MSZ Europy

Jacek Dziedzina

|

GN 29/2010

publikacja 22.07.2010 07:20

Czym będzie tworzona właśnie Europejska Służba Działań Zewnętrznych? Skutecznym narzędziem wspól-nej polityki zagranicznej czy kolejnym elementem rozdmuchanej unijnej biurokracji?

MSZ Europy Catherine Ashton, szefowa unijnej dyplomacji, skompletuje skład Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, czyli największego na świecie korpusu dyplomatycznego. pap/EPA/CHRISTOPHE KARABA

Unia Europejska od samego powstania ma problem ze wspólną polityką zagraniczną. Wypracowanie jednego stanowiska najpierw 15, a teraz 27 członków w relacjach z krajami trzecimi jest albo w ogóle niemożliwe, albo mocno ograniczone. Inne interesy na przykład łączą z Rosją Niemcy, inne Wielką Brytanię, jeszcze inne relacje ze wschodnim sąsiadem ma Polska. Przykładem fikcji wspólnej polityki zagranicznej jest chociażby niemiecko-rosyjska umowa o budowie gazociągu północnego, całkowicie sprzeczna z unijną zasadą solidarności energetycznej. Także polsko-amerykańska umowa o budowie tarczy antyrakietowej pokazała, że każdy z krajów członkowskich Unii ma własne cele strategiczne, własną wrażliwość i powiązania, które najczęściej są wynikiem złożonych procesów historycznych i których nie da się spłaszczyć do jednego wspólnego stanowiska. Są obszary, w których Unia może i powinna mówić jednym głosem. Wiele umów handlowych z krajami trzecimi jest zawieranych przez całą Wspólnotę. Ale w sprawach strategicznych najczęściej panuje rozdźwięk. Pytanie zatem, czy możliwa jest wspólna polityka zagraniczna UE? A jeśli tak, to czy leży ona w interesie krajów członkowskich? Komu i czemu ma służyć Europejska Służba Działań Zewnętrznych?

Największa dyplomacja
Powstanie nowej instytucji unijnej przewiduje traktat lizboński. Na czele eurodyplomacji ma stać wysoki przedstawiciel ds. wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Taką funkcję objęła Catherine Ashton. Nie dość jednak, że sama funkcja unijnego „ministra spraw zagranicznych” budziła kontrowersje, to jeszcze sposób wyboru brytyjskiej baronessy (na skutek zakulisowych ustaleń największych państw), która na dodatek okazała się mało zorientowana w stosunkach międzynarodowych, nie przysporzył zaufania nowej instytucji. Mimo początkowej fali krytyki pani Ashton wzięła się jednak, zgodnie z traktatem lizbońskim, za formowanie Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. Będzie to największy na świecie korpus dyplomatyczny, liczący docelowo ok. 6 tys. urzędników, pracujących zarówno w centrali, czyli w Brukseli, jak i w ponad 130 ambasadach UE na całym świecie. W czasie burzliwych negocjacji ustalono, że dwie trzecie planowanej liczby pracowników stanowić będą aktualni urzędnicy różnych dyrekcji w Komisji Europejskiej i Rady UE (ministrów), a jedną trzecią urzędnicy z krajów członkowskich. Samą Służbą będzie kierować bezpośrednio sekretarz generalny oraz 6 dyrektorów generalnych, z których każdy ma zajmować się określonymi rejonami na świecie.

Ambasady UE
Najważniejsza zmiana dotyczy statusu unijnych placówek dyplomatycznych: dotychczasowe przedstawicielstwa Komisji Europejskiej zamienią się w ambasady UE. – Różnica polega na tym, że ambasady będą reprezentowały całą Unię, czyli wszystkie państwa członkowskie, a nie tylko Komisję Europejską – tłumaczy w rozmowie z „Gościem” Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO. W praktyce może to oznaczać, że na przykład w krajach, gdzie jakiś kraj unijny nie ma swojej ambasady, jego obywatel będzie miał zapewnioną opiekę konsularną ze strony ambasady unijnej. A co w przypadku krajów, gdzie będzie zarówno ambasada Unii, jak i samodzielna ambasada kraju członkowskiego UE? Która z nich będzie ważniejsza w relacjach z miejscowymi władzami? – Tylko sprawy związane z handlem międzynarodowym będą leżały w kompetencjach ambasad UE – mówi „Gościowi” Konrad Szymański, europoseł PiS. – Natomiast jeśli chodzi o sprawy polityczne, to jest jasne, że głos będzie należał przede wszystkim do ambasad krajów członkowskich, bo żadne państwo UE nie pozwoli sobie na przykrycie jego kompetencji w krajach trzecich przez ambasadę Unii – uważa Szymański. – W zasadzie będzie to jednak dublowanie instytucji – dodaje.

