deklarowanego katolicyzmu, pokazały, że cele polityczne są dla nich ważniejsze niż świętość krzyża.

Wielkoduszność, czy oko za oko
Swymi zachowaniami politycy cofają życie publiczne do ery barbarzyństwa. Jedną z zasług chrześcijaństwa było wprowadzenie do relacji społecznych takich wartości jak wybaczenie czy wspaniałomyślność. Panująca w starożytności zasada oko za oko, która powodowała nieustanne wojny i odwety, została zastąpiona próbą pokojowego rozwiązywania konfliktu w taki sposób, aby jego postanowienia nie były zarzewiem nowego sporu, lecz podstawą trwałego pokoju, pozwalającego na rozwój nowej cywilizacji. W naszym życiu publicznym trudno znaleźć przykłady tych ostatnich zachowań, jakby nasi politycy cofnęli się do ery barbarzyńców. Namiastki innej jakości w życiu publicznym doświadczyliśmy w czasie kilku dni żałoby po ofiarach tragedii w Smoleńsku, gdy politycy przez pamięć dla zmarłych nie atakowali się nawzajem w sposób nieetyczny, a gwałtowne spory ustały. O dziwo, również w okresie kampanii prezydenckiej potrafili zachować we wzajemnych relacjach właściwe standardy etyczne, co pokazuje, że jest to możliwe. Czy ten stan nie mógł trwać dalej? Czy prezydent Komorowski dla zażegnania sporu nie może zdobyć się na gest wielkoduszności i zaprosić na rozmowy Jarosława Kaczyńskiego oraz przedstawicieli rodzin ofiar katastrofy? Czy prezes PiS nie może wykazać się wielkodusznością, „wydać” krzyża Kościołowi i zaproszenie przyjąć? Czy nie mamy prawa tego oczekiwać?
Nie tylko mamy prawo, ale wręcz powinniśmy od wszystkich polityków wymagać postawy szacunku i wielkoduszności dla innych, a tych, którzy takich wartości nie szanują, eliminować z polityki w czasie głosowania przy wyborczej urnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.