Postawiono zarzuty

Andrzej Grajewski

|

GN 24/2010

publikacja 21.06.2010 12:34

Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła zarzuty m.in. członkom Komisji Majątkowej, która od początku lat 90. XX wieku prowadzi postępowania regulacyjne w sprawie zwrotu majątku zabranego kościelnym podmiotom w czasach PRL.

Postawiono zarzuty Orzeczenie w sprawie ziemi w Białołęce spowodowało, że członkom Komisji Majątkowej postawiono zarzuty prokuratorskie. AGENCJA GAZETA/JERZY GUMOWSKI

Prokuratura ujawniła, że członkowie komisji, m.in. ks. Mirosław Piesiur, jej długoletni współprzewodniczący, oraz dr Krzysztof Wąsowski, który obecnie reprezentuje w niej stronę kościelną, oskarżeni zostali o poświadczenie nieprawdy. Zarzuty dotyczą postępowania w sprawie orzeczenia Komisji z czerwca 2008 r. dotyczącej przekazania 47 hektarów ziemi w Białołęce, znajdującej się w zasobach Agencji Nieruchomości Rolnej, jako mienia zamiennego dla Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety Prowincji Poznańskiej. Sprawa stała się głośna po tym, jak władze Białołęki zarzuciły Komisji, że wydała orzeczenie, opierając się na wadliwej wycenie gruntów, wielokrotnie zaniżając ich wartość, przez co naraziła Skarb Państwa na stratę blisko 200 mln zł. Burmistrz Białołęki złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i obecne decyzje prokuratury są prawdopodobnie wynikiem prowadzonego od 2 lat śledztwa w tej sprawie. Sprawa gruntów z Białołęki była wielokrotnie opisywana w mediach, najczęściej z bardzo krytycznymi dla Kościoła komentarzami. Miała być kluczowym dowodem na to, że proces odzyskiwania przez podmioty kościelne mienia zamiennego jest ciągiem afer. Jakie są podstawowe fakty w tej sprawie?

Bez dobrej woli
Komisja Majątkowa (dalej Komisja) powstała na podstawie ustawy z 17 maja 1989 r. To jeszcze władze PRL zdecydowały, że należy wszystkim Kościołom zwrócić majątek zabrany z pogwałceniem ówczesnego prawa. To ważna kwestia, gdyż w mediach często odzyskiwanie majątku przez parafie, zakonny bądź inne podmioty kościelne jest przedstawiane jako forma reprywatyzacji. Tak nie jest, gdyż Kościół – podobnie jak inne osoby prawne bądź fizyczne – nie odzyskał nigdy mienia, które zostało przejęte przez Skarb Państwa w ramach reformy rolnej i nacjonalizacji. Przedmiotem „postępowania regulacyjnego” przed Komisją są więc wyłącznie przypadki, gdy władze PRL pogwałciły nawet stanowione przez siebie prawo. „Postępowanie regulacyjne” to termin kluczowy dla zrozumienia prawnej filozofii funkcjonowania Komisji Majątkowej. To specjalny tryb, który nie ma nic wspólnego z innym trybem postępowania, np. cywilnym, karnym bądź administracyjnym. Dlatego rządzi się własną specyfiką. Do prowadzenia postępowań regulacyjnych nie został powołany organ administracyjny bądź sądowy, lecz Komisja Majątkowa.

To swoiste kolegialne ciało arbitrażowe – pisze ks. Dariusz Walencik, autor podstawowych analiz prawnych funkcjonowania Komisji. Postępowanie przed Komisją jest wszczynane na wniosek kościelnej osoby prawnej. W skład Komisji wchodzą na zasadzie parytetu zarówno przedstawiciele strony rządowej, jak i kościelnej, wyznaczani przez ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz sekretarza Konferencji Episkopatu Polski. Komisja wydaje orzeczenia, które stanowią podstawę do dokonania wpisów w księgach wieczystych i ewidencji gruntów. Komisja może zaspokajać roszczenia wnioskodawców przez zwrot mienia w naturze, co najczęściej nie jest możliwe, gdyż nieruchomości dawno zostały wykorzystane dla innych celów, dać wnioskodawcy mienie zastępcze albo nakazać wypłatę odszkodowania w gotówce.

