Więcej pytań niż odpowiedzi

Jarosław Dudała

|

GN 17/2010

publikacja 28.04.2010 15:22

Katastrofa prezydenckiego tupolewa przypomina pod pewnym względem zabójstwo prezydenta Kennedy’ego – można odnieść wrażenie, że każdy ma na ten temat własną teorię. Nic w tym dziwnego – ludzie często gadają, co im ślina na język przyniesie. Problem w tym, że polskie władze nie przecinają tych spekulacji, a nawet spierają się między sobą.

Więcej pytań niż odpowiedzi Ujawnienie przez prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta (z lewej) danych z czarnych skrzynek rozbitego samolotu przecięłoby część spekulacji. Z prawej: naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Pakulski. PAP/Grzegorz Jakubowski

Zamieszanie informacyjne, dotyczące przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem, jest potężne. Nadal pojawia się mnóstwo niesprawdzonych informacji i spekulacji na temat możliwych przyczyn tragedii. Wiele z nich to czyste bzdury. Ale przeciętny Polak nie ma najmniejszej szansy na ich zweryfikowanie. Kwestia podstawowa: o której godzinie samolot spadł? Najpierw wszyscy trąbili, że to się stało o 8.56. O tej właśnie godzinie syreny w całej Polsce wyły na znak żałoby. Potem pojawiły się informacje, że to było jakieś 10 minut wcześniej.

Spytany o tę kwestię rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa najpierw westchnął głęboko, a potem odparł: – Polskie organy ścigania, w tym prokuratura wojskowa, dokładnie, oficjalnie nie wiedzą, o której [godzinie] nastąpiła katastrofa. Dodał, że można to będzie powiedzieć dopiero po otrzymaniu raportu o zawartości tak zwanych czarnych skrzynek. Inny przykład: pojawiła się informacja, że rozmieszczenie radiolatarni na lotnisku w Smoleńsku było nietypowe. Że bliższa radiolatarnia jest umiejscowiona zwykle 1 kilometr od pasa startowego, a dalsza – 4 kilometry. Tymczasem w Smoleńsku dalsza radiolatarnia znajduje się 6 kilometrów od pasa startowego. Czy to mogło przyczynić się do katastrofy?

Pułkownik odpowiada
Płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, odpowiedzialnego za loty najważniejszych osób w naszym państwie, mówi, że nie ma czegoś takiego jak standardowa odległość radiolatarni od pasa startowego. Wiadomo tylko, że na osi pasa startowego powinny znajdować się dwie radiolatarnie. – Ale w jakiej odległości, to już zależy od ukształtowania terenu, przeszkód itd. – tłumaczy doświadczony pilot. Dodaje, że odległość radiolatarni od pasa opisana jest w tzw. karcie podejścia, czyli dokumencie, z którym piloci zapoznają się w trakcie przygotowań do lotu. Odległość radiolatarni od pasa startowego decyduje o tym, na jakiej wysokości powinien znajdować się samolot nad tą radiolatarnią. – Jeżeli była na 6. kilometrze, to powinna to być wysokość 300 metrów – mówi płk Pietrzak.

Ale nawet tak doświadczony pilot jak on nie jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania, nasuwające się w kontekście tej katastrofy. Pojawiły się bowiem informacje, że na potrzeby przylotu do Smoleńska premiera Rosji Władimira Putina na tamtejszym lotnisku zamontowano system MMLS. Przypomina on popularny system ILS, wspomagający lądowanie samolotu w warunkach ograniczonej widzialności i niskiego zachmurzenia. Różnica polega na tym, że MMLS, produkowany przez amerykańską firmę Raytheon, jest przenośny. Da się go w miarę szybko rozstawić i dzięki temu podnieść bezpieczeństwo lądowania na lotniskach słabo wyposażonych czy wręcz lotniskach polowych. Czy był on używany w Smoleńsku parę dni przed katastrofą, gdy na uroczystości katyńskie przylecieli tam premierzy Putin i Tusk, a następnie został zdemontowany? Pytany o to płk Pietrzak przyznał, że pierwszy raz słyszy o czymś takim i w ogóle nie zna systemu MMLS.

