Polska mięknie?

Jarosław Dudała

|

GN 19/2010

publikacja 15.05.2010 12:36

"Gość Niedzielny" dowiedział się nieoficjalnie, że polska dyplomacja naciska na Ministerstwo Zdrowia. Chce, aby Polska zmiękczyła swoje stanowisko na arenie międzynarodowej w kwestii „seksualnych i reprodukcyjnych praw człowieka”. A kryje się za nimi m.in. aborcja, in vitro i tzw. prawa gejów.

Polska mięknie? W tym gmachu Ministerstwa Spraw Zagranicznych powstaje plan zmiany polskiego stanowiska na temat ochrony życia na arenie międzynarodowej. PAP/Grzegorz Jakubowski

W ostatnich latach stanowisko naszego kraju było na arenie międzynarodowej może niezbyt twarde, ale raczej przychylne ochronie życia. Przed trzema laty – jeszcze za czasów gabinetu Jarosława Kaczyńskiego – przyjęto w tej sprawie międzyresortowe stanowisko. Według niego, w sprawach aborcji Polska na arenie międzynarodowej ma stać na gruncie przychylnych życiu rozwiązań przyjętych w prawie polskim i nie szukać w tej kwestii wspólnego stanowiska z przedstawicielami państw UE, promujących skrajnie odmienne rozwiązania. Wydaje się, że po przejęciu władzy przez PO to stanowisko było podtrzymywane. W marcu ub.r. sprzeciw Polski zablokował zapis, określający aborcję jako prawo człowieka i usługę medyczną. To groźne rozwiązanie zaproponowała delegacja amerykańska podczas szczytu Rady Gospodarczej i Społecznej ONZ w Genewie. Głos Polski był kluczowy dla zablokowania tej inicjatywy, ponieważ inne państwa przychylne obronie życia – Irlandia i Malta – nie były wówczas członkami tej rady i przysługiwał im jedynie głos doradczy.

Nasi w Nowym Jorku
W tym roku odbyły się dwa inne, międzynarodowe spotkania w Nowym Jorku. Pierwsze to 54. sesja Komisji ds. Statusu Kobiet ONZ. Drugie to 43. sesja ONZ-owskiej Komisji ds. Ludności i Rozwoju. W trakcie obydwu tych spotkań przedstawiciele Polski – Paweł Herczyński i Magdalena Grabianowska ze Stałego Przedstawicielstwa RP przy ONZ, a także wiceminister zdrowia Adam Fronczak oraz przedstawiciel tego resortu Piotr Firlus, prezentowali niemal identycznie brzmiące oświadczenia polskiego rządu w sprawie aborcji. Było to stanowisko odbiegające od dominującego nurtu, promującego „seksualne i reprodukcyjne prawa człowieka”. A mieści się w nim traktowanie aborcji jako prawa człowieka i usługi medycznej.

Polska jak Iran?!
Są obawy, że nawet miękka obrona prawa nienarodzonych do życia przestanie być obowiązującym stanowiskiem polskiego rządu na arenie międzynarodowej. „Gość Niedzielny” dowiedział się nieoficjalnie, że MSZ naciska w tej sprawie na Ministerstwo Zdrowia. Nasza dyplomacja chce rozmiękczenia polskiego stanowiska, bo obawia się, że nasz opór przeciw koncepcji „seksualnych i reprodukcyjnych praw człowieka” sprawi, iż Polsce będzie się odmawiać miana nowoczesnej demokracji, szanującej prawa człowieka. Że będziemy stawiani w jednym szeregu z Iranem i Sudanem. Nie udało nam się uzyskać oficjalnego komentarza w tej sprawie. Pytany o te kwestie rzecznik ministerstwa zdrowia Piotr Olechno, stwierdził, że nic na ten temat nie wie. Rzecznik MSZ Piotr Paszkowski obiecał pisemną odpowiedź w tej sprawie. Powróćmy jednak do oskarżeń Polski, że nie respektuje praw człowieka. Zarzuty te są bzdurne. Bo nie ma czegoś takiego, jak prawo człowieka do aborcji. Nie ma go w obowiązujących Polskę aktach prawa międzynarodowego ani w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Są jednak potężne siły, które chętnie by to zmieniły.

