Republika sondażowa

Jacek Dziedzina

|

GN 26/2010

publikacja 06.07.2010 15:02

Skąd się biorą różnice w sondażach wyborczych? To wynik manipulacji? Błędów ośrodków badawczych? Czy może nieprawdziwych informacji podawanych przez pytanych?

Republika sondażowa

Wątpliwości mnożyły się zwłaszcza po wieczorze wyborczym 20 czerwca. Tuż po 20.00 trzy stacje telewizyjne podały dość rozbieżne sondażowe wyniki głosowania na dwóch liderów wyścigu. Według danych pracowni SMG/KRC, która przygotowała sondaż dla TVN, różnica między Komorowskim a Kaczyńskim wynosiła aż 12,5 proc. Taką wersję w TVN komentowano przez cały wieczór wyborczy. Wyniki ośrodka Homo Homini dla Polsat News wskazywały najpierw na 13,4 proc. przewagi marszałka Sejmu nad prezesem PiS, a następnie, świeższe, na 10,2 proc. różnicy. Zupełnie inaczej wyglądał wynik sondażu przeprowadzonego przez TNS OBOP dla TVP. Tutaj kandydat PO miał 6, a po godzinie już tylko 5,4 proc. przewagi nad liderem PiS. – Jaka telewizja, taki wynik – miał podsumować jeden z uznanych komentatorów w pewnej stacji radiowej. W ten sposób chciał wyrazić lekceważenie wobec wyników OBOP w TVP. Jak się jednak okazało następnego dnia, to ten sondaż niemal dokładnie pokrył się z rzeczywistym wynikiem głosowania, podanym przez Państwową Komisję Wyborczą. Skąd zatem odmienne wyniki pozostałych ośrodków?

Oszczędność nie popłaca
Zdecydowanie odpada argument „jaki klient, taki wynik”. W sensie – wiadomo kogo wspierają poszczególne stacje, więc w zamawianych sondażach „ich” kandydaci wypadają lepiej. To absurd, bo w wieczór wyborczy, kiedy za parę godzin będą już znane oficjalne, rzeczywiste wyniki głosowania, nikt nie może pozwolić sobie na taką kompromitację, żeby manipulować sposobem przeprowadzania badań lub ich wynikami. Nie można też już wpłynąć na decyzję wyborców, machając im przed oczami słupkami z „zawyżonym” wynikiem (w tym zdaniu, zdaję sobie sprawę, zawiera się jednak sugestia, że przed wyborami „można” sobie pozwolić na jakieś mataczenie, ale o tym później).

Odpowiedź jest w gruncie rzeczy bardzo prosta: OBOP zastosował pewniejszą (ale i droższą) metodę badania exit poll, polegającą na pytaniu wychodzących już z komisji wyborczej respondentów, a pozostałe ośrodki wybrały tańszy sondaż telefoniczny. – Trzeba stosować odpowiednie narzędzie do odpowiedniego problemu – mówi „Gościowi” Andrzej Olszewski, prezes TNS OBOP. – Sondaż telefoniczny w dniu wyborów może się udać, natomiast exit poll nie może się nie udać – tłumaczy. W całej Polsce wylosowano 500 komisji wyborczych, w których przepytano w sumie 50 tys. osób. Ale to nie liczba respondentów jest najważniejsza. Metoda exit poll jest skuteczna, bo pytana osoba powtarza niemal dokładnie akt wyborczy: dostaje do ręki formularz z nazwiskami kandydatów i kilkoma dodatkowymi pytaniami: o wiek, wykształcenie itd. Podobnie jak w głosowaniu, anonimowo zaznacza kandydata, na którego zagłosowała i wrzuca kartkę do urny wystawionej przez ośrodek badawczy.