Do 2001 r. działania Komisji były mało skuteczne, gdyż podmioty zobowiązane do zaspokojenia roszczeń, a więc przede wszystkim instytucje dysponujące mieniem Skarbu Państwa, konsekwentnie uchylały się od udostępnienia jakiegokolwiek mienia zamiennego. W ten sposób ustawa, która w założeniach miała w ciągu kilku miesięcy służyć zaspokojeniu oczywistych wniosków Kościoła, zamieniła się w niekończące się pasmo utarczek i sporów, w których strona kościelna w opisie medialnym była przedstawiana jako pazerny zaborca wspólnego mienia wszystkich Polaków. Ten stan zmienił się dopiero w czerwcu 2001 r., pod koniec rządów premiera Buzka, gdy przedstawiciele Rządu RP i Konferencji Episkopatu uzgodnili nowe zasady regulacji majątkowej, dopuszczając możliwość pieniężnego oszacowania nieruchomości utraconych i podobnego oszacowania mienia zamiennego w postaci odszkodowania.

Do przedstawienia Komisji propozycji mienia zamiennego z zasobu Skarbu Państwa został ustawowo zobowiązany prezes Agencji Nieruchomości Rolnych. W tym czasie zmieniło się ośmiu prezesów Agencji i łączyło ich tylko jedno: wszyscy konsekwentnie sabotowali prace Komisji i nie przydzielali żadnego mienia zamiennego. W tej sytuacji pokrzywdzone podmioty kościelne same zaczęły wyszukiwać mienie zamienne w zasobach Skarbu Państwa i przedkładać Komisji stosowne wnioski do rozpatrzenia. Inaczej mówiąc, okradziony musiał sam oszacować swoją stratę, znaleźć mienie zamienne, wynająć rzeczoznawców, przełamać opór urzędników Agencji Nieruchomości Rolnych bądź samorządów, zazwyczaj niezwykle agresywnych wobec wszelkich prób dochodzenia przez stronę kościelną sprawiedliwości, wreszcie ustawić się w kolejce i cierpliwie czekać na orzeczenie Komisji Majątkowej.

Ks. Mirosław Piesiur, wieloletni współprzewodniczący Komisji Majątkowej, zwraca uwagę, że to, co miało być szybką ścieżką dla naprawienia krzywd Kościoła, stało się najdłuższą procedurą odszkodowawczą III RP, trwającą już od 20 lat, bez perspektywy ostatecznego zakończenia sprawy. Gdyby podmioty kościelne miały prawo pójść ze swymi roszczeniami do sądu, dodaje ks. Piesiur, sprawa byłaby dawno zamknięta, a Skarb Państwa musiałby wypłacać odszkodowanie bądź bez ociągania się przekazywać mienie zamienne. Droga polubowna, koncyliacyjna, zakładająca dobrą wolę obu partnerów zamieniła się dla wielu podmiotów kościelnych w prawdziwą drogę przez mękę. W takim kontekście pojawił się w Komisji wniosek sióstr elżbietanek z Poznania, które od 1991 r. daremnie oczekiwały na rekompensatę za swoje mienie, utracone w PRL. Jako nieruchomość zamienną wskazały grunta należące do Skarbu Państwa w gminie Białołęka pod Warszawą.

Problem z operatami
Kluczową sprawą, nie tylko w przypadku gruntów z Białołęki, jest tzw. operat szacunkowy, czyli dokument opracowany przez dysponujących odpowiednimi uprawnieniami rzeczoznawców, wyceniający daną nieruchomość. W publikacjach na temat Komisji Majątkowej pisze się, że wyceny dokonywała strona kościelna, co jednoznacznie sugeruje stronniczość i brak obiektywizmu przy takim postępowaniu. Tymczasem operaty są sporządzane przez niezależnych ekspertów, którzy prawnie odpowiadają za przedkładane dokumenty. Od ich rzetelności, fachowości oraz obiektywizmu zależy jakość dokumentu. To nie Komisja Majątkowa zamawiała operaty, ale podmioty kościelne ubiegające się o mienie zamienne.

