Tulipany we krwi

Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu

|

GN 16/2010

publikacja 22.04.2010 11:41

W Kirgistanie doszło do krwawego przewrotu. Odsunięcie od władzy prezydenta kosztowało życie ponad 80 osób.

Tulipany we krwi Protestujący przeciwko prezydentowi mieszkańcy Biszkeku opanowali siedzibę rządu. Władzę w kraju przejęła opozycja. PAP/EPA/YURI KOCHETKOV

Prezydent Kirgistanu – jak od uzyskania niepodległości w 1991 r. nazywa się była Kirgiska Republika ZSRR – Kurmanbek Bakijew został zmuszony do opuszczenia stolicy. Miastem zawładnęli stronnicy opozycji – jego niedawni sojusznicy. Prezydent zbiegł na oddzielone od stolicy górami Tien-szanu południe. Tu, w Kotlinie Fergany, znalazł schronienie. Przewrót przebiegł wyjątkowo krwawo. Jednego dnia (7 kwietnia) zginęło ponad 80 osób. O ich śmierć obwinia się brata obalonego prezydenta, szefa Służby Straży Państwa.

Kirgizi mówią „dość”
Problemy władz kirgiskich zaczęły się w listopadzie 2009 r., gdy ogłoszono 100-procentową podwyżkę cen energii i ogrzewania i zapowiedziano kolejną – 500-procentową. Protesty zaczęły się 24 lutego w Narynie, gdzie ok. 1000 mieszkańców manifestowało pokojowo przeciw podwyżkom. Protesty poparła opozycja, która 17 marca zorganizowała w Biszkeku wiec – kurułtaj – dołączając postulaty uwolnienia więźniów politycznych, zniesienia blokady kilku stron internetowych i odsunięcia ze stanowisk krewnych prezydenta. W razie niespełnienia żądań opozycja groziła kolejnymi kurułtajami. Właśnie próba takiego kurułtaju w Talasie spowodowała gwałtowną reakcję władz (aresztowanie jednego z liderów opozycji). Następnego dnia nieoczekiwanie „padł” Biszkek. To formalnie, bo szalę przeważyło chyba odsuwanie przez Bakijewa od władzy sojuszników, z którym zdobywał władzę w 2005 r. I fakt, że otaczał się posłusznymi ludźmi ze swojego klanu. Tych rozżalonych sojuszników widywano w Moskwie, którą Bakijew rozczarował, grożąc Amerykanom zamknięciem ich bazy wojskowej w Manas i cofając groźby w zamian za pomoc materialną.

Kraj 40 plemion
Kirgistan (czyli kraj 40 plemion) to niewielkie, ubogie, górskie państwo, pozbawione – w przeciwieństwie do sąsiadów – znaczących bogactw naturalnych. Oprócz bazy USA niemal na przedmieściu Biszkeku znajduje się baza wojskowa Rosji. Kirgistan graniczy z rosnącymi w potęgę Chinami – z ich niespokojną prowincją, ujgurskim Sinkiangiem. Pięć lat temu Kirgistan po raz pierwszy skupił na sobie uwagę świata niemal bezkrwawą „tulipanową rewolucją”, pozornie demokratycznym zrywem ludu rozgniewanego skorumpowanym stylem rządzenia pierwszego od niepodległości prezydenta Askara Akajewa. Trzecia, w serii „kolorowych” lub „aksamitnych”, rewolucja w Kirgistanie (po Gruzji i Ukrainie) wydawała się następną kostką domina przewracającego się postsowieckiego, prorosyjskiego systemu władzy. Już wyglądano następnych klocków, chwiejących się jakoby w Taszkiencie i Mińsku. Wojny w Iraku i Afganistanie przybliżały USA do dawnej sowieckiej Azji Środkowej, rzucając wyzwanie Moskwie.

Gdy żołnierze amerykańscy stanęli w bazach w Kirgistanie i Uzbekistanie, a zachodnie firmy naftowe zdobyły lukratywne kontrakty na wydobycie surowców energetycznych w Kazachstanie, wydawało się, że Azja Środkowa zmienia patrona. Tymczasem pozbawione naturalnych granic, równinne jądro Rosji „od zawsze” szukało dojścia do mórz i oparcia na naturalnych granicach. Nie przypadkiem odradzające się ambicje mocarstwowe Moskwy najsilniej dają znać na Kaukazie i w zamykającym środkowoazjatycki step Tien-szanie. Okrakiem na grzbiecie Tien-szanu „siedzi” Kirgistan.

Od czasu „tulipanowej rewolucji” wiele się zmieniło. Administracja B. Obamy zrozumiała, że dążąc do wygaszenia konfliktów w Iraku i Afganistanie oraz zatrzymania irańskiego programu atomowego, nie może drzeć kotów z Rosją i Chinami – stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ i jądrowymi potęgami. Niewiele zmieniło się w Biszkeku, gdzie tulipanowi rewolucjoniści, z Bakijewem na czele, odznaczyli się takim samym stopniem skorumpowania i nepotyzmu jak ekipa Akajewa.