Telefony (nie)zawodne
Przy sondażu telefonicznym wynik obarczony jest większym ryzykiem: wylosowana osoba częściej odmawia udziału w ankiecie, bo nie chce ujawniać swoich poglądów. Albo deklaruje poparcie dla kandydata, na którego bardziej „wypada” zagłosować, choć w rzeczywistości głosowała inaczej. Zakłóceń w takim badaniu może być nieskończenie wiele. Jednocześnie sondaż telefoniczny jest pewniejszy niż wywiad przeprowadzany przez ankieterów chodzących po mieszkaniach. Ankieterzy telefonują bowiem z centrum badawczego, ich rozmowy są kontrolowane przez specjalny nadzór, nie ma więc mowy o przeskakiwaniu pytań, czy np. dopisywaniu odpowiedzi, które nie padły. – W przypadku naszego sondażu dla TVN nie było mowy o błędach metodologicznych czy logistycznych – zapewnia w rozmowie z „Gościem” Jakub Antoszewski z SMG/KRC.

Skąd zatem 12-procentowa przewaga Komorowskiego w ich sondażu w dniu wyborów? – Zastanawiamy się nad tym w firmie i dochodzimy do wniosku, że osoby odmawiające w tym dniu odpowiedzi, to najprawdopodobniej ci, którzy nie chcieli ujawniać, że głosują na Jarosława Kaczyńskiego. Nie chodzi nawet o to, że się wstydzili, tylko o to, że SMG/KRC jest powszechnie kojarzone jako firma przeprowadzająca badania dla TVN i TVN24. I pewnie tych kilkanaście procent, które zaważyło na odmiennych wynikach, to właśnie odmowy odpowiedzi wyborców popierających Kaczyńskiego – tłumaczy wpadkę firmy Antoszewski. I przekonuje, że błąd nie tkwi w metodzie sondażu telefonicznego. – W zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego zastosowaliśmy tę samą metodę i udało się nam przewidzieć niemal dokładnie wyniki rzeczywiste wyborów – mówi.

A jak będzie podczas II tury? – Przeprowadzimy sondaż droższą metodą exit poll, ale nie dlatego, że w I turze nie udało się z telefonami – zaznacza Antoszewski. – Ponieważ z naszych badań przed I turą wynikało, że będzie II tura, zapadła decyzja, że najpierw robimy badania mniej kosztowne, a w II turze zastosujemy exit poll, taka jest umowa z TVN – dodaje. Nie chce odpowiadać na pytanie o cenę takich badań, zasłaniając się tajemnicą handlową. Więcej na ten temat mówi nam prezes TNS OBOB. – Przy wywiadach telefonicznych na próbie 1000 osób trzeba wydać 10–15 tys. zł, na próbie kilku tysięcy już 100–200 tys. zł, a badania exit poll mogą kosztować nawet dziesięciokrotność tej kwoty. To milionowe kwoty – mówi Andrzej Olszewski. – Zależy, co chce się zagwarantować klientom. TVP rozważała zamówienie u nas telefonicznych sondaży na wieczór wyborczy, ale uznali, że to zbyt duże ryzyko. A ja przyznam, że też nie złożyłbym takiej oferty – dodaje Olszewski.