Za mało Polaków
Wiadomo już, że w doborze kadry ESDZ nie będą stosowane tzw. kwoty narodowe. Pozwoliłyby one każdemu krajowi na objęcie stanowisk w liczbie proporcjonalnej do jego potencjału i liczby ludności. Taki system dawałby m.in. Polsce dość mocną reprezentację. Na kwoty narodowe nie chciały oczywiście zgodzić się największe kraje Unii. Na pocieszenie wprowadzono wyjątkowo mętny zapis o „równowadze geograficznej”. Catherine Ashton obiecała, że w 2013 roku dokonany zostanie przegląd kadry, oceniony pod względem owej równowagi. Natomiast niedawno rozstrzygnął się los ponad 30 placówek dyplomatycznych Unii, z których dwie – w Korei Południowej i Libanie lub Jordanii – przypadną Polsce. Nie będziemy zatem w placówkach, na których najbardziej zależy Polsce, głównie ze względu na Partnerstwo Wschodnie – w Tbilisi, w Kijowie, nie mówiąc już o Moskwie. – Tych stolic nie było jednak na liście 32 placówek, w których właśnie zwolniły się miejsca – uspokaja Jacek Saryusz-Wolski. – Tak naprawdę jeśli chodzi o stanowiska, to ważniejsza jest centrala w Brukseli – ważne jest bowiem to, kto i jakie pisze instrukcje dla ambasadorów. Takie instrukcje w imieniu całej Unii, po uzgodnieniu przez wszystkie kraje członkowskie, będą rozsyłane ambasadorom. Jeśli nie będzie wspólnego stanowiska, nie będzie też instrukcji dla ambasadora – dodaje europoseł PO. – Nie to jest najważniejsze, żeby była proporcjonalna liczba urzędników z Polski lub Czech, tylko żeby nasze postrzeganie polityki było odpowiednio reprezentowane w świecie – mówi Konrad Szymański.

Fikcja jedności
Czy nowa służba dyplomatyczna sprawi, że głos Unii będzie bardziej słyszalny w świecie? Czy jest coś takiego jak jeden głos 27 różnych krajów? – Unia potrafi mówić jednym głosem na temat Bałkanów, w relacjach z Rosją, z USA, choć dotąd te wysiłki były zbyt rozproszone. Teraz będzie można mówić w imieniu całej Unii – twierdzi Jacek Saryusz-Wolski. – Przykładem tego, jak ważny jest wspólny głos, była sprawa rosyjskiego embarga na polskie mięso. Dopóki Polska broniła się sama, nie było rezultatów. Dopiero gdy głos zabrała cała Unia, uznając polskie mięso za wspólny unijny interes, Rosja ustąpiła – dodaje. Innego zdania jest Konrad Szymański z PiS. – Obiecuje się nam, że traktat lizboński i nowa instytucja, jaką ma być ESDZ, rozwiążą wiele problemów Unii w świecie, bo będzie wspólna polityka wobec Rosji, Chin itd. Ja uważam, że to nie jest możliwe, bo nieumiejętność rozwiązywania problemów nie wynika z braku instytucji, tylko z różnicy interesów. Nie spodziewam się po Służbie niczego przełomowego – mówi. – Nie da się budować wspólnej polityki zagranicznej na tak zaawansowanym poziomie – dodaje. Chyba najlepszą ilustracją tej niemożności są deklaracje polityków z krajów członkowskich. Na przykład Polak mówi: chciałbym, żeby Unia mówiła jednym głosem. Ale zarazem dodaje: byle były zagwarantowane interesy Polski. Niemcy też to zastrzegają, tyle że robią to w sposób bardziej finezyjny: interes narodowy ubrali w szaty interesu całej Unii. – To pokazuje, że wspólna polityka zagraniczna jest niemal niemożliwa – dodaje Szymański.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.