Unijne zboża stoją na baczność

Marcin Wójcik

|

GN 16/2010

publikacja 22.04.2010 11:47

Bogata ciotka Unia zamaszystą ręką sypnęła groszem po podłodze izby. Ta sama ciotka wyszła wiosną w pole, by pomóc w zasiewach.

Unijne zboża stoją na baczność Aby poprawić zbiory buraka, Edward Dutkowski współpracuje z Krajową Spółką Cukrową. Na zdjęciu: pan Edward oraz Zofia Głogowska z KSC. Jakub Szymczuk

Na jednej ze stron internetowych dla rolników rozgorzała dyskusja na temat: zasiać odmianę żyta populacyjnego czy hybrydowego? Jarosław z Lubuskiego: „Z odmiany hybrydowej uzyskałem znacznie wyższy plon niż z odmiany populacyjnej, przy zastosowaniu takiej samej ochrony”. Tomasz Witkowski: „Średni plon żyta hybrydowego z gospodarstwa zebrałem 7,9 tony (…). Żyto rosło na IV b i V klasie ziemi. W tym sezonie również będę siał żyto mieszańcowe”. Tomasz Witkowski to młody rolnik, który po studiach prawniczych w Warszawie porzucił stolicę i karierę zawodową. Wydzierżawił ponad 100 hektarów ziemi w okolicy Nasielska na Mazowszu i uprawia zboże. W czasie rozmowy przyznaje, że wzorem rolnika jest dla niego Edward Dutkowski po drugiej stronie Wisły, we wsi Suchodębie w powiecie kutnowskim. Dutkowski ma dwa kurniki (trzeci wynajmuje) i 500 hektarów, głównie z uprawą zbóż. Mieszka jak dziedzic w starym dworze, na terenie równie starego parku.

Praski apartament
Dojeżdżając do gospodarstwa Edwarda Dutkowskiego, w pamięci błyskają krótkie stop-klatki, wspomnienie czegoś, co już się kiedyś widziało: Domek na prerii, Ania z Zielonego Wzgórza, Siedlisko... W każdym razie, jeśli ktoś szuka natchnienia, niech tu przyjedzie. 500 hektarów ziemi przecina wąska droga, która wiedzie do bram gospodarstwa i dworku. Po jednej i drugiej stronie drogi rozciągają się połacie zasianych buraków i kukurydzy. Nie brakuje oziminy, co zaczyna się zielenić w słońcu. W powietrzu latają niewielkimi grupkami wróble, jakby wypuszczone przed chwilą z klatki. Po wyjściu z samochodu sielankę zakłócają receptory zapachowe. Z pomocą przychodzi rozum, który tłumaczy: przecież 80 tys. kur musi gdzieś...

Dworek od kurników dzieli ogromny plac. Na nim stoją garaże, magazyny i biuro Dutkowskiego. W centralnym miejscu, jak w sali geograficznej, wisi mapa gospodarstwa. Rolnik, niczym nauczyciel, pokazuje palcem swoje włości i opowiada o stanie rolnictwa polskiego w strukturach Unii Europejskiej. Rzeczowo, logicznie, można się poczuć jak na wykładzie o korelacjach polityki i rolnictwa. Średnio co 4 minuty przerywa mu komórka bądź ktoś puka do drzwi. Zatrudnia na stałe 6 osób. Podkreśla, że wejście w struktury UE wyszło wsi na dobre, choć rząd za słabo walczy o pozycję rodzimego rolnictwa na rynkach zewnętrznych i nie chroni przed konkurencją. Za przykład podaje import taniej wieprzowiny i cukru, podczas gdy w kraju zamykane są dobrze prosperujące cukrownie, a hodowcy trzody wpadają ciągle w świńskie dołki. Ze zbożem też tak jest. – W 2006 r. za tonę pszenicy płacili 900 zł, a w tym trudno sprzedać za 450 – mówi pan Edward. – Chciałbym, aby politycy zagwarantowali stabilizację cen. Brak tej stabilizacji jest dla nas sporym utrudnieniem. W pewnym sensie rekompensatą za chude lata są dopłaty bezpośrednie do gruntów rolnych. UE dopłaca też do maszyn. U Dutkowskiego jedne z tańszych kosztowały w granicach 200 tys. zł. Ale ma też maszynę za 700 tys. Jeśli ktoś się gubi, to przedstawmy ową wartość w taki oto sposób: za kombajn pana Edwarda śmiało można kupić apartament na warszawskiej Pradze i tym samym mieć za sąsiadów gwiazdy z pierwszych stron gazet.

