Urzędnik wreszcie odpowie?

Przemysław Puch, dziennikarz gospodarczy

|

GN 16/2010

publikacja 22.04.2010 12:08

Czy projekt ustawy o odpowiedzialności urzędników za błędne decyzje ma rzeczywiście zlikwidować nieprawidłowości?

Urzędnik wreszcie odpowie?

Poselski projekt ustawy o odpowiedzialności urzędników, wprowadzający wysokie kary za błędnie wydane decyzje, miał być prawdziwą rewolucją. To pierwszy w polskim systemie tego rzędu akt prawny, likwidujący dysproporcje na linii frontu między obywatelem i urzędnikiem. Strat z powodu błędnych decyzji aparatu (lub ich braku) nie brakuje. Tylko w tym roku 10 przedsiębiorców poskarżyło się Rzecznikowi Praw Obywatelskich na nieprawidłowości w ZUS, aparacie skarbowym i wymiarze sprawiedliwości. – To wierzchołek góry lodowej – ocenia Roman Kluska, założyciel Optimusa, osiem lat temu bezzasadnie zatrzymany pod zarzutem wyłudzenia podatku VAT. – Zdecydowana mniejszość tego typu wypadków jest odnotowywana. Skala zagrożenia jest kilkakrotnie wyższa. Oczywiście jak każdy kij, tak i ten ma dwa końce. Polski system prawny nie należy do przejrzystych. Może się okazać, że na skutek zagrożenia karą urzędnicy będą odwlekać decyzje. Po wtóre większość decyzji jest jednak wydawana zgodnie z porządkiem prawnym. Jeżeli na ich skutek powstaje szkoda, to nie urzędnik, który jest pod nimi podpisany, powinien ponosić odpowiedzialność. – Mimo tego to krok w dobrym kierunku – uważa Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.

Pomysł ustawy powstał już
2 lata temu, obecnie trwają nad nim intensywne prace. Projekt znajduje się w podkomisjach sejmowych i, jak twierdzą ich członkowie, jest szansa, by w ciągu 2 miesięcy został uchwalony przez parlament. – Robimy wszystko, aby zakończyć prace – twierdzi przewodniczący komisji poseł Marek Wójcik (PO).
Ustawa jest krótka i węzłowata. Urzędnik, który wydał decyzję z naruszeniem prawa, będzie mógł być obciążony karą w wysokości nawet rocznego uposażenia. Szefowi urzędu natomiast, jeśli nie zawiadomi prokuratury, grozić będą 3 lata więzienia. – Wielu przedsiębiorców jest oskarżanych o przestępstwa, których nie popełnili, lądują za kratkami, bo prawo jest zawiłe albo po prostu nie da się go stosować – komentuje prof. Andrzej Blikle, szef cukierniczego imperium.

Domiar i aresztowania
W latach 1999–2000 krakowscy przedsiębiorcy Lech Jeziorny i Paweł Rey zrealizowali wykupy menedżerskie Zakładów Mięsnych w Krakowie S.A. oraz Towarzystwa Inwestycyjnego Safri. W wyniku restrukturyzacji 3 lata później powstały Krakowskie Zakłady Mięsne Krakmeat, a na terenach dawnej rzeźni miejskiej, w odrestaurowanych ze smakiem budynkach – centrum handlowe Galeria Kazimierz.
Działania te zostały negatywnie ocenione przez Urząd Kontroli Skarbowej oraz prokuraturę. Przedsiębiorcy zostali oskarżeni o pranie brudnych pieniędzy, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej i na szkodę spółek. UKS nałożył na firmę gigantyczne domiary. W rezultacie firma zbankrutowała, bez pracy zostało ok. 300 osób.

W 2008 roku Naczelny Sąd Administracyjny uchylił decyzje podatkowe i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia przez UKS. W roku następnym prokuratura umorzyła śledztwo, a w uzasadnieniu stwierdziła, że zarzuty nie miały podstaw prawnych. Tymczasem jesienią 2009 r., nie licząc się z wyrokiem NSA, UKS nałożył kolejne, drakońskie domiary. Spirala podatkowej paranoi kompletnie zdruzgotała zarówno firmę, jak i właścicieli. Lech Jeziorny spędził 9 miesięcy w więzieniu. Jego chory na zespół Downa syn bardzo przeżył wielomiesięczne rozstanie z ojcem. Dzieci pozostałych podejrzanych prokurator chciał umieścić w placówkach opiekuńczych. Po 7 latach od bezpodstawnego aresztowania i kontroli skarbowych nie ma śladu po fabryce. Odpowiedzialny za nagonkę prok. Andrzej Kwaśniewski nie tylko nie poniósł konsekwencji, lecz awansował z prokuratury rejonowej do apelacyjnej. Konsekwencji nie ponieśli także pracownicy UKS (dyr. Tomasz Sokolnicki) ani naczelnik US Jerzy Jakielarz.

