One nie patrzą w oczy

Tomasz Rożek

|

GN 21/2010

publikacja 27.05.2010 13:12

Dzieci to bogactwo Haiti – słyszałem, będąc w tym kraju. Nie jestem pewien, czy dobrze interpretuję te słowa. Z raportu Departamentu Stanu USA wynika, że prawie 15 proc. haitańskich dzieci jest niewolnikami.

One nie patrzą w oczy Józef Wolny

Niewolnictwo na Haiti istniało zawsze. Haitańczycy są potomkami niewolników, którzy w XVIII wieku zbuntowali się przeciwko kolonizatorom. Kolonia była nazywana Perłą Antyli. Uprawa trzciny cukrowej dostarczała Francji ogromnych zysków (wg niektórych danych dochodziły one do 40 proc. francuskiego budżetu). PKB Haiti było wtedy większe niż PKB USA. Ten sukces był oparty na dwóch filarach. Na niewolnictwie i na rabunkowej gospodarce rolnej. Po ogłoszeniu niepodległości nowi panowie, tym razem czarni, zmuszali do tej samej pracy tych, którzy wywalczyli wolność. Powstania, zamieszki, władcy zmieniający się jak rękawiczki. Kraj – i bez trzęsienia ziemi – został doprowadzony do upadku.

W każdej dziedzinie życia. Tam praktycznie nie ma systemu edukacji. Na prowincji prawie nie ma szkół. Nie ma też służby zdrowia ani systemu emerytalnego. Nie ma wojska, a policja przez całe dziesięciolecia była tylko polityczna. Nie ma dróg, nie ma wodociągów (przed trzęsieniem ziemi prawie 80 proc. mieszkańców prowincji kraju nie miało dostępu do czystej wody), nie ma kanalizacji. Brakuje energii elektrycznej w miastach. Na prowincji wcale jej nie ma. Z biedy wycięto 95 proc. drzewostanu, bo węgiel drzewny jest głównym źródłem energii nawet w stolicy. Bez drzew górzysty kraj w strefie zwrotnikowej w czasie pory deszczowej jest dosłownie rozmywany. Każdy cyklon zbiera okrutne żniwo. Na wyjałowionej glebie nic nie chce rosnąć. W takich warunkach egzystuje około 8 mln ludzi. Witajcie na Haiti.

Dziecko za 150 złotych
Przed trzęsieniem ziemi w stolicy Haiti Port-au-Prince żyło na ulicy około 10 tys. dzieci. To głównie chłopcy, także kilkuletni. Z czego się utrzymują? Jedne kradną, inne żebrzą, myją szyby samochodowe na skrzyżowaniach. Niektóre żyją z prostytucji. Seks z dzieckiem bez zabezpieczeń kosztuje tutaj mniej niż dwa dolary. Widać je na każdym kroku. Podchodzą, chwytają za nogi, proszą o pieniądze. Te dzieci nie są sierotami. A przynajmniej nie wszystkie. W stolicy żyją też tysiące dzieci, których nie widać. Setki tysięcy.

Według Departamentu Stanu USA z 2002 roku, na Haiti jest 400 tys. dziecięcych niewolników. Nazywają ich „restavec” – co po kreolsku znaczy „ten, który z nami mieszka”. Dziecko można kupić tutaj na własność za około 50 dolarów. Wystarczy pójść do handlarza i zamówić „towar”. Pośrednik jest w stanie załatwić także fałszywe dokumenty adopcyjne. Z takim dzieckiem można wyjechać za granicę, np. do USA czy Kanady. W Ameryce żyje liczna diaspora haitańska.

Co jakiś czas okazuje się, że w niektórych domach żyją dzieci – niewolnicy. W cenie są dzieci kilkuletnie (bo karne), z prowincji (bo nie mają gdzie uciec), z dodatkowymi umiejętnościami (np. potrafiące obsługiwać sprzęty domowe). Sprzątają, dbają o zwierzęta domowe, gotują, robią zakupy i noszą wodę. Opiekują się dziećmi właścicieli. Przy zamawianiu „towaru” dobrze jest zaznaczyć, czy dziecko ma służyć do pracy, czy także do innych celów. Jakich? Seksualnych. O tym, że niektórzy właściciele gwałcą swoich niewolników, wiedzą wszyscy. Amerykański dziennikarz Benjamin Skinner, zajmujący się problemem niewolnictwa, napisał w jednej ze swoich książek, że „restaveka” łatwo rozpoznać. On nigdy nie spojrzy w oczy.

Niewolnik generuje zyski
Co jest niewolnictwem? Praca ponad siły? Praca bez wynagrodzenia? A wynagrodzenie – musi być w gotówce? Trudności w zdefiniowaniu niewolnictwa są jednym ze źródeł nieszczęścia milionów ludzi na całym świecie. Dzisiaj, w XXI wieku, na ziemi żyje więcej niewolników niż kiedykolwiek w historii ludzkości. Trudno z procederem walczyć, bo niewolnictwo generuje ogromne zyski. W Indiach żyje kilka milionów niewolników, ale rząd się za nimi nie wstawia, bo kraj rozwija się szybciej dzięki ich pracy. Społeczeństwo też nie (zwykle pochodzą z najniższej kasty), inne rządy – np. USA – nie chcą naciskać. Indie są ważnym partnerem w interesach. Nieliczne – i zwykle bardzo słabe – organizacje pozarządowe za niewolnika uważają tego, kto pracując, dostaje tylko tyle, by nie umrzeć z głodu. Niewolnikami są więc haitańskie dzieci, które za pracę po 12–16 godzin na dobę dostają do jedzenia odpadki i miejsce do spania między domowymi zwierzętami. Przynajmniej nie umierają z głodu. Ale to nie głód jest powodem migracji dzieci do dużych miast.

