Pożegnanie

Agata Puścikowska, Tomasz Gołąb

|

GN 15/2010

publikacja 13.04.2010 16:51

W te dwa dni (10 i 11 kwietnia 2010 r.) temperatura powietrza w Warszawie podniosła się od milionów zniczy. Zapach dymu, modlitwa i łzy. I poczucie, że jesteśmy razem. Choć opuszczeni.

Pożegnanie PAP/Stefan Kraszewski

Było wpół do dziesiątej rano. Warszawski taksówkarz jeszcze nie wiedział, nie słuchał radia. – Jakoś nie mogę uwierzyć. Kończyłem szkołę lotniczą. Nasi wykładowcy, ci, którzy służyli w 36. Pułku Specjalnym, mówili już kilka lat temu o „tutkach”, o tych samolotach: latające trumny. Boże, ja chyba śnię…

Sobota: znicze, kwiaty i dwie Msze

Wiele osób o tragedii dowiaduje się z radia, robiąc poranną kawę. Przed 11.00 ludzie zaczynają gromadzić się pod Pałacem Prezydenckim. Płaczą. Dorota i Mateusz Matyszkowicze modlą się z dziećmi – Marceliną, Ludwikiem i Różą. Tyle mogą. Bernardyni inicjują pierwsze modlitwy. Pół godziny później pracownik BOR na dachu przy Krakowskim Przedmieściu opuszcza flagę do połowy. Od tej pory pod Pałacem robi się coraz tłoczniej. Ktoś na rzeźbionym lwie strzegącym wjazdu na plac powiesił szalik Legii.

Wokół zniczy stoją zdjęcia pierwszej pary. Kilka godzin później znicze płoną już także pod siedzibą Warszawskiego Garnizonu i pod siedzibą „Wspólnoty Polskiej”, i przed siedzibą IPN, i przed biurem Rzecznika Praw Obywatelskich. I pod Sejmem. Wszędzie morze samochodów. Ludzie z podwójnym niedowierzaniem wyglądają z okien. Pierwsze „nie wierzę”: „bo takie rzeczy się nie zdarzają”. Drugie, że nas tu tak dużo...

W sobotę po godz. 17 dosłownie stoją już cała Marszałkowska i Aleje Jerozolimskie. Tłum, z kwiatami i zniczami, gęstnieje. Wiele osób kieruje się wprost do katedry polowej, gdzie o 18.00 rozpoczyna się Msza św. Wszyscy stoją stłoczeni, wpatrzeni w telebim ustawiony tuż przy fasadzie katedry. W rękach powiewają flagi z kirem. Brzmi wielkanocna pieśń „Zwycięzca śmierci”, ludzie cicho śpiewają i głośno płaczą. Chłopak z długimi dredami, dziewczyna w poszarpanych dżinsach, obok starsza pani z własnym krzesełkiem, żandarm wojskowy i elegancka pani na dziesięciocentymetrowych szpilkach. Słuchają słów abp. Józefa Kowalczyka: „Delegacja udawała się na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. W tej drodze spotkała ich śmierć. Wpisuje się ona w martyrologium tych, którzy oddali swe życie w trosce o prawdę, wolność, obronę godności każdego człowieka.Gdy zakończyła się Msza św. w katedrze polowej, jeszcze przez ponad godzinę trwała Komunia Święta. W tym samym czasie odprawiano już kolejną Mszę – w archikatedrze. W miejscu, gdzie stali kiedyś prezydent z małżonką – dwa białe klęczniki z wiązankami biało-czerwonych kwiatów. Nazwiska wszystkich ofiar katastrofy spod Smoleńska odczytał Jerzy Zelnik. – Cała Polska została dziś boleśnie zraniona. Nie cofniemy czasu, ale czy mamy – dotknięci ościeniem śmierci – trwać w lęku? Nie. Przyjdźmy z naszymi smutkami do Jezusa. To z Jego boku spływała krew zbawienia, która przemieniała zło w dobro – mówił w homilii abp Kazimierz Nycz.