Oczywiście można powiedzieć, że byłoby lepiej, aby zamawianiem operatów zajmowała się Komisja. Sęk w tym, że operaty są drogie, a Komisja nie posiada żadnych środków na ten cel. Na rzeczoznawcy spoczywa pełna odpowiedzialność zawodowa, ale i karna, gdyby sporządzając operaty, dopuścił się zaniżenia bądź zawyżenia wartości danej nieruchomości. Problem w tym, że nie ma u nas jasnych, sztywnych i obiektywnych reguł, na podstawie których sporządzane są takie dokumenty. Ta sprawa ma nieraz kluczowe znaczenie, gdyż inna będzie wycena ziemi rolnej, a inna, gdy przyjmie się założenie, że za kilka lat stanie w tym miejscu bank albo sieć supermarketów. W sprawie wyceny gruntów dla elżbietanek z Poznania powstało kilka dokumentów.

W listopadzie 2002 r. Komisja wezwała siostry elżbietanki do sporządzenia operatu szacunkowego mienia utraconego. Taka wycena została dokonana i według operatu, sporządzonego przez rzeczoznawcę majątkowego Bolesława Komodę, mienie utracone przez siostry o łącznej powierzchni 397 438 mkw., leżące obecnie w granicach administracyjnych Poznania, zostało wyszacowane na wartość 36 mln 752 tys. zł. Trzeba dodać, że pełnomocnikiem sióstr w tej sprawie był mecenas Marek Piotrowski z Bielska-Białej, b. funkcjonariusz SB, który otrzymywał także pełnomocnictwa od innych kościelnych osób prawnych w sprawach przed Komisją Majątkową. Zazwyczaj działał skutecznie.

W kolejnym etapie postępowania siostry, a właściwie reprezentujący je pełnomocnik wskazał Komisji jako mienie zamienne ziemię w Białołęce. Była ona własnością Skarbu Państwa we władaniu Agencji Nieruchomości Rolnych. Operat szacunkowy przygotowali rzeczoznawcy Jarosław Strzeszyński i Krzysztof Bartuś, którzy wycenili wartość nieruchomości w Białołęce na kwotę 30 mln 700 tys. zł. Na tej podstawie zostało przez Komisję wydane 10 czerwca 2008 r. orzeczenie, które przyznawało siostrom nieruchomość w Białołęce jako mienie zamienne.

Wniosek do prokuratora
Orzeczenie Komisji wywołało protesty władz samorządowych Białołęki. 7 sierpnia 2008 r. tamtejsza Rada Dzielnicy podjęła uchwałę w sprawie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa z wnioskiem o wszczęcie postępowania karnego. Radni z Białołęki napisali m.in., że w operacie szacunkowym przyjęta została wycena nieruchomości 65 zł za 1 metr kwadratowy, podczas gdy w tym rejonie Warszawy średnie ceny
nieruchomości wynoszą 520 zł za metr kwadratowy. Według tego wyliczenia radnym wyszło, że wartość tej nieruchomości wynosi ponad 200 mln zł. Od tej pory ta kwota pojawia się stale w publikacjach „Gazety Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”jako rzekomo wiarygodna i prawdziwa wartość mienia przekazanego przez Komisję elżbietankom. Radni jednak nie zamówili żadnego operatu w tej sprawie, a zwykle dociekliwi dziennikarze tym razem w ogóle nie próbowali ustalić, na jakiej podstawie burmistrz Białołęki wycenił grunt przeznaczony siostrom elżbietankom na 200 mln zł.