Wpadki czy manipulacje?
Trudno zamknąć temat sondaży tylko na dniu wyborów. Słupkami, wykresami i procentami żyje cała Polska przez całą kampanię wyborczą. To one, bardziej niż program i poglądy kandydata, organizują całą „debatę” publiczną. Najbardziej zaskakujący był sondaż, jaki dla „Gazety Wyborczej” przygotowała pracownia PBS DGA. Dziennik opublikował wyniki w piątek, tuż przed ciszą wyborczą. Według tych badań, Komorowski wygrywał już w I turze z 51-procentowym poparciem, Kaczyński mógł liczyć na 33 proc. głosów. Wymowa sondażu była jasna: Komorowski może wygrać już w I turze, wystarczy tylko się zmobilizować. – Przecież OBOP też dawał Komorowskiemu ponad 50 proc. w jednym z sondaży,
tylko teraz trochę o tym wszyscy zapomnieli – mówi „Gościowi” Ryszard Pieńkowski, wiceprezes PBS DGA. – O żadnej manipulacji nie ma mowy. Ale przyznaję, że pojawił się błąd – ciągnie temat Pieńkowski. – Daliśmy się trochę ponieść medialnym wymogom, by precyzyjnie określić, jaki będzie wynik wyborów. Na przykład, jeśli w badaniu 20 proc. pytanych określa się jako niezdecydowanych, to nieraz dociskano nas, żeby przewidzieć, co zrobi te 20 proc. Uczciwa odpowiedź powinna brzmieć: nie wiem. Bo to przecież zwykłe wróżbiarstwo. My trochę daliśmy się w to wciągnąć, przyjmując proste założenie: jeśli 40 proc. deklaruje, że zagłosuje na Komorowskiego, to przyjmujemy, że z tej grupy 20 proc. niezdecydowanych również 40 proc. zagłosuje podobnie, więc dodajemy te głosy do zdecydowanych. Do tej pory to działało. Podobne założenie przyjęliśmy przy sondażu przedwyborczym dla „Gazety”, ale tym razem zawiodło – przyznaje Pieńkowski.

Sondaże i wróżbiarstwo
W całej dyskusji o sondażach brakuje trochę refleksji bardziej podstawowej: wierzymy w liczby i wykresy sondażowe, jakby miały one jakąkolwiek wartość naukową i zdolność przewidywania. – Nie ma naukowej prognozy, bo nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co się wydarzy i jak zachowają się ludzie – ciągnie temat Ryszard Pieńkowski. – Sondaż jest zawsze tylko migawką, pokazującą, jak myślą ludzie w dniu przeprowadzania sondażu. Sondaż nie służy przewidywaniu, choć generalnie dość dobrze oddaje preferencje – dodaje. Z tego też powodu nie można sondaży utożsamiać z badaniami socjologicznymi, w których pytania i analizy są bardziej rozbudowane. – Sondaże najczęściej nie mają żadnej wartości poznawczej, nic nam nie mówią o społeczeństwie. Doszło do nadużycia sondaży przez media. Z punktu widzenia dziennikarskiego to może ciekawe, bo przełamuje nudę, jest temat do dyskusji, ale przez to sondaże są po prostu nadużywane – uważa wiceprezes PBS. – Trzeba też powiedzieć, że błędne wyniki sondaży biorą się z prostego mechanizmu: politycy przekonują wyborców, że badania są fałszowane, ludzie w to wierzą i albo odmawiają odpowiedzi, albo podają nieprawdziwe informacje, więc trudno oczekiwać, że sondaże będą wiarygodne – dodaje Pieńkowski.

Winne są też media, zamawiające zbyt tanie badania. – Klient ma świadomość, że mniej pieniędzy wyłożonych na sondaż oznacza mniejszy poziom realizacji próby badawczej, od której zależy przecież wiarygodność sondażu. Czasem to działa na zasadzie: my was wypromujemy, publikując wasze badania, więc nie płacimy wam za sondaż. A przecież całe przedsięwzięcie kosztuje, więc jeśli firma nie ma środków, nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego doboru próby – tłumaczy Pieńkowski. Czy zatem dla demokracji nie byłby korzystniejszy zakaz publikacji sondaży na przykład na dwa tygodnie przed wyborami? Wtedy, zamiast dyskutować w nieskończoność o bardziej i mniej wiarygodnych wzrostach i spadkach poparcia, byłaby szansa na bardziej rzeczową dyskusję o wizji państwa poszczególnych kandydatów. I zamiast rozpoznawania „główek” startujących w wyborach, umieszczanych przy kolorowych słupkach i wykresach, mielibyśmy szansę poznać prawdziwe twarze i poglądy kandydatów. I nie sugerować się „słabym poparciem” najbliższego nam polityka.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.