Kwadratura krzyża

Bogumił Łoziński

|

GN 30/2010

publikacja 30.07.2010 10:27

Krzyż, przy którym zjednoczyli się Polacy w przeżywaniu żałoby, stał się niepotrzebnie zarzewiem konfliktu, najpierw politycznego, a potem ideologicznego.

Znicze upamiętniające tragedię smoleńską pod Pałacem Prezydenckim. Znicze upamiętniające tragedię smoleńską pod Pałacem Prezydenckim.
PAP/Tomasz Gzell

Krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego zostanie przeniesiony do kościoła akademickiego św. Anny, a Kościół warszawski i Kancelaria Prezydenta niezwłocznie podejmą działania dla upamiętnienia ofiar katastrofy.
Takie decyzje podjęli wspólnie 20 lipca: Kancelaria Prezydenta RP, Kuria Metropolitalna Warszawska, Duszpasterstwo Akademickie kościoła św. Anny oraz organizacje harcerskie. Porozumienie ma zakończyć konflikt, który wybuchł wokół krzyża po tym, jak prezydent elekt Bronisław Komorowski zapowiedział jego przeniesienie. Śledząc przebieg sporu, nieodparcie nasuwa się wniosek, że gdyby takie porozumienie zawarto przed deklaracjami prezydenta elekta, to konfliktu można byłoby uniknąć.

Krzyż pamięci
Drewniany krzyż ustawili przed Pałacem Prezydenckim harcerze w kilka dni po tragedii pod Smoleńskiem dla upamiętnienia jej ofiar. To przy nim ludzie z całej Polski modlili się za dusze tragicznie zmarłych, zapalali znicze. Pod jego skrzydłami gromadzili się, aby wspólnie przeżywać niezwykle bolesny czas żałoby. I mimo że od tragedii mijały tygodnie, krzyż na Krakowskim Przedmieściu był miejscem, do którego wciąż przychodzili Polacy, aby oddać cześć tragicznie zmarłym. Jednocześnie zarówno harcerze, jak i organizacje zrzeszające rodziny ofiar katastrofy jasno deklarowali, że w miejscu krzyża powinien stanąć pomnik czy inny znak pamięci ku czci zmarłych. Pod koniec maja harcerze przyczepili nawet obok krzyża tablicę o następującej treści: „Ten krzyż to apel harcerek i harcerzy do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika w hołdzie tragicznie zmarłym 10 kwietnia 2010 r. w drodze do Katynia, oraz dla upamiętnienia dni żałoby narodowej, która zjednoczyła nas ponad wszelkimi podziałami”. Harcerze myśleli, że po wyborach nowo wybrany prezydent powoła specjalny komitet do budowy pomnika, do którego zaprosi m.in. przedstawicieli Kościoła i rodzin ofiar katastrofy, a który opracuje koncepcję upamiętnienia zmarłych. Wszystko miało się odbywać w sposób godny, w duchu jedności narodowej, jaką wytworzyła żałoba. Tak się jednak nie stało.

Upolitycznienie krzyża
Iskrą zapalną konflitu była wypowiedź prezydenta elekta Bronisława Komorowskiego, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” 10 lipca, czyli dokładnie w trzy miesiące po tragedii, zapowiedział, że krzyż zostanie przeniesiony w inne miejsce. Nie wspomniał przy tym o żadnej innej formie upamiętnienia zmarłych, do tego arbitralnie stwierdził, że żałoba już minęła. Nie wiadomo, na ile Komorowski miał świadomość, jakie skutki wywołają te słowa, być może zabrakło umiejętności przewidywania albo wrażliwości na poglądy osób, dla których ten krzyż miał szczególne znaczenie. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Ostre słowa padły ze strony posłów PiS, m.in. Zbigniew Ziobro wystosował list otwarty, w którym wyzwał prezydenta elekta do uszanowania krzyża. I oto krzyż, który zjednoczył Polaków w żałobie, znalazł się w centrum walki politycznej. O ile bowiem Komorowski jest odpowiedzialny za wywołanie konfliktu, to niewątpliwie Jarosław Kaczyński i PiS doprowadzili do jego eskalacji. Podczas konferencji prasowej 16 lipca prezes PiS stwierdził, że krzyż spod Pałacu Prezydenckiego będzie można przenieść dopiero wówczas, gdy w tym miejscu powstanie pomnik. W takiej opinii nie było niczego niezwykłego, pokrywała się ona z intencjami harcerzy, a także ze stanowiskiem przedstawicieli rodzin ofiar katastrofy.

Problem dotyczy dalszych słów prezesa PiS, który powiedział: „każdy, kto twierdzi coś innego, dopuszcza się ciężkiego moralnego nadużycia”, nie pozostawiając pola do żadnej dyskusji poza przyjęciem jego opcji. A dalej wprowadził cały problem na płaszczyznę polityczną, stwierdzając, że jeśli Komorowski usunie krzyż, to „jest po tej samej stronie co pan Napieralski, pan Zapatero itp.”. Na odpowiedź PO nie trzeba było długo czekać: marszałek Grzegorz Schetyna w tym samym dniu stwierdził, że nie wolno wykorzystywać krzyża w walce politycznej, a kto to robi, „ciężko grzeszy”. (Przy okazji warto, aby ktoś wytłumaczył politykowi PO, że wskazywanie, kto grzeszy, a kto nie, na pewno nie jest jego rolą). Wykorzystywanie krzyża do walki politycznej można zarzucić obu partiom. Dziwi bowiem pośpiech, z jakim prezydent elekt dążył do usunięcia krzyża. Z drugiej strony u podstaw decyzji Komorowskiego mogła leżeć obawa, że krzyż przed pałacem, gromadzący w większości zwolenników PiS, stanie się miejscem oddawania czci tragicznie zmarłemu prezydentowi. Ostre reakcje posłów PiS takie obawy potwierdzają. Tyle tylko, że nie o krzyż w tym wszystkim chodzi, lecz o politykę.