Jak to było z tą Gruzją?
Tymczasem w Polsce odbywa się polityczna przepychanka. Chodzi o incydent sprzed niespełna dwóch lat, gdy prezydent Lech Kaczyński leciał do Gruzji. Pierwszy pilot prezydenckiej maszyny kpt. Grzegorz Pietruczuk odmówił wówczas lądowania w Tbilisi i zgodnie z wcześniejszym planem skierował samolot na lotnisko w Azerbejdżanie. Nie jest tajemnicą, że prezydent Kaczyński był z tego powodu niezadowolony. Niedawno jednak „Gazeta Wyborcza” napisała, że prezydent osobiście interweniował u kapitana samolotu, nakazując lądowanie w Tbilisi. Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Adam Bielan zaprzeczył publikacji GW, twierdząc, że rozkaz lądowania w Tbilisi nadszedł na pokład samolotu faksem z „naczelnego dowództwa sił zbrojnych”, a decyzję o lądowaniu w Tbilisi miał podjąć minister obrony narodowej Bogdan Klich. Minister zaprzecza wersji posła Bielana. Podkreśla, że po powrocie samolotu do kraju zapewnił jego kapitanowi bezpieczeństwo i wyraził aprobatę dla jego decyzji, nadając mu odznaczenie. Rzeczywiście, świadczy to na korzyść ministra Klicha. Tak czy inaczej, obywateli musi martwić, że wewnątrz władz polskich toczy się polityczna walka. Formalnie dotyczy ona incydentu gruzińskiego, ale rzutuje też na postrzeganie przyczyn katastrofy w Smoleńsku.

Ekspert bulwersuje
Co gorsza, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich zbulwersował opinię publiczną, skarżąc się, że badanie przyczyn katastrofy nie odbywa się tak, jak powinno. Stwierdził on, że udział polskich ekspertów w badaniu przyczyn katastrofy jest zbyt mały. – Zasady są jasne. Projekt raportu (o przyczynach katastrofy) przygotowuje strona rosyjska, a my mamy 60 dni na odpowiedź i to wszystko. Oni mogą te nasze uwagi uznać albo nie – stwierdził przewodniczący PKBWL. Dodał, że wprawdzie badanie tego wypadku należy do kompetencji rosyjskiego odpowiednika Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, jednak stosowna konwencja (chicagowska) daje stronie polskiej możliwość zawarcia z Rosjanami umowy (ugody). Mogłaby ona doprowadzić do równoprawnego, polsko-rosyjskiego badania przyczyn katastrofy. Tak się jednak nie stało. To znaczy: mieszana polsko-rosyjska komisja działa, ale – wedle słów Edmunda Klicha – jej polscy członkowie nie pracują w niej na równych prawach z ekspertami rosyjskimi. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że pochodzący z rozbitego tupolewa system ostrzegania przed zderzeniem z ziemią (TAWS) oraz system nawigacji satelitarnej (GNSS) zostaną zbadane w USA, w zakładach, które je wyprodukowały.

Minister nie zmuszał, minister zachęcał
Przewodniczący PKBWL skarżył się też, że minister obrony narodowej Bogdan Klich zmuszał go do współpracy z polskimi prokuratorami. – „Zmuszał” to niewłaściwe słowo. Raczej: „zachęcał” – mówi rzecznik szefa MON Janusz Sejmej. Tłumaczy, że ministrowi chodziło o to, by fachowcy z PKBWL współpracowali z wojskowymi prokuratorami, którzy nie są przecież specjalistami w dziedzinie lotnictwa. Zasadniczo jednak katastrofy lotnicze badane są w ten sposób, że ekspercka komisja wyjaśnia dany wypadek od strony lotniczej. Robi to niezależnie od prokuratury. Prokuratura tymczasem prowadzi własne, odrębne postępowanie. Punkt styku tych dwóch procedur jest taki, że PKBWL przekazuje prokuraturze swój raport, gdy jest on gotowy. Tak więc „zachęcanie” szefa PKBWL do współpracy z prokuraturą mogło być odebrane jako zamach na niezależność kierowanej przez niego komisji.

Ujawnić czarne skrzynki
Jak widać, mamy do czynienia ze zbiegiem niekorzystnych okoliczności. Są to:
1. zamęt informacyjny, mnożące się spekulacje, które nie są na ogół dementowane przez kompetentne organy państwa;
2. konflikt polityczny, dotyczący incydentu gruzińskiego, ale rzutujący na postrzeganie przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem;
3. brak harmonii w działaniach prokuratury i Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Taka sytuacja jest pożywką dla mniej lub bardziej sensownych spekulacji, a nawet daleko idących podejrzeń. Czekamy więc na pełne, miarodajne raporty odpowiednich służb. Wiadomo jednak, że zanim zostaną one wydane, minie mnóstwo czasu. Tak być musi. Ale do tego czasu powinna zostać ujawniona zawartość czarnych skrzynek, rejestrujących parametry lotu prezydenckiego tupolewa oraz rozmowy, które były toczone w jego kokpicie. One są ważne nie tylko z punktu widzenia prokuratorów i ekspertów PKBWL. One są ważne przede wszystkim z punktu widzenia szarych obywateli, którzy po prostu chcą wiedzieć, jak to się stało, że zginął ich prezydent.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.