Upadek JTT Computer
Ale pod rządami nowej ustawy także pociągnięcie urzędnika do odpowiedzialności nie będzie łatwe. Dopiero gdy Skarb Państwa bądź jednostka samorządu zapłacą odszkodowanie, kierownik urzędu, którego pracownicy zawinili, będzie musiał zawiadomić prokuraturę. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku komputerowego giganta, wrocławskiej firmy JTT. Za bezprawne działania organów skarbowych Fundusz MCI, mający większość udziałów, uzyskał niedawno gigantyczne odszkodowanie w wysokości 38,5 mln zł (z odsetkami – 55 mln zł).

Pod koniec lat 90. fiskus uznał, że firma, będąca jednym z największych producentów w Polsce, omija prawo, wywożąc wytwarzane pecety na Słowację i sprowadzając je stamtąd z zerową stawką VAT. Chodziło o rządowy kontrakt, który miał na celu wyposażenie szkół w sprzęt komputerowy. JTT zobowiązał się dostarczyć na zlecenie Ministerstwa Edukacji 15 tys. urządzeń o wartości 23 mln zł. Sprzęt został dostarczony do składu celnego, tj. wyeksportowany za granicę. Spowodowało to zwolnienie z podatku i cła oraz zwrot VAT. Resort edukacji za zaoszczędzone pieniądze mógł wyposażyć więcej pracowni, a producent – sprzedać więcej sprzętu. Fiskus jednak wkroczył do akcji. Na kontach firmy zajął 10,5 mln zł. Po 9 miesiącach od rozpoczęcia śledztwa do Sądu Rejonowego wpłynął akt oskarżenia przeciwko prezesowi, wiceprezesowi i głównej księgowej, którym prokurator zarzucił uchylanie się od opodatkowania komputerów.

Po 2 latach Sąd Rejonowy wydał orzeczenie o umorzeniu sprawy, a NSA uchylił wszystkie decyzje Izby Skarbowej. Po spółce jednak już nie było śladu. Z czołowego w kraju producenta PC zatrudniającego ponad 400 osób stał się manufakturą, która ledwie wiązała koniec z końcem. Z tego tytułu MCI Management, będący w posiadaniu większości udziałów w JTT, domagał się od Skarbu Państwa odszkodowania. Ogłoszony wyrok był precedensowy. Sąd całkowicie podzielił stanowisko spółki. – Nie sądzę, by po wprowadzeniu w życie ustawy takie sytuacje przestały mieć miejsce – ocenia Arkadiusz Protas, wiceprezes Business Centre Club. – Ale mam nadzieję, że zdyscyplinuje ona urzędników i wpłynie na jakość podejmowanych decyzji.

Kapitał polityczny
Jednak w dyskusji nad projektem ustawy pojawiają się także głosy krytyczne. Wielu ekspertów uważa, że kary spowodują paraliż aparatu urzędniczego. – Szybkość wydawania decyzji i tak była piętą achillesową naszej administracji – uważa adwokat, prof. Hubert Izdebski. – Ustawa może sparaliżować aparat, który będzie bał się podejmować decyzje sprzeczne z interesami przedsiębiorcy. A przecież w obrocie gospodarczym zdarzają się także nadużycia. Większość decyzji jest jednak wydawana w zgodzie z porządkiem prawnym. W 2006 r. Ministerstwo Finansów wydało „białą księgę” dotyczącą sprawy JTT.

Ujawniła ona problemy po stronie administracji. Jednak – jak przekonywał resort – materiał nie potwierdził hipotezy o samowoli kontrolerów. Niezależnie od zmieniających się opcji politycznych, kolejne kierownictwa resortu akceptowały ich sposób działania, a wyniki analiz wewnętrznych wskazywały na brak istotnych błędów. Inspektorzy mieli zatem prawo uznać, że działają prawidłowo. Sprawa jest więc złożona i niejednoznaczna. Może się okazać, że jej celem nie jest zlikwidowanie problemu, ale na przykład przedwyborcza walka. Projekt ustawy ma już prawie dwa lata i nie jest zapewne przypadkiem, że dopiero teraz został nagłośniony.

Chętnych na zbiciu politycznego kapitału w tej sprawie jest wielu. Kilka dni temu powstało Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Organy Państwa, na czele którego stanęli członkowie Demokratycznego Klubu Poselskiego (SD) oraz były prokurator krajowy i szef MSWiA Janusz Kaczmarek. Ma ono wspierać osoby poszkodowane przez urzędników oraz doskonalić prawo, tak by „nie niszczyło obywatelom dorobku ich życia”. Szkoda by było, gdyby słuszne cele stały się orężem w walce politycznej. Wydaje się, że w tej sprawie powinna panować ponadpartyjna zgoda.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.