York i osioł to za mało
Gospodarstwo Sławomira Grochowskiego jest 25 razy mniejsze niż Dutkowskiego – liczy 20 ha. Do Woli Stępowskiej (Łódzkie) wjeżdża się od Kiernozi, trzeba minąć pompy wodne, potem wyludnione gospodarstwo (które lada moment porosną pokrzywy) i następne w kolejności jest siedlisko Grochowskiego. Tłumaczy się, że jest trochę „zapuszczony”, że trzeci tydzień śpi w stajni. Powód? Odbiera porody. Trzy zimno-krwiste klacze są oczkiem w jego głowie. Pewnie dlatego mieszkają w rodzinnym domu, to znaczy w starej chałupie, w sąsiedztwie nowej zabudowy. Opodal stajni stoi obora, a w niej 14 krów, z którymi gospodarz nie rozmawia tak często jak z zimnokrwistymi. Swego czasu były też świnie, owce... Typowy standard, który zmodyfikowała Bruksela. Grochowski nie popiera najnowszych metod nawożenia ziemi, no bo jaki będzie chleb ze zboża karmionego chemią? Według niego, ziemia pod uprawę powinna być spulchniona obornikiem, wówczas uprawy rosną jak trzeba. Latem kłosy uginają się pod ciężarem ziarna. A pielęgnowane wyłącznie chemią stoją na baczność. To znak, że puste, sama słoma. Receptura Grochowskiego na udane plony jest banalna. Obornik należy wywieźć w pole, zaorać i zabronować. Rolnik-biznesmen, ten z kilkuset hektarami, będzie miał problem ze zdobyciem prawdziwego obornika. Wielu z nich ma tylko yorki, w najlepszym razie kucyka, osła albo parę danieli. Kury odpadają, ze względu na dużą ilość amoniaku, który mógłby spalić rośliny.

Paszport nie dla każdego
– Wiosna to moja ulubiona pora roku, wszystko się wtedy rodzi, w polu roboty sporo. Jak sobie teraz pościelisz, tak się później wyśpisz – delektuje się Sławek. Zerkając przez okno, odpala przy okazji kolejnego papierosa. – Zimą więcej czasu siedzę przed telewizorem. „M jak miłość” nie oglądam, wolę „Barwy szczęścia”. Grochowski najszczęśliwszy jest we własnej zagrodzie. Nie lubi podróżować, chyba że tam, skąd wróci w ciągu 24 godzin. Jego żona też tak ma, ewentualnie do Częstochowy albo do Lichenia z proboszczem. Kilka lat temu pojechał na parę dni odwiedzić rodzinę, która mieszka w Łodzi. Po dwóch dniach zdawało się, że odwiozą go na wieś karetką, ponieważ miasto źle działa na organizm tradycyjnego rolnika. Co do Unii ma mieszane uczucia. Najbardziej denerwuje go, że krowa musi mieć paszport, choć on sam nie ma. Sławek znowu zapala papierosa i popija czarną jak smoła herbatę. Czarno od dymu jest również w niewielkiej kuchni. Wdychając to, co „najlepsze”, doznał nagle olśnienia i opowiada, jak pięknie sieje siewnik ciągnięty przez konia. Równiutko, dokładnie i koń nie ubije ziemi tak jak koła traktora. Ponadto robota przyjemniejsza, choć jakiś czas temu przestał angażować konie do ciężkiej pracy. Gospodarstwo dostało dofinansowanie na ciągnik. I do Woli Stępowskiej przyszła Bruksela.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.