Rosja płonie, Putin gasi

Justyna Prus, dziennikarka "Rzeczpospolitej", Moskwa

|

GN 34/2010

publikacja 27.08.2010 10:49

Rekordowe upały utrzymujące się ponad dwa miesiące były dla Rosji bezlitosne. Żywioł dotknął 20 z 83 rosyjskich regionów. Zginęły 53 osoby.

Rosja płonie, Putin gasi Tyle po pożarze zostało ze wsi Mokowoje (170 km od Moskwy). pap/EPA/SERGEI ILNITSKY

Niżnij Nowgorod, koniec lipca. Na ulicach malowniczego staroruskiego miasta smog. – To las się pali – rzuca dziewczyna w czarnej sukience. W tym samym czasie sto kilometrów dalej, we wsi Wierchniaja Kiereja, jest już premier Władimir Putin. Całuje w policzek starszą zapłakaną kobietę, na twarzy wyraz głębokiego współczucia. Zupełnie inną twarz Putin ma dla miejscowych urzędników. Oczekuje dymisji tych, którzy zawiedli. Zaufany gubernator obwodu niżnienowgorodzkiego Walerij Szancew nie jest zagrożony, poleci tylko głowa szefa miejscowej administracji.

Z Wierchniej Wierei zostały tylko zgliszcza – spłonęło 341 domów. Tę chwilę można uznać za oficjalny początek katastrofy. Do tej pory wydawało się, że to „zwykłe pożary”, jak co roku. Premier zapowiada, że wszyscy poszkodowani otrzymają podwyższone odszkodowania, a do listopada nowe domy. Tego lata powtórzy te obietnice jeszcze wiele razy w wielu wioskach. Rosjanie, przyzwyczajeni do opieszałości swoich władz, co roku, gdy zaczyna sypać śnieg, brnąc przez zaspy, gorzko żartują, że „zima zaskoczyła”. Tym razem zaskoczyło lato. Upały utrzymujące się ponad dwa miesiące były bezlitosne, a tajemniczy antycyklon, który zdaniem meteorologów zatrzymał nad centralną Rosją masy gorącego powietrza znad Azji Środkowej, stał się wrogiem numer jeden. Mało kto potrafi wytłumaczyć, czym jest antycyklon. Ale każdy wie, że to on jest winien.

Wszystko spłonęło
Płomienie były praktycznie wszędzie, z wyjątkiem północy.Płonęły torfowiska pod Moskwą, lasy w obwodzie briańskim, pod Riazaniem i na Uralu. Nadzwyczajna mobilizacja strażaków i ratowników nie zdołała zapobiec katastrofie. Zazwyczaj chwalone za profesjonalizm siły Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych nie były w stanie w krótkim czasie opanować sytuacji. Trwająca przez kilka dni walka z płomieniami, podchodzącymi praktycznie do murów ośrodka jądrowego w Sarowie, spalona baza logistyczna marynarki wojennej pod Moskwą, masowa mobilizacja do pomocy wojska i ochotników – wszystko to pokazywało, że sytuacja jest dramatyczna.

Pogorzelców ze spalonych wsi pod Riazaniem umieszczono najpierw w luksusowym hotelu w centrum sportowym, oddanym do użytku na początku tego roku. Mieli tam do dyspozycji basen, boiska, warunki luksusowe. Po tygodniu przeniesiono ich do skromniejszych obiektów socjalnych, m.in. centrum „Siemia” na jednym z riazańskich blokowisk. Ofiary pożarów mieszkają tam z samotnymi matkami, bezdomnymi, narkomanami i alkoholikami w trakcie leczenia. – Gdy zaczynało się palić, straż pożarna nawet nie reagowała na nasze wezwania. Pewnie dlatego, że lasy płoną u nas co roku. Gdy ogień doszedł do domów, było już za późno – opowiadał Walerij, jeden z „przesiedleńców”. – Ludzie zdążyli tylko zabrać dokumenty. Nasze zwierzęta, psy i koty spłonęły, bo zamiast uciekać, schowały się przed ogniem w domu – opowiadał Walerij. Media pokazywały wymowne kadry: pośród zgliszcz węgielek w kształcie kury – przed pożarem był żywym zwierzęciem.

Jak Igor został strażakiem
Ma niewiele ponad 20 lat. Przyszedł z wielkim plecakiem, w każdej chwili jest gotów wyruszyć na akcję. Igor chce dołączyć do setek ochotników, którzy na własną rękę gaszą leśne pożary. – Najpierw pomóż tutaj, potem wyślemy cię w teren – mówi doktor Liza, która koordynuje akcję pomocy dla ludzi i terenów dotkniętych pożarami. W moskiewskiej piwnicy całymi dniami wre praca. Ludzie przywożą wszystko, od jedzenia przez specjalną ochronną odzież po szlauchy i piły spalinowe. Pakują to do samochodów i wywożą w miejsca wskazane przez doktor Lizę. Podobny punkt działa w domu Anny Baskakowej, historyka sztuki, teraz eksperta od pożarnictwa. Ona także zbiera sprzęt dla strażaków ochotników, którzy, jak pisze na swoim blogu, „gaszą ogień w przypalonych trampkach”.

