Fiasko komisji hazardowej

Bogumił Łoziński

|

GN 32/2010

publikacja 13.08.2010 13:37

Prace sejmowej komisji śledczej ds. afery hazardowej zakończyły się fiaskiem, a przyjęty głosami koalicyjnych posłów raport to kompromitacja.

Fiasko komisji hazardowej Mirosław Sekuła (PO) przewodniczył pracom komisji hazardowej. To dzięki niemu komisja do niczego nie doszła fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Fiasko komisji to nie tylko brak wyjaśnienia afery, ale także sposób kierowania pracami komisji przez przewodniczącego, który robił wszystko, aby politykom PO oskarżanym o korupcyjne związki z biznesmenami z branży hazardowej niczego nie udowodniono. Nic więc dziwnego, że, wbrew faktom, które poznała cała Polska, z raportu końcowego komisji wynika, iż żadnej afery nie było.

Afera hazardowa wybuchła
1 października ub.r., gdy „Rzeczpospolita” ujawniła stenogramy rozmów szefa klubu parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego z biznesmenami z branży hazardowej, m.in. Ryszardem Sobiesiakiem. Z rozmów wynikało, że czołowi politycy Platformy Obywatelskiej, oprócz Chlebowskiego także minister sportu Mirosław Drzewiecki, mieli wpływać na nowelizację ustawy o grach i zakładach wzajemnych w taki sposób, aby przyjęła korzystny kształt dla znajomych biznesmenów. O sprawie dowiedziało się Centralne Biuro Antykorupcyjne dzięki podsłuchom, po czym ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński wysłał do premiera, prezydenta, marszałków Sejmu i Senatu informacje o zagrożeniu ekonomicznych interesów państwa na kwotę ponad 460 mln zł.

Ujawnienie afery spowodowało polityczne trzęsienie ziemi, m.in. dymisję Chlebowskiego i Drzewieckiego, a także sześciu innych ministrów rządu Donalda Tuska. Część z nich wiązano z aferą, między innymi wicepremiera Grzegorza Schetynę, który nie wypierał się znajomości z Sobiesiakiem, ale do lobbowania się nie przyznawał. Premier odwołał także ze stanowiska szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Miesiąc po ujawnieniu afery hazardowej, 4 listopada ubiegłego roku, Sejm powołał sejmową komisję śledczą do jej zbadania.

Komisja kontrolowana
Od początku pracy komisji hazardowej nie dawano jej większych szans na odkrycie prawdy. Bardziej chodziło o napiętnowanie złych obyczajów na styku polityki i biznesu i doprowadzenie do ich ukrócenia. Opozycji z Prawa i Sprawiedliwości chodziło też o wykorzystanie afery do skompromitowania PO, co mogło doprowadzić do poważnego osłabienia Platformy czy nawet upadku rządu Donalda Tuska. Dokładnie taki mechanizm zadziałał w przypadku prac komisji śledczej ds. afery Rywina, która choć nie doprowadziła do postawienia zarzutów „grupie trzymającej władzę”, jednak spowodowała upadek rządu Leszka Milera i trwający do dziś kryzys lewicy.

Mimo tego realnego zagrożenia Platforma Obywatelska zdecydowała się stawić czoła pytaniom sejmowych śledczych. Jednak Platforma nie popełniła błędu lewicy, która oddała kierowanie komisją opozycji. W siedmioosobowym składzie komisji trzech posłów pochodziło z Platformy, jeden z koalicyjnego PSL, a tylko trzech z opozycji, w tym dwoje z PiS i jeden z lewicy. Przewaga liczebna Platformy wraz z wiernym koalicjantem – do tego objęcie funkcji przewodniczącego komisji przez posła PO Mirosława Sekułę – zapewniała pełną kontrolę nad pracami komisji. I śledczy z Platformy skwapliwie wykorzystywali swoją przewagę, odrzucając w kolejnych głosowaniach wnioski posłów mniejszości, łącznie z tak oczywistą propozycją, jak konfrontacja szefa CBA Kamińskiego z premierem Tuskiem.
Rozmyciu problemu służył także zakres prac komisji. Platforma przegłosowała, że obejmie on nie tylko prace nad ustawą o grach losowych w okresie rządów Platformy, ale od 2002 r., a więc także za rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz Prawa i Sprawiedliwości.

Styl Sekuły
Sposób prowadzenia obrad przez przewodniczącego Sekułę spowodował, że posłowie opozycji praktycznie nie mieli szans na ujawnienie prawdy. Gdy tylko śledczy z opozycji dochodzili do sedna problemu, byli o krok od udowodnienia nieścisłości, wkraczał przewodniczący i, powołując się na przepisy, uznawał, że pytanie jest niezasadne. Co charakterystyczne, Sekuła zawsze w taki sposób interpretował przepisy, aby było to korzystniejsze dla przesłuchiwanych z jego partii. Do historii parlamentaryzmu i komisji śledczych z pewnością wejdzie moment, w którym poseł Sekuła ogłosił zakończenie przesłuchania Zbigniewa Chlebowskiego w pustej sali. Komisja przez prawie trzynaście godzin przesłuchiwała posła Platformy, po czym przewodniczący zarządził 10-minutową przerwę. Nie czekał jednak do końca. Dokładnie po upływie sześciu minut spytał nieobecnych członków komisji, czy ktoś chce zadać pytanie panu Chlebowskiemu, po czym stwierdził, że ponieważ nikt się nie zgłasza, przesłuchanie jest zakończone.

