Solidarność z Kaczyńskim

mówi Janusz Śniadek

|

GN 21/2010

publikacja 27.05.2010 14:45

Zagrożeniem jest układ: premier i prezydent z PO – mówi Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ „Solidarność”.

Solidarność z Kaczyńskim Henryk Przondziono

Janusz Śniadek – mgr inż. mechanik, pracował jako projektant w biurze konstrukcyjnym stoczni w Gdyni

Przemysław Kucharczak: Lech Wałęsa skomentował poparcie NSZZ „Solidarność” dla Jarosława Kaczyńskiego, że to zdrada jego koncepcji związku. Co Pan na to?
Janusz Śniadek: – O panu prezydencie Wałęsie wypowiadam się zawsze z szacunkiem, zgodnie z przesłaniem biblijnej Księgi Syracydesa: młodzieńcy, szanujcie ojców. Pan prezydent zapomniał, że w 1990 r. kandydował na prezydenta z funkcji przewodniczącego „Solidarności”. Także w kolejnych wyborach miał poparcie związku. Stąd jego poglądy na apolityczność „Solidarności” to są rzeczy dla mnie nowe. Oskarżanie o zdradę to ostre słowa. Nigdy nie przysięgaliśmy wierności poglądom pana prezydenta.

Jednak czy związek zawodowy rzeczywiście jest od tego, żeby popierać konkretnego kandydata?
– NSZZ „Solidarność” nie jest zwyczajnym związkiem zawodowym. Narodził się z wartości, wierności Bogu i Ojczyźnie, miał wielkie wymiary: wolnościowy i społeczny. Taki rodowód zobowiązuje nas do zabierania głosu w najważniejszych sprawach dla Polski, dlatego wypowiadaliśmy się w sprawie wszystkich wyborów prezydenckich po 1989 roku. Poparliśmy program „Solidarnej Polski”, nie tylko konkretnego kandydata.

Jednak nie wszyscy członkowie związku chcą głosować na Jarosława Kaczyńskiego. Niektórzy w pierwszej turze będą chcieli zademonstrować poparcie dla Marka Jurka, innym jest bliżej do Bronisława Komorowskiego.
– Mam tego świadomość, związek jest pluralistyczny. Według badań ponad 60 proc. członków związku popiera Jarosława Kaczyńskiego, Bronisława Komorowskiego kilkanaście procent, jest też spora grupa niezdecydowanych. W stanowisku Komisji Krajowej napisaliśmy, że szanując indywidualne wybory wszystkich członków związku, wskazujemy osobę Jarosława Kaczyńskiego jako tę, która daje największą gwarancję realizacji programu „Solidarnej Polski”. Nie odmawiamy nikomu prawa do powoływania się na swój solidarnościowy rodowód. Jednak prezydent może być tylko jeden. Wskazaliśmy Kaczyńskiego, bo dzisiaj on ma największe szanse na zwycięstwo nad Komorowskim, którego prezydentury bardzo się obawiamy.

Dlaczego?
– Zagrożeniem jest układ, w którym obok rządzącej Platformy prezydentem zostaje kandydat tej partii.

Ale gdzie te zagrożenia?
– Jarosław Kaczyński deklaruje kontynuowanie programu „Solidarnej Polski”, który realizował Lech Kaczyński. Mimo wielkiego zamieszania z prawyborami, ciągle nie znam programu pana Komorowskiego. Podpisując ustawę o IPN, zrealizował zasadę „program partii programem narodu”, a program PO to „Polaku, radź sobie sam”. Przekonali się o tym stojący bezradnie na peronach pasażerowie pociągów, którzy padli ofiarą nieprzygotowanego podziału kolei. Dzisiaj nie jest to sprawa rządu. Podobnie może być z pacjentami przy prywatyzacji służby zdrowia i dostępnością do oświaty i usług publicznych.

Platforma tylko mówi o liberalizmie. Nie ma Pan wrażenia, że w praktyce, poza podejściem do prywatyzacji służby zdrowia, w sprawie napięcia między wolnym rynkiem a postulatami socjalnymi PO i PiS aż tak bardzo się nie różnią? Zyta Gilowska i Zbigniew Religa twierdzili, że udawało im się przekonać premiera Kaczyńskiego do rozwiązań rynkowych. Z punktu widzenia związku zawodowego to chyba nie zaleta?
– Czy społecznie jest coś ważniejszego od służby zdrowia i jej równej dostępności zwłaszcza dla ubogich? PO nie tylko mówi, sprzedając w kryzysie, czyli najgorszym do tego czasie, ostatnie firmy. Oczywiście można było być zaniepokojonym zapowiedziami niektórych działań za rządu PiS-u. Mówienie jednak, że wszystko jedno, kto rządzi, jest nieuprawnione. To Lech Kaczyński zablokował prywatyzację służby zdrowia. Czy tzw. pakiet Szejnfelda i inne zapowiadane niezwykle groźne zmiany w prawie pracy zawetuje prezydent z PO? Swój stosunek do pracowników pan Komorowski wyraził, odwołując ze stanowiska głównego inspektora pracy, Bożenę Borys-Szopę, która była świetnym fachowcem, i powołując w jej miejsce swojego partyjnego kolegę.

Jednak Kaczyński jako prezydent też może stanąć przed niepopularnymi decyzjami, np. o przedłużeniu wieku emerytalnego. Ekonomiści twierdzą, że będzie to niezbędne, jeśli nie zacznie się w Polsce rodzić więcej dzieci.
– A więc konieczna jest nieistniejąca dzisiaj polityka prorodzinna. Do założenia rodziny i posiadania dzieci niezbędne jest poczucie bezpieczeństwa wynikające z pewności zatrudnienia. Dzisiaj w Polsce nie chroni się pracy, a wręcz prowadzi się politykę dyskryminującą stałe zatrudnienie. Zanim zaczniemy dyskusję o wydłużaniu wieku emerytalnego, trzeba naprawić uporczywie utrzymywane dziury w systemie. Trudne reformy mogą być konieczne, ale wymagają dialogu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.