Morze ludzi na Krakowskim Przedmieściu cały czas wzbierało. Było już ciemno. Łuna z milionów zniczy ustawianych przed samym Pałacem Prezydenckim, widoczna już z daleka. Tłum przesuwa się dalej, skręca na plac Piłsudskiego. Pod krzyż. I znów – dym, modlitwy i łzy. Całą noc. Są harcerze, są całe rodziny: – Przyjechaliśmy tu z małymi dziećmi – mówiła Magda Jarosz, która przyszła na plac z mężem i trzema córkami. – Wiemy, że jesteśmy świadkami historii.Chcemy, żeby i nasze dzieci zapamiętały i wiedziały. Jak to teraz będzie? – pytała samą siebie krakowianka, Joanna Dybiec, kładąc znicz 100 metrów od pałacu. Bliżej nie dało się podejść. Miała jechać do domu. Ale chciała być z innymi, pod prezydenckim pałacem. Jak Sławomir Kursa, który pod Pałac przyszedł z rodziną. Razem z mamą, żoną Kariną i 9-miesięcznym Ernestem. Rok temu ich związek błogosławił biskup polowy Tadeusz Płoski.

Ostatnia niedziela

Kiedy okazuje się, że w niedzielę do kraju wraca ciało Prezydenta, ulice zapełniają się znowu. Gdy trumna z ciałem Prezydenta wynoszona jest na płytę lotniska, na Woli pod pomnikiem Chrystusa Miłosiernego rozpoczyna się kolejna Msza św. Kilka tysięcy ludzi słucha słów abp. Henryka Hosera o „megagrzechach” współczesnej cywilizacji i zapewnienia, że Bóg, mimo wszystko, człowieka nie opuścił. Rusza kondukt z Okęcia.

Na 11-kilometrowej trasie przejazdu do Pałacu Prezydenckiego szpaler ludzi ma kilka rzędów. Stoją po obu stronach Żwirki i Wigury, Marszałkowskiej i Senatorskiej. Obsiedli drzewa. Pod kołami karawanu, eskortowanego przez policję i motocyklistów z Rajdu Katyńskiego, lądują wiązanki kwiatów. Ogolony na łyso dwudziestolatek unosi dwie ręce z palcami w literę V. Przez szybę widać trumnę, przykrytą biało-czerwoną flagą.

Przed Pałacem Prezydenckim tłumy, jakich Warszawa jeszcze tu nie widziała. Kawalkada wjeżdża na teren Pałacu. – Już się za nich ks. Indrzejczyk nie pomodli – ktoś szlocha. – Modlą się razem... W kościele Świętego Krzyża nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. I śpiew Suplikacji: „Święty Boże, Święty Mocny, zmiłuj się nad nami”. Przy słowach: „od nagłej i niespodziewanej śmierci” – zbiorowo łamie się głos.

Przed hotelem Bristol grupa ludzi otoczyła szczelnie Jana Pospieszalskiego. Nie musi ich przekonywać, że warto rozmawiać. O Polsce. Warszawianie mówią o bólu i niedowierzaniu. Ale i o konieczności wybaczenia, szacunku, odnowienia relacji – w polityce, w pracy, w rodzinie. – Żeby ta ich śmierć nie poszła na marne – tłumaczy przed kamerą, ale dla siebie samego młody chłopak.

I znów archikatedra św. Jana. Późna noc. Msza św. z chrztem rodzeństwa – Marysi i Janka. – Nie potrafię tłumaczyć Pana Boga – mówi ks. Bartołd, proboszcz. – Nie chcę tłumaczyć Pana Boga! Ale mogę tylko mieć nadzieję, że Marysia i Jaś, którzy dziś przyjęli chrzest, kiedyś wyrosną na mądrych Jana i Marię. I Ich zastąpią...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.