Charakterystyczny dla sceny politycznej Kirgistanu jest wspierany geografią podział plemienny na północy i południu kraju. Jedyna droga, łącząca bardziej islamskie i tradycyjne południe ze zrusyfikowaną i nowoczesną północą, wiedzie przełęczami przekraczającymi 3500 m n.p.m. i przez cztery uzbrojone punkty kontrolne. Gdy w 2005 r. obalono Akajewa, dla Kirgizów było oczywiste, iż wraz z buntem zdesperowanych obywateli dochodzi do zmiany władzy: południe „wygryzło” północ. Nie inaczej jest teraz. Bakijew, który schronił się na południu, w rodzinnej miejscowości Tejit k. Dżalalabadu, bez zaskoczenia obserwował, jak stanowiska przejmują reprezentanci klanów północy. Chroniony przez ziomków próbował wyczuć możliwości odbicia władzy, lecz 15 kwietnia – zapewne przekonany m.in. telefonami od najwyższych władz Rosji – zdecydował się ustąpić z urzędu i wyjechać do Kazachstanu.

Krajobraz po przewrocie
W tym północno-południowym klinczu najwięcej do stracenia mają miejscowi Rosjanie i potomkowie osadników z czasów carskich i sowieckich, licznie zamieszkujący Biszkek. Stolica wymyka się tradycyjnym podziałom. Nie przypomina tradycyjnych miast Azji Środkowej. Jest jedną z rosyjskich osad „kolonialnych” wznoszonych na tym terenie od II połowy XIX w. Ludność rosyjskojęzyczna ma nadzieję, iż gwarantem jej bezpieczeństwa jest rzesza kirgiskich robotników (legalnych i nielegalnych) pracujących w rosyjskich aglomeracjach i na Syberii, faktycznie utrzymujących budżet kraju (27 proc. dochodów budżetu w 2008 r.).

5-milionowy naród, pozbawiony tradycji państwowych, otoczony silniejszymi, autorytarnie rządzonymi sąsiadami, nie chce mówić Moskwie zdecydowanego „nie”. W słowniku kirgiskiej polityki zagranicznej króluje pojęcie „wielowektorowości”, czyli utrzymywanie przyjaznych stosunków ze wszystkimi zainteresowanymi. I nic nie wskazuje na zmianę pod tym względem po odsunięciu Bakijewa. Stojąca na czele sklejonego z przedstawicieli trzech partii opozycyjnych rządu tymczasowego Roza Otunbajewa po rozmowach z amerykańskim wysłannikiem zapowiedziała, że zgoda na funkcjonowanie amerykańskiej bazy w Manas (kluczowej dla zaopatrzenia kontyngentu USA w Afganistanie) zostanie przedłużona o rok. Jednocześnie tymczasowe władze kirgiskie przyjęły z wdzięcznością rosyjską obietnicę pomocy finansowej (50 mln dolarów), dzięki której kraj będzie mógł w funkcjonować (ekipa Bakijewa ponoć uszczupliła zasoby banku Asia Universal o 200 mln USD). Jak mówi kirgiskie przysłowie: „Wpadający do wody złapie się choćby węża”.

A Kirgizi najbardziej obawiają się morza Chińczyków, którzy stłumili właśnie rewoltę ich tureckich braci Ujgurów (w czasach ZSRR w Kirgizji powstał jedyny na świecie Instytut Studiów Ujgurskich – element nacisku Moskwy w rywalizacji z Chinami) i skutecznie kolonizują ich tereny. Wicepremier tymczasowego rządu Almazbek Atambajew 16 kwietnia udał się do Turcji (która dla wszystkich tureckich republik Azji Środkowej jest modelem rozwoju w świeckim i zachodnim stylu) z prośbą o pomoc. Atambajew w 2005 r. mówił: „Obok nas znajduje się największy wróg świata tureckiego – Chiny. Potrzebujemy sił, które ochronią nas przed nimi. Rosja robiła to przez niemal sto lat, choć traktowała nas czasem jak niewolników. Po nawiązaniu kontaktów z Amerykanami, USA otwarły w 1994 r. ambasadę w Biszkeku. USA obawiają się Chin. Kirgistan może być elementem kontroli nałożonej na Chiny”. Także jeśli chodzi o sentyment do Turcji Atambajew nie miał złudzeń: „Turcja to kraj, który otwarł nam oczy na istnienie świata tureckiego. Ale Turcja nie jest w stanie spełnić wszystkich naszych życzeń”. Dlatego nowy rząd będzie pukał do wielu drzwi.

Rewolucja trwa
Być może II tura kirgiskiej rewolucji – jak określa się wypadki w Kirgistanie – oznacza punkty zdobyte przez Rosję. Sygnały na razie są sprzeczne, a tymczasowe władze usiłują sojuszników – i sponsorów – nie antagonizować. Pewne jest, że to nie koniec rozgrywki. Siła klanów południa jest zbyt duża, by zwycięscy opozycjoniści z północy nie musieli doprowadzić do kompromisu. Koalicja zwycięzców wydaje się efemeryczna i podatna na rozpad. Może on nastąpić, gdy któryś z koalicjantów zechce – podobnie jak Bakijew – sięgnąć po zbyt dużą porcję władzy. To w kirgiskich warunkach się nie sprawdza. Przy niestabilności i kruchości państwowości kirgiskiej trzeba przyznać, iż w przeciwieństwie do sąsiadów okazała się w okresie swojej młodej niepodległości wyjątkowo odporna na jednoosobowy autorytaryzm i próby wprowadzania kultu jednostki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.