Porozrywana polityka

Bogumił Łoziński

|

22.04.2010 13:21 GN 16/2010

publikacja 22.04.2010 13:21

Tragiczna śmierć polskiej elity pod Smoleńskiem sprawiła, że w jednej chwili nasze życie polityczno-społeczne zostało rozbite na niespotykaną w świecie skalę. Polskie życie publiczne po tragedii w Smoleńsku już nigdy nie będzie takie samo.

Porozrywana polityka W katastrofie pod Smoleńskiem największe straty poniosło Prawo i Sprawiedliwość. 10 kwietnia zginęło 6 posłów i 2 senatorów tej partii fot. AGENCJA GAZETA/Sławomir Kamiński AGENCJA GAZETA/Sławomir Kamiński

W pojawiających się od momentu tragedii ocenach, że pod Smoleńskiem zginęła elita polskiego życia publicznego, której wpływ na funkcjonowanie państwa był olbrzymi, nie ma żadnej przesady, czy emocjonalnej egzaltacji. Jednak analiza konsekwencji, jakie pociągnie za sobą ta tragedia, pokazuje, że bez wątpienia największe straty poniósł obóz polityczny i ideowy związany z Prawem i Sprawiedliwością.

Zachwiane życie publiczne
Jeśli funkcjonowanie naszego państwa porównamy do dwóch płuc, które wypełniane są działalnością ludzi ideowo związanych z dwoma największymi obecnie partiami politycznymi: PO i PiS, to niewątpliwie jedno z nich zostało gwałtownie pozbawione dopływu tlenu. Ta pustka jest na tyle poważna, że można mówić o zachwianiu pewnej równowagi sporu publicznego, która istniała od wyborów w 2007 r. Z jednej strony mieliśmy dominację PO w parlamencie i rządzie, z drugiej przeciwwagę w postaci prezydenta i jego kancelarii, a także szefów najważniejszych instytucji centralnych. Celowo wspominam o tej ostatniej grupie, bowiem zarówno prezes NBP Sławomir Skrzypek, jak i Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski czy prezes Instytutu Pamięci Narodowej Janusz Kurtyka byli ludźmi bądź wprost związanymi z PiS, bądź podzielającymi idee tego ugrupowania.

Pod Smoleńskiem zginęli prezydent ze swoimi trzema ministrami, szefowie urzędów centralnych. Jedna strona sporu politycznego i ideowego, jaki toczy się w ostatnich latach w Polsce, doznała niepowetowanych strat. Jednak realne niebezpieczeństwo, przed jakim stoi nasze życie publiczne, nie polega tylko na tym, że tych ludzi zabrakło. Problemem jest, że proces wyłaniania ich następcy może doprowadzić do tego, że wszystkie urzędy w państwie obejmą osoby związane z jedną opcją polityczną, czyli PO.

Bowiem prezes IPN, czy RPO są wybierani przez parlament, gdzie obecnie większość ma PO, a prezes NBP też przez parlament, ale na wniosek prezydenta. Także prezydent mianuje Szefa Sztabu Generalnego i dowódców wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP. Istniejąca już dominacja PO w parlamencie i rządzie może więc objąć także urzędy centralne czy urząd prezydenta. Oczywiście wszystko będzie się odbywać zgodnie z prawem, tyle że objęcie wszystkich funkcji w państwie przez osoby związane tylko z jedną opcją kryje w sobie olbrzymie niebezpieczeństwo zawłaszczenia państwa i jest dla systemu demokratycznego, dla którego naturalne jest ścieranie się różnych opcji i wypracowywanie rozwiązań uwzględniających szeroki wachlarz opinii, niebezpieczne.

Państwo w rękach Komorowskiego
Platforma stanęła wobec pokusy zawłaszczenia państwa. Sprzyja temu dodatkowo fakt, że marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który po śmierci Lecha Kaczyńskiego do czasu wyłonienia nowej głowy państwa pełni obowiązki prezydenta, jest jednocześnie kandydatem PO w wyborach prezydenckich. Stąd wszyscy bacznie mu się przyglądają, czy nie wykorzystuje tej sytuacji do mianowania na najważniejsze urzędy „swoich”. Panuje zgodna opinia, że do czasu wyłonienia nowego prezydenta nie powinien podejmować żadnych decyzji ponad to, co niezbędne. Żadnych, które na długie lata narzucałyby rozwiązania nowemu prezydentowi, z którymi ten niekoniecznie by się zgadzał.