Gdy profesjonalni strażacy skupiają się na ochronie skupisk ludzkich, ochotnicy działają w lesie – rąbią drzewa, żeby odciąć drogę płomieniom. W internecie, gdzie organizują się te spontaniczne akcje, otwarcie mówi się o tym, czego nie ma odwagi powiedzieć państwowa telewizja. Że winne są nie tylko antycyklon i pogodowe anomalia, ale także rosyjskie władze, które kilka lat temu zlikwidowały straż leśną. W efekcie brak struktury odpowiedzialnej za zapobieganie leśnym pożarom. Wyspecjalizowane MCzS nie ma tego w spisie swoich zadań – wkracza do akcji, dopiero gdy zagrożeni są ludzie. Inny zarzut dotyczy torfowisk. Władze w przeszłości pożałowały pieniędzy na zalanie ich wodą. Pomysł odżył dopiero teraz, jednak cena 20–25 mld rubli jest kilkudziesięciokrotnie wyższa niż środki, o których wówczas mówiono.

Zasnuta stolica
Gdy Radio Echo Moskwy poinformowało, że „powietrze w Moskwie zaczęło pachnieć dymem”, naiwnie uznałam, iż poczciwe Echo cierpi na typowy dla okresu letniego brak tematów. Wkrótce okazało się, jak bardzo się myliłam. Zapach dymu był hasłem, które dla mieszkańców stolicy z dłuższym niż mój stażem niosło jasny komunikat – nadciąga smog. Pod Moskwą na dobre zaczęły płonąć torfowiska. „Proszę o zgodę na dodatkowy urlop w związku z panującym w Moskwie Armagedonem” – napisał znajomy ukraiński korespondent w piśmie do swojego redaktora naczelnego.

Dochodzące do 40 stopni upały w połączeniu z duszącym smogiem, który w krytycznych momentach ograniczał widoczność do kilkudziesięciu metrów, sprawiły, że stolica Rosji stała się miejscem nie do zniesienia. Giełda pomysłów na przetrwanie kataklizmu nie przynosiła długotrwałej ulgi, ale przynajmniej podnosiła na duchu. Kontrolowane przeciągi, okłady z mokrych ręczników i togi z wilgotnych prześcieradeł, całodniowe wycieczki do klimatyzowanych centrów handlowych – pomagały, ale nie na długo. Ktoś ze znajomych powiedział, że czuje się, jakby spędzał całe dnie, stojąc przy ognisku.

Ogniotrwały Władimir
Liberalni komentatorzy, którzy nie kryją, że spadek notowań premiera Putina specjalnie by ich nie zmartwił, wróżą mu problemy. – Pożary pokazały, że scentralizowany i skorumpowany aparat państwowy nie jest w stanie skutecznie reagować. Putina może uratować tylko Pan Bóg, jeśli ześle deszcz – mówią. Pytanie: kto i jaką polityczną cenę zapłaci za popełnione błędy – brak profilaktyki, przestarzałą infrastrukturę, nieudolnie zorganizowaną walkę z żywiołem – wydaje się naturalne i logiczne. Ale nie dla Rosjan. Dla nich Władimir Putin jest ostatnią deską ratunku. Pożar, łzy, obietnice i połajanki – takimi scenariuszami karmi Rosjan wierna Kremlowi rosyjska telewizja. Najpierw dramatyczne obrazy ze spalonych wsi i ludzie, którzy zostali bez dachu nad głową. I tu do akcji wkracza Putin – pociesza pogorzelców, obiecuje pomoc, każe zamontować kamery na budowach, by mieć nad nimi „osobistą kontrolę”.

I – obowiązkowo – ruga lokalne władze, tych, którzy stoją w społecznej drabinie na szczebelkach między nim a zwykłym Rosjaninem. Bo, w domyśle, to właśnie oni są winni. Władimir Putin na tym nie poprzestaje. Ubrany w dżinsy i ciemnoniebieską koszulę jest – jak się zdaje – jednocześnie w wielu miejscach – na zgliszczach z ofiarami i na siedzeniu drugiego pilota w specjalnym samolocie Be-200, gdzie naciska przycisk uwalniający tony wody spadającej na płonące lasy. „Financial Times” zwraca uwagę, że pożary z nową mocą pokazały, jak bardzo Rosji potrzebna jest rzeczywista, a nie tylko werbalna modernizacja. Konstatuje jednak, że większość Rosjan marzy o stabilizacji w „putinowskim stylu”, a głosy krytyki w internecie, które mogłyby popchnąć władze do realnych zmian, są ukryte pod ziemią – jak dym płonących torfowisk. Bilans strat to zabici, tysiące osób bez dachu nad głową, spalone lasy, miliardy rubli strat. Czas pokaże, czy także nadwerężenie zaufania do władzy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.