Clinton się przyznaje
Należą do nich USA pod rządami Obamy i szefowej jego dyplomacji Hillary Clinton. Ta ostatnia, odpowiadając w ubiegłym roku na interpelację republikańskiego senatora Christophera Smitha, stwierdziła, że termin „zdrowie reprodukcyjne” zawiera dostęp do aborcji, która powinna być bezpieczna, legalna i rzadko dokonywana. Proaborcyjne nastawienie wykazuje też większość państw UE, zwłaszcza państwa skandynawskie i Francja. Jednoznaczne stanowisko za życiem prezentuje jedynie Malta. Mówi się, że Irlandia, która zajmowała dotąd stanowisko podobne do polskiego, ewoluuje w stronę proaborcyjną. Jakie to ma znaczenie? Zgodnie z traktatami europejskimi, aborcja i inne gorące kwestie bioetyczne należą do wyłącznej kompetencji państw członkowskich Unii. Mogą one kształtować i swoje prawo, i stanowisko na arenie międzynarodowej w sposób całkowicie niezależny. Tak jest w teorii. Praktycznie jednak państwa UE starają się wypracować wspólne stanowisko także w kwestiach, które są zastrzeżone do ich wyłącznej kompetencji. Dochodzi wówczas do trudnych negocjacji i wywierania nacisków – podobnie jak to ma miejsce podczas sesji Komisji ds. Statusu Kobiet czy Komisji ds. Ludności i Rozwoju ONZ.

Jak się to odbywa?
Rąbka tajemnicy uchyliła przewodnicząca komisji ds. równego traktowania parlamentu belgijskiego Alexandra Colen. Brała ona udział w sesji Komisji ds. Statusu Kobiet. Oto jak je opisała na stronie www. brusselsjournal.com: „Przewodniczącą była twarda, niecierpliwa kobieta, która prowadziła spotkanie w sposób agresywny i – gdyby mogła – wcisnęłaby negocjatorom swoje teksty do gardeł. (…) Dyskusje były prawdziwą bitwą: bitwą słów, psychologii i wytrzymałości. Celem Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników było zdobycie terenu na polu walki ideologicznej poprzez odwołanie się w tekście (rezolucji – przyp. JD) do »praw seksualnych i reprodukcyjnych«, tj. włączenie prawa do nieograniczonego dostępu do antykoncepcji i aborcji do rekomendacji ONZ (na temat umieralności matek!), skierowanej do rządów świata. (…) Wśród delegacji narodowych zwolenników obrony życia było niewielu. Przedstawiciele Stolicy Apostolskiej, Kostaryki i Chile sprzeciwiali się powtarzającym się próbom przewodniczącej i jej zwolenników, zmierzających do wprowadzenia terminologii, odnoszącej się bezpośrednio lub pośrednio do aborcji.

Rzeczniczka UE z radością wprowadziłaby tę terminologię. Ale była związana konsensusem, jaki 27 członków UE wynegocjowało podczas osobnych, nieformalnych konsultacji (…) Tam szalała podobna bitwa, z udziałem hiszpańskiej prowadzącej, naciskającej na użycie »mocnego języka«. Przygotowała ona do uzgodnienia »pakiet, dotyczący zdrowia seksualnego i praw seksualnych«, tekst usiłujący sprytnie wprowadzić odniesienia do aborcji oraz »praw seksualnych i reprodukcyjnych«. W obronie stanęła Malta. Także Irlandia zastrzegła, że nie może zaakceptować odniesienia do praw seksualnych i reprodukcyjnych »praw«, a jedynie do „zdrowia”. Generalnie jednak reprezentant Irlandii wydawał się potulny. W którymś momencie napomknięto, że Polska i Irlandia zmieniają zdanie. Słodycz, z jaką odnosiła się do nich przewodnicząca, była porównywalna z jawną drwiną, z jaką witane były prośby o głos przedstawiciela Malty. Nieoficjalnie mówiono o Malcie, że jest nieprzejednana”.

Czy Polska „zmienia zdanie”?
Zachowanie przedstawicieli Polski w gremiach międzynarodowych będzie lepszą odpowiedzią na to pytanie niż słowne deklaracje. Zmiana – jeśli zajdzie – nie będzie oznaczała automatycznej legalizacji w Polsce aborcji. Będzie ona polegać na podpisywaniu międzynarodowych dokumentów, promujących „prawa seksualne i reprodukcyjne”. Takie dokumenty nie mają mocy prawnego zobowiązania do wprowadzenia w Polsce proaborcyjnego prawa. Są to tylko deklaracje polityczne. Jeśli jednak będziemy je potulnie podpisywać, to w końcu ktoś powie przedstawicielom Polski: „Podpisaliście deklaracje polityczne, więc – jeśli chcecie być wiarygodni – zmieńcie też polskie prawo”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.