– Do Port-au-Prince przyjechałem, gdy miałem 6 albo 7 lat. Rodzice przysłali mnie tutaj, bym się uczył, bo edukacja to jedyny sposób na to, żebym w przyszłości mógł im pomóc – powiedział mi Jonas, mój przewodnik w Port-au-Prince. Ma 20 lat. Zna angielski i francuski. Gdy pytam go – pokazując mapę Haiti – skąd dokładnie pochodzi, długo się zastanawia. Zatacza palcem całkiem spory obszar. Może nie pamięta? A może jego osady nie ma na mapie? Nie chcę go dopytywać. – Po raz ostatni rodziców widziałem 9, może 10 lat temu – dodaje. Rodzice Jonasa mieszkali w drewnianym domu, który zawalił się podczas trzęsienia ziemi. Całe szczęście nikt z jego rodziny nie zginął. Jonas twierdzi, że do miejsca, gdzie mieszkają, nie dało się dojechać nawet na rowerze. Z kawałka pola, jaki uprawiali jego rodzice, nie można było wyżywić rodziny. Stąd pomysł, by wysłać syna po wiedzę. Chłopak miał naprawdę niemało szczęścia. W Port-au- Prince spotkał swoich kuzynów.

Świat bez przyszłości
Gdy zamówi się małego niewolnika u jednego z kilku tysięcy „pośredników” (tylu ich jest w Port-au-Prince), ten jedzie na prowincję i przekonuje rodziców do oddania dziecka. Przedstawia się jako ktoś kto szuka kogoś do pomocy w domu. Zapewnia rodzinę, że da dziecku nocleg, wyżywienie i opłaci szkołę. I zwykle mu się udaje. Z badań wynika, że średnia wieku „restaveków” wynosi około 10 lat. 80 proc. z nich nigdy nie trafi do szkoły. Pozostałych 20 proc. kupionych dzieci może się uczyć, ale tylko pod warunkiem, że wykona wszystkie domowe obowiązki i że… samo zarobi na czesne.

Jonas twierdzi, że uczył się w sumie przez 14 lat (w Haiti średni czas edukacji chłopców wynosi 2 lata, dziewczynek – 1,5 roku). Nieźle – można by pomyśleć. Ale to tylko pozory. O ile nie chodził do dobrej szkoły prywatnej (na taką pewnie nie było go stać), miewał dziennie tylko 2–3 godziny zajęć. – Czasami, gdy brakowało mi pieniędzy na czesne, przez kilka miesięcy nie chodziłem do szkoły – opowiada. – Czasami zarobione pieniądze musiałem wysłać rodzicom – dodaje. Jonas pomagał kuzynowi, który jest kowalem. Robił płoty i bramy. – Poza tym u nas bardzo rzadko jest stabilna sytuacja polityczna. Szkoły często są zamknięte – mówi po chwili. Jak na człowieka, który mógł być dzieckiem ulicy, mógł zostać sprzedany za 50 dolarów – Jonas ma sporo szczęścia. Gdy próbuję dowiedzieć się czegoś więcej o jego rodzicach, zamyśla się. – Dawno nie wysyłałem im pieniędzy. A oni na nie czekają. Ale ja teraz nic nie mam – dodaje.

Krzyk, którego nie słychać
Zapytałem Jonasa, jak wyobraża sobie swoją przyszłość. – Ja nie mam żadnej przyszłości – odpowiada. W ustach 20-latka brzmi to jak oskarżenie. To jakaś potworna ironia losu. Dzisiaj na Haiti żyje więcej niewolników niż było ich pod koniec XVIII wieku, gdy bunt darmowej siły roboczej doprowadził do powstania niepodległego państwa. Maleńkie Haiti dostarczało największych zysków ze wszystkich francuskich kolonii. Gdy odzyskało niepodległość, stało się najbiedniejszym krajem półkuli zachodniej. Jako jedyne państwo strefy zwrotnikowej na świecie ma kłopoty z wodą, choć przez kilka miesięcy w roku prawie cały czas padają tutaj deszcze. Nie istnieje system edukacji, a większość społeczeństwa nie potrafi ani pisać, ani czytać. Emigracja za edukacją jest jedynym sposobem na wyjście z biedy. Dziecko, zwykle to najzdolniejsze, oddadzą tutaj każdemu, kto obieca, że je wykształci. Najczęściej kończy się to okrutnym zniewoleniem, z którego nie ma wyjścia. Z międzynarodowych badań wynika, że prawie każdy „restavec” jest regularnie bity przez swoich właścicieli, a większość dziewczynek jest przez swoich panów wykorzystywana seksualnie. Nawet jeśli ma kilka lat. I co na to wszystko przepełnione hasłami o prawach człowieka, dziecka, duże organizacje międzynarodowe? Nic.

Korzystałem z książki Benjamina Skinnera „Zbrodnia” – wydanego w 2010 roku przez wydawnictwo Znak raportu dotyczącego problemu współczesnego niewolnictwa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.