Ideologizacja krzyża
Postawienie krzyża w centrum sporu dwóch największych partii politycznych zaktywizowało środowiska niechętne Kościołowi z powodów ideologicznych. Nikomu nieznane anarchistyczne stowarzyszenie „Wolność Równość Solidarność” rozpoczęło zbieranie podpisów pod petycją za usunięciem krzyża. Swój stolik ustawili na wprost krzyża, po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia. Z okazji, aby walczyć z przejawami religijności w życiu publicznym, natychmiast skorzystali politycy lewicy, u których niechęć do krzyża wynika zarówno z pobudek ideologicznych, jak i politycznych. Poseł SLD Ryszard Kalisz argumentował konieczność przeniesienia krzyża świeckością państwa oraz autonomią władzy świeckiej i kościelnej. Wykazał się przy tym wyjątkową hipokryzją, bowiem trzy miesiące wcześniej, gdy podobnie jak większość Polaków przeżywał traumę po katastrofie pod Smoleńskiem, nie miał oporów, aby korzystać z pocieszenia ze strony Kościoła. Nie protestował wówczas, że ofiary katastrofy, także z lewicy, są żegnane przez osoby duchowne, a na Mszy pogrzebowej swojego partyjnego kolegi Jerzego Szmajdzińskiego sam czytał nawet pierwszą lekcję.

Obrońcy krzyża
Żądania przeniesienia krzyża wywołały reakcję obrońców krzyża, którzy zawiązali specjalny komitet, a członkowie Komitetu Katyńskiego postanowili trzymać przy nim wartę. Wśród obrońców krzyża dominowały przede wszystkim dwie motywacje: dążenie do godnego upamiętnienia ofiar tragedii oraz religijna – obawa, że krzyż chcą przenieść ludzie wrogo nastawieni do wiary. Niewątpliwie negatywną rolę w eskalacji konfliktu odegrały media, które zestawiały ze sobą najbardziej fanatycznych przedstawicieli obu stron, przedstawiając problem krzyża w czołówkach serwisu. Gdyby wiedzę o problemie czerpać z „Gazety Wyborczej” albo TVN czy TVN24, można by nabrać przekonania, że lada minuta wybuchnie wojna religijna w Polsce i poleje się krew. Tymczasem rzeczywistość była zupełnie inna. Owszem, po zapowiedzi usunięcia krzyża pojawiło się napięcie i chęć jego obrony, utarczki słowne, ale o żadnej otwartej walce nie było mowy. Wciąż panował nastrój powagi i zadumy, wiele osób modliło się, zapalało znicze i bynajmniej miejsce to nie przypominało pola wojny religijnej.

Oczywiście trzeba mieć świadomość, że taki konflikt przyciąga różne grupy skrajne, fanatyczne, dla których jest to okazja do zaprezentowania swoich poglądów. Stąd wśród osób broniących krzyża pojawili się ludzie wygłaszający szokujące opinie w rodzaju: „prezydent Kaczyński został zamordowany, a krzyż chcą zabrać Żydzi”, czy zachęcający do działań absolutnie sprzecznych z wartościami, które krzyż symbolizuje. To właśnie ze strony takich ludzi padły zapowiedzi, że nie podporządkują się porozumieniu i nie pozwolą na usunięcie krzyża nawet wbrew stanowisku Kościoła. Tyle że takie postawy, mimo atrakcyjności medialnej, to margines.

Droga krzyża
Konflikt polityczny i ideologiczny wokół krzyża, podsycany przez media, musiał zostać rozwiązany, bo sprawy mogły pójść za daleko. Stąd w przestrzeni publicznej pojawiły się głosy o zaangażowanie Kościoła. Przedstawiciele archidiecezji warszawskiej początkowo podchodzili do całego problemu z dużym dystansem, wskazując, że sprawa leży przede wszystkim w gestii Kancelarii Prezydenta. Nie chodziło jednak o podejmowanie decyzji, lecz o głos duszpasterski, przypominający właściwe znaczenia krzyża. W czasie narastania konfliktu wyraźnie zabrakło głosu Kościoła, który z jednej strony broniłby krzyża przed upolitycznieniem i ideologicznym traktowaniem, a z drugiej przypominał jego znaczenie i wskazywał drogę rozwiązania problemu zgodnie z jego przesłaniem.

Jednak w 10 dni po niefortunnej wypowiedzi Komorowskiego zainteresowane strony ogłosiły, że doszło do porozumienia. Krzyż zostanie przeniesiony do znajdującego się nieopodal kościoła akademickiego św. Anny, co więcej, będzie także niesiony w pielgrzymce, która zaczyna się 5 sierpnia, na Jasną Górę. Gwarantem dla środowisk domagających się godnego upamiętnienia ofiar tragedii jest metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz, który wraz z Kancelarią Prezydenta zobowiązał się do „niezwłocznego podjęcia działań, zmierzających do godnego upamiętnienia ofiar katastrofy”. W pierwszych reakcjach po ogłoszeniu porozumienia obrońcy krzyża nie ukrywali niezadowolenia, liczyli bowiem, że najpierw zostanie przedstawiona koncepcja upamiętnienia ofiar, a dopiero potem przeniesiony krzyż. Jednak zaangażowanie autorytetu Kościoła w tę sprawę daje realne podstawy, że problem zostanie rozwiązany w sposób godny i z uwzględnieniem wrażliwości wszystkich stron.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.