W tej sprawie protestowała także Agencja Nieruchomości Rolnych, która zamówiła szybko przygotowany operat szacunkowy, sporządzony przez rzeczoznawcę Olgę Tott, która już w lipcu 2008 r. wyceniła wartość gruntów w Białołęce na kwotę ponad 106 mln zł. W tej sytuacji Komisja zwróciła się o opinię do Komisji Arbitrażowej Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych. W jej pierwszej opinii z listopada i grudnia 2008 r. zakwestionowana została metodologia przyjęta w obu operatach, gdyż oba zawierały istotne błędy i uchybienia formalne, stanowiące odstępstwo od przepisów prawa i standardów zawodowych. Na tym jednak aktywność Komisji Arbitrażowej się nie wyczerpała. W lutym 2009 r. zweryfikowała ona własne orzeczenie. Tym razem wyszło jej, że błędny jest jedynie operat przedłożony przez siostry elżbietanki, natomiast przestał budzić wątpliwości operat przygotowany przez Agencję Nieruchomości Rolnych. Co spowodowało, że w ciągu kliku tygodni Komisja tak radykalnie zmieniła swoje stanowisko? To jej tajemnica i pozostaje mieć nadzieję, że jej prace także zostaną objęte dochodzeniem prokuratorskim w tej sprawie.

Nieruchomość z Białołęki pieniędzy elżbietankom z Poznania nie przyniosła. Jak donoszą media – siostry zostały oszukane przez biznesmena Stanisława M. z Pomorza, któremu sprzedały ziemię za kwotę ponad 30 mln zł. Do dzisiaj jednak nie przelał on na ich konto całej ustalonej kwoty, lecz jedynie 5 mln zł. Biznesmen zdążył natomiast wpisać nieruchomość do księgi wieczystej jako jej prawowity właściciel. Transakcja od początku zresztą była obciążona wadą prawną, gdyż siostry nie uzyskały zgody Watykanu na jej przeprowadzenie. Nie przeszkodziło to jednak biznesmenowi w kolejnej operacji, tym razem sprzedaży nieruchomości na rzecz swych dwóch synów. Ziemia z Białołęki została już jednak wyceniona na 80 mln zł. Transakcja została przeprowadzona, pomimo że na początku 2009 r. siostry wpisały swój dług do księgi wieczystej. Wszystkie działania w tej sprawie elżbietanki robiły na własny rachunek i w żaden sposób nie obciążają one członków Komisji.

O co oskarżeni?
Zarzuty prokuratorskie zostały postawione całemu składowi Komisji Majątkowej, zarówno przedstawicielom strony rządowej, jak i kościelnej, którzy orzekali w sprawie wniosku elżbietanek z Poznania, oraz osobie protokołującej to posiedzenie. Zarzuty usłyszeli także dwaj rzeczoznawcy majątkowi, którzy na wniosek pełnomocnika elżbietanek wyceniali grunt w Białołęce. „Rzeczpospolita”, jak można sądzić, na podstawie informacji z prokuratury napisała, że orzeczenie z 10 czerwca 2008 r. zostało tego dnia podpisane tylko przez reprezentantów strony kościelnej: dr. Krzysztofa Wąsowskiego i ks. Mirosława Piesiura, natomiast reprezentanci strony rządowej: Andrzej Marciniak i Zbigniew Filipkowski mieli to zrobić później.

Jak pisze „Rzeczpospolita”, zgodnie z prawem przy podpisaniu dokumentu powinien być razem cały zespół. Według informacji, jakie uzyskałem od ks. Piesiura oraz dr. Wąsowskiego, wszystko odbywało się zgodnie z prawem. W posiedzeniu uczestniczył komplet Komisji i wszyscy jej członkowie zgodzili się, co wynika z protokołu, na przyznanie mienia zamiennego. Fakt, kto i kiedy parafował orzeczenie nie miał żadnego znaczenia dla jego prawomocności. Dokument podpisany wstępnie po posiedzeniu 10 czerwca był projektem orzeczenia, które ostateczną i urzędową formę miało przyjąć dopiero po ostatecznej redakcji i podpisaniu go przez wszystkich członków Zespołu Orzekającego oraz obu współprzewodniczących Komisji.