Stąd negatywnie już zostało odebrane mianowanie przez marszałka Komorowskiego nowego p.o. szefa Kancelarii Prezydenta, podczas gdy funkcję tę mógłby pełnić dotychczasowy wiceszef kancelarii; podobnie krytycznie jest oceniane mianowanie nowego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gdy funkcję tę do wyboru prezydenta mogli pełnić zastępcy tragicznie zmarłego Aleksandra Szczygły. Z drugiej strony Komorowski jako p.o. prezydenta nie jest w łatwej sytuacji, gdyż zgodnie z prawem musi podpisać ustawy czekające na asygnatę prezydenta, a jest ich obecnie 10, w tym niektóre będące przedmiotem ostrego sporu. Chodzi na przykład o nowelizację ustawy o IPN, którą wiadomo, że Kaczyński by zawetował, bo osłabia pozycję prezesa tej instytucji, a Komorowski był jej orędownikiem. Pułapka polega na tym, że podpisując, zostanie oskarżony o wykorzystanie sytuacji, a wetując, zaprzeczy własnym poglądom. Biorąc jednak pod uwagę poparcie w sondażach, jakie miał przed katastrofą i przewagę, jaką daje mu pełnienie dwóch najważniejszych urzędów w państwie, mimo czekających go niebezpieczeństw, jest faworytem prezydenckiego wyścigu.

Kampania prezydencka
Komorowskiemu sprzyja także konstytucja. Zgodnie z jej przepisami, wybory muszą zostać ogłoszone w ciągu 14 dni od śmierci prezydenta i przeprowadzone w ciągu 60 dni od ich ogłoszenia, czyli do końca czerwca. Data ogłoszenia wyborów, czyli 21 kwietnia, wyznacza cały kalendarz: pierwsza tura głosowania odbędzie się 20 czerwca, do 26 kwietnia komitety muszą zgłosić kandydatów z tysiącem podpisów do Państwowej Komisji Wyborczej, a do 6 maja zarejestrować kandydatów z poparciem 100 tys. obywateli. Oznacza to, że komitety wyborcze będą miały zaledwie 10 dni na zebranie tak dużej ilości podpisów. Zapewne z tego powodu kandydaci mniejszych ugrupowań rozważają rezygnację z kandydowania, bowiem w tak krótkim czasie mają na spełnienie tego warunku niewielkie szanse. Problemów z podpisami nie miałoby SLD, tyle że nie wiadomo, czy po śmierci Jerzego Szmajdzińskiego w ogóle zdoła wyłonić nowego kandydata.

W tej sytuacji kluczowe znaczenie w walce o prezydenturę będzie miała postawa PiS, a dokładnie Jarosława Kaczyńskiego. Po śmierci Lecha jest on naturalnym kandydatem do ubiegania się o urząd prezydenta. On też miałby największe szanse zgromadzić wokół siebie dotychczasowy elektorat Lecha Kaczyńskiego, niezwykle wzmocniony solidarnością w żałobie, jaką przeżyli Polacy w ostatnich dniach. Jeśli Jarosław Kaczyński podejmie spuściznę Lecha Kaczyńskiego, będzie potrafił zdefiniować wartości, które zjednoczyły Polaków w żałobie i opowie się za nimi, nie jest w tej kampanii bez szans. Istnieje też rozwiązanie, że PiS wystawi innego kandydata, ale jego szanse będą na pewno o wiele mniejsze niż Jarosława Kaczyńskiego.

Nie zdążyli mi wybaczyć
Jednym z bardziej zdumiewających momentów żałoby po ofiarach w Smoleńsku była zmiana tonu debaty publicznej. Przez kilka dni o zmarłych w mediach mówiło się tylko dobrze. Zamilkły spory, bezpardonowe ataki, politycy zaprzestali ostrych słów, dziennikarze wyciągania „haków”. Najwięksi polityczni „harcownicy” zniknęli z przestrzeni publicznej. W programach publicystycznych polityczni oponenci pilnowali się, aby nie powiedzieć złego słowa o ludziach, z którymi dotychczas toczyli zajadłe boje. Nie dali się też wciągnąć w dyskusję o miejscu pochówku prezydenckiej pary.

Pozytywnie zaskoczył Lech Wałęsa, który nazajutrz po tragedii ogłosił jednostronne pojednanie z Lechem Kaczyńskim i Anną Walentynowicz, z którymi był w ostrym konflikcie. Niezwykłość wyznania Wałęsy polegała na tym, że uświadomił sobie, iż on może ich przeprosić, czy wybaczyć zło, jakiego doznał z ich strony, ale już nigdy nie doświadczy przebaczenia od nich. W tej sytuacji „Pana Boga proszę o wybaczenie” – tłumaczył Wałęsa.

Dramat pod Smoleńskiem na pewien czas wprowadził nowe standardy do polskiego życia publicznego. Różnice zdań czy konflikty nie zniknęły, ale rozmiar tragedii sprawił, że w obliczu śmierci wielu uczestników życia publicznego zaczęło patrzeć na nie z innej perspektywy, inaczej rozkładać akcenty, hierarchię tego, co jest naprawdę ważne, w czym możemy się różnić, a jednocześnie nie być wrogami. W tym sensie jest nadzieja, że po tragedii smoleńskiej sposób uprawiania polityki w Polsce będzie inny, lepszy, bardziej szanujący innych, bo dramat 10 kwietnia przypomniał, jak bezcenną wartością jest każdy człowiek.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.