Angielska krzyżówka

Jacek Dziedzina

|

GN 20/2010

publikacja 21.05.2010 11:49

Jeden lokator Downing Street 10 w Londynie to już historia. Wielka Brytania ma pierwszy od II wojny światowej rząd koalicyjny.

Angielska krzyżówka Nowe otwarcie: konserwatysta David Cameron (z lewej) i liberał Nick Clegg stworzyli rządową koalicję. PAP/EPA/DANIEL DEME

Takiego napięcia nie było na Wyspach od blisko 70 lat. Mimo wygranej w wyborach Partii Konserwatywnej Davida Camerona, do końca nie było wiadomo, kto zostanie nowym premierem. Konserwatystom (torysom) zabrakło bowiem 20 głosów w Izbie Gmin (niższej izbie parlamentu), by móc samodzielnie utworzyć rząd. Przegrana Partia Pracy (laburzyści) chciała wykorzystać okazję, by pozostać przy władzy i kusiła koalicją zajmujących trzecie miejsce Liberalnych Demokratów.

Do pełnej większości musieliby jednak pozyskać również mniejsze partie narodowe ze Szkocji, Walii i Irlandii Północnej (tworzących, wraz z Anglią, Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii). Poza tym byłby to rząd narażony na ciągły atak, bo faktycznie i laburzyści, i liberałowie uzyskali w sumie tylko kilka miejsc więcej w parlamencie niż sami konserwatyści. Sytuacja wydawała się patowa. W końcu jednak doszło do zawarcia historycznej koalicji konserwatystów z liberalnymi demokratami. David Cameron został najmłodszym premierem rządu Jej Królewskiej Mości od 200 lat, a Nick Clegg, szef liberałów, otrzymał tekę wicepremiera. Czy ta polityczna krzyżówka ma szansę przetrwać pięcioletnią kadencję?

Rowerzysta z Kensington
„Podziwiam Margaret Thatcher, ale nie jestem thatcherystą”, mówi o sobie David Cameron. Potomek króla Wilhelma IV, absolwent elitarnego liceum Eton oraz licencjat filozofii, politologii i ekonomii w Oxfordzie. Mieszkańcy prestiżowej dzielnicy Kensington w Londynie przyzwyczaili się już do widoku lidera torysów, wyjeżdżającego codziennie na rowerze do pracy. Kilka metrów za nim snuła się zawsze czarna limuzyna z ważnymi dokumentami. Ta symboliczna deklaracja nowego premiera o Margaret Thatcher dobrze oddaje ewolucję, jaką pod jego przywództwem przeszła Partia Konserwatywna. To również tłumaczy, dlaczego w ogóle było możliwe zawarcie koalicji z partią, która ideowo o wiele bliższa jest laburzystom.

Współczesny konserwatyzm brytyjski, pomijając tradycyjnie sceptyczny stosunek do integracji Europy, ma więcej wspólnego z socjaldemokratami niż z dogmatami Żelaznej Damy. David Cameron sprawnie przejął język dotychczas zarezerwowany dla lewicy. Nie tylko nie krytykował, ale wręcz chwalił szczodrość w wydatkach budżetowych. Mimo deklaracji wolnorynkowych coraz bardziej zaczął przechodzić na pozycje państwa opiekuńczego. Oczywiście dramatyczna sytuacja gospodarcza Wielkiej Brytanii zmusi go teraz do rewizji wielu poglądów. Ogromny deficyt budżetowy zmusi go do cięć w wydatkach socjalnych. A jednocześnie – co już zapowiedzieli wspólnie nowi koalicjanci – nieuniknione jest podwyższenie podatków. Wszystko, jak mówią, po to, by uniknąć scenariusza bankrutującej Grecji.