Nie ma przepisu, który nakładałby na nich obowiązek równoczesnego podpisywania orzeczenia. Dr Wąsowski zwraca uwagę, że nie ma żadnego znaczenia, w jakiej kolejności był on podpisywany, gdyż nabierał urzędowej mocy dopiero po doręczeniu go wnioskodawcy. Tej kwestii nie reguluje także Kodeks postępowania administracyjnego, który jedynie w przypadku sporządzania protokołu przesłuchania świadka nakazuje, aby został on niezwłocznie podpisany przez strony. „Nikt z nas – mówi dr Wąsowski – nigdy nie poświadczył nieprawdy”.

Obydwu – w trakcie przesłuchania w prokuraturze – zarzuty zostały odczytane, natomiast doręczony został dokument – postanowienie o poręczeniu majątkowym. Obaj zresztą złożyli już zażalenie na to postanowienie oraz wnioskowali o dostęp do materiałów śledztwa. Dr Wąsowski, który nadal pełni funkcję współprzewodniczącego Komisji, oddał się już do dyspozycji sekretarza Episkopatu bp. Stanisława Budzika.

Konsekwencje są poważne
Działania prokuratury zostaną zweryfikowane w dalszym postępowaniu sądowym, zwłaszcza że – jak poinformowała media prok. Monika Lewandowska – śledztwo w tej sprawie nadal się toczy. Jednak już na tym etapie widać, że sprawa ta, bez względu na jej ostateczny finał, ma poważne konsekwencje dla stosunków Kościół-państwo. Po raz pierwszy w III RP zarzuty natury kryminalnej zostały postawione nie pojedynczemu duchownemu, czy jednostce kościelnej, ale osobom reprezentującym w Komisji stronę kościelną, za którymi stał autorytet Konferencji Episkopatu Polski. Sprawa błyskawicznie przeciekła do mediów, a niektóre z nich, jak „Gazeta Wyborcza”, zamieszczały na te temat publikacje, zanim postawione zostały oficjalnie zarzuty.

Rzeczniczka prokuratury odmówiła komentarza naszej redakcji, choć chętnie rozmawiała z dziennikarzami „Gazety Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”. Wszystko to stwarza wrażenie zorganizowanej kampanii, mającej na celu dyskredytowanie Kościoła. Nie ulega także wątpliwości, że praktycznym następstwem tej decyzji będzie całkowity paraliż pracy Komisji, a na rozstrzygnięcie czeka jeszcze 248 spraw niedokończonych (stan na koniec pierwszego kwartału br.) i to w sprawach trudnych, już oprotestowanych i będących przedmiotem medialnej zadymy. Być może sprawa nieruchomości z Białołęki będzie potraktowana jako precedens, aby podważyć wszystkie inne orzeczenia Komisji, która przy ich rozpatrywaniu procedowała w podobny sposób. To zaś oznaczałoby największy kryzys w relacjach Kościół–państwo od czasu, gdy zdominowany przez SLD Sejm odmówił ratyfikacji konkordatu.

Znając przewlekłość postępowania przed sądami w Warszawie, obawiam się, że minie sporo czasu, zanim sprawa trafi na wokandę, o ile oczywiście Sąd uzna argumenty prokuratury. W tym czasie zarzuty wobec ks. Piesiura i dr. Wąsowskiego będą wisiały jak miecz Damoklesa nad wszystkimi roszczeniami majątkowymi Kościoła. Kto w kontekście tej sprawy będzie chciał ryzykować przyjęcie jakiegokolwiek orzeczenia? Oznaczać to będzie także trwałe napiętnowanie, z wszystkimi tego konsekwencjami, osób, którym postawione zostały prokuratorskie zarzuty. A media postarają się, aby co jakiś czas nam o nich przypomnieć. W tej sprawie jest tylko jedno dobre wyjście. Możliwie szybkie przeprowadzenie śledztwa do końca i sądowe wyjaśnienie wszystkich postawionych zarzutów, do czego mógłby się przyczynić nadzór nad śledztwem ze strony Prokuratora Generalnego. Jeśli członkom Komisji zostanie udowodnione, że popełnili błędy bądź złamali prawo, powinni ponieść tego konsekwencje. W innym wypadku odpowiedzialność spocznie na tych, którzy przyczynili się do wywołania tej sprawy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.