Innym przykładem „stylu” Sekuły było przepytywanie śledczej z Prawa i Sprawiedliwości Beaty Kempy, czy ma prawo używać tytułu prawnika, czy nie. Nie miało to żadnego związku ze sprawą, może poza chęcią dręczenia opozycyjnej posłanki. Taka postawa posła Sekuły była na tyle skuteczna, że pod koniec prac komisji znana z twardego charakteru posłanka Kempa, która sama często bezpardonowo atakowała Sekułę, nie wytrzymała nerwowo i publicznie się popłakała. Być może taka reakcja posłanki Prawa i Sprawiedliwości wynikała także z napięcia emocjonalnego, jakim była śmierć w katastrofie pod Smoleńskiem posłów z jej partii, a wśród nich członka komisji hazardowej Zbigniewa Wassermana. Jego brak był dotkliwie widoczny, gdy komisja wznowiła prace po przerwie spowodowanej żałobą.

Kompromitujący raport
Znając metodę pracy przewodniczącego komisji, nikt nie żywił specjalnych nadziei w związku z przygotowywanym przez niego raportem końcowym. Jednak to, co zaprezentował, przeszło najgorsze oczekiwania. Projekt raportu przedstawił posłom już w połowie lipca. Kuriozalność sytuacji polegała na tym, że komisja jeszcze nie zakończyła prac, nie przesłuchała wszystkich świadków, a już miała zajmować się końcowymi ustaleniami. Na szczęście poseł Sekuła się zmitygował i przesunął prace nad raportem do 30 lipca do północy, ale zapowiedział, że następnego dnia w południe odbędzie się głosowanie nad jego przyjęciem. Dał więc śledczym 12 godzin na zapoznanie się z blisko 300-stronicowym dokumentem i naniesienie poprawek. Tego było już za wiele nawet dla koalicyjnego śledczego z PSL Franciszka Stefaniuka, który tym razem poparł wniosek opozycji, przesuwający głosowanie nad raportem na 4 sierpnia. Ostatecznie komisja przyjęła go 5 sierpnia, gdyż posłowie zgłosili ponad 100 poprawek. Najwięcej zmian zaproponował poseł lewicy Bartosz Arłukowicz, który, co trzeba podkreślić, był bardzo aktywny w czasie prac komisji i często wspierał posłów PiS.

Na niewiele się one jednak zdały, bowiem treść raportu można określić krótko jako jedną wielką kompromitację. Cała Polska mogła przeczytać w ujawnionych stenogramach, jak poseł Chlebowski zapewnia biznesmena Sobiesiaka: „Sprawę dopłat blokuję od roku”, a potem tłumaczy mu, jak wiele pracy wkłada w załatwienie korzystnych dla hazardowego biznesu rozwiązań. Ze stenogramów dowiedzieliśmy się też o częstych kontaktach polityków PO, m.in. Drzewieckiego, z biznesmenami, a sposób, w jaki Sobiesiak traktował posłów na Sejm, wskazywał na relacje podległości. Tymczasem śledczy z PO przegłosowali raport, w którym żadnej afery nie ma, a korupcyjne kontakty polityków PO z biznesmenami określa się mianem „niestandardowe zachowania”. Za to jest stwierdzenie, że nie znaleziono dowodów, że te rozmowy dotyczyły ustawy o grach losowych. Co charakterystyczne, koalicyjni śledczy przegłosowali, że zeznania Donalda Tuska i innych osób związanych z PO są „w pełni wiarygodne”, zaś zeznania polityków PiS – „niewiarygodne”. Raportu przed kompromitacją nie uchroni nawet fakt, że ostatecznie wycofano zdanie o „nadzwyczajnym zaangażowaniu” Lecha Kaczyńskiego w nowelizację ustawy hazardowej, jak również sugestię, że afera była, ale za rządów PiS. Do tego poprawki do raportu sporządzano z takim pośpiechem, że roi się on od błędów formalnych, absurdów i wewnętrznych sprzeczności, co członek komisji z PiS Andrzej Dera skwitował: „kaszanka z truskawkami”. Złożenie przez opozycję zdań odrębnych do raportu niewiele zmieni.

Komisja hazardowa nie wyjaśniła afery, nie odkryła niczego istotnego dla śledztwa, wprost przeciwnie – zrobiła wszystko, aby rozmyć odpowiedzialność polityków PO, i to wbrew powszechnie znanym faktom, zawartym w stenogramach. Wobec braku odkrycia jakichkolwiek dowodów procesowych, jej prace nie będą miały większego znaczenia dla prokuratury, która również prowadzi postępowanie w tej sprawie. Najsmutniejsze jest jednak fatalne przesłanie, jakie płynie z prac komisji dla naszego życia publicznego. Bo oto okazuje się, że biznesmeni mogą bezkarnie mieć korupcyjne powiązania z politykami, oczywiście pod jednym warunkiem, że politycy, z którymi się kontaktują, mają większość w parlamencie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.