Zielono-czerwona konserwa
Sygnałem, że konserwatyści skręcają w lewo, było też coraz częstsze posługiwanie się „zieloną retoryką”. Walka z mitycznym globalnym ociepleniem – współczesna religia zachodniej lewicy – stała się dla torysów Camerona jednym z najważniejszych zadań. Trudno też mówić o konserwatyzmie torysów w sprawach obyczajowych. Cameron nie krył radości, kiedy jego kolega z partii zawierał „ślub” ze swoim partnerem. Szef konserwatystów głosował również (podobnie jak większość Partii Konserwatywnej) za słynną ustawą „antydyskryminacyjną”, która narzuciła ośrodkom adopcyjnym, w tym katolickim, równe traktowanie zgłaszających się par hetero – i homoseksualnych. W rezultacie wiele placówek katolickich zrezygnowało ze swojej pracy, aby pozostać w zgodzie z sumieniem i nie pozwolić, by bezbronne dzieci trafiały – w majestacie prawa – pod skrzydła patologicznej u podstaw „rodziny”. Konserwatyści wreszcie w dużej części poparli ustawę zezwalającą na tworzenie hybryd zwierzęco-ludzkich. Jedyną próbą „konserwatywnej” akcji była propozycja obniżenia czasu, w którym można dokonać aborcji – z 24. do 20. tygodnia ciąży. Ale nawet i ta „konserwatywna rewolucja” przepadła, m.in. przez głosy... kilku konserwatystów.

Najcieplej w centrum
Czy to wynika z rzeczywistych poglądów, czy ze zwykłego oportunizmu? Chyba i jedno, i drugie, z akcentem na oportunizm. W Wielkiej Brytanii najzwyczajniej coraz mniej miejsca jest na ideowość i wierność zasadom. To dlatego Partia Pracy dawno już przestała kojarzyć się z lewicowymi ideałami. Jest postrzegana bardziej jako reprezentant wielkiego biznesu niż wykluczonych i mniej zaradnych. Zrozumiała, że lepiej być w centrum, żeby utrzymać się przy życiu w polityce. To samo z Partią Konserwatywną. Aby powrócić do władzy po 13 latach rządów laburzystów, było jasne, że muszą przesunąć się… również do centrum. W ten sposób być może uda się utrzymać koalicję z egzotyczną – jak się wydaje na pozór – partią Liberalnych Demokratów. Rozbieżności mogą dać o sobie znać jednak wtedy, gdy liberałom nie uda się doprowadzić do najważniejszej dla nich reformy – systemu wyborczego. Obecna ordynacja faworyzuje dwie partie: torysów i laburzystów. Liberałowie, nawet otrzymując duże poparcie, nie mają szans na wprowadzenie proporcjonalnej do otrzymanych głosów liczby parlamentarzystów. Dla nich to historyczna szansa na zmianę dwupartyjnego systemu, dla torysów i laburzystów – groźba zachwiania skutecznego i jasnego podziału na rząd i opozycję. Na razie Cameron nie obiecał Cleggowi niczego konkretnego w tej sprawie. Dopuścił jedynie możliwość przeprowadzenia referendum, z zastrzeżeniem, że torysi i tak mogliby agitować za odrzuceniem takiej reformy.

Bliżej do Warszawy
Trudno też wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała polityka europejska nowego rządu. W tej przynajmniej kwestii Cameron jest konsekwentnym konserwatystą brytyjskim: jak najmniej Unii Europejskiej. Po drugiej stronie stoi jego nowy partner w rządzie, Nick Clegg, który pracował w wielu instytucjach unijnych i nie kryje, że chciałby zerwać z tradycyjnym eurosceptycyzmem Brytyjczyków. Nowym ministrem spraw zagranicznych został konserwatysta William Hague. Był on głównym architektem grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim (tworzonej razem z PiS i czeskim ODS). Jeszcze przed zawarciem koalicji z liberałami do prasy wyciekła treść przemówienia, jakie miał zamiar wygłosić podczas swojej planowanej pierwszej podróży do Brukseli. Miał w nim dać do zrozumienia, że Wielka Brytania obejmuje kurs wyraźnie separujący się od spraw Unii, stawiający na relacje transatlantyckie. Pierwszą europejską stolicą, do jakiej chciał się udać po Brukseli, miała być Warszawa, a dopiero potem Berlin i Paryż. Miał to być wyraźny prztyczek w kierunku państw dominujących w Unii. Być może to również deklaracja, że nasz region oraz kwestie naszych wschodnich sąsiadów będą ważniejsze dla torysów niż do niedawna dla laburzystów Gordona Browna. Pozostaje pytanie, czy koalicja z liberałami nie „złagodzi” tak zarysowanej polityki zagranicznej. Biorąc pod uwagę poważny kryzys wewnętrzny, ważniejsze będzie dla konserwatystów utrzymanie koalicji, w celu wprowadzenia niezbędnych reform, niż darcie szat z powodów różnic w kwestiach europejskich.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.