Brukselka

Jacek Dziedzina

|

GN 06/2010

publikacja 11.02.2010 10:41

Komisja Europejska jest jak babcia: pomaga, gdy skarci niesprawiedliwych rodziców (państwo), drażni, gdy wtrąca się tam, gdzie nie powinna.

Brukselka Siedziba Komisji Europejskiej w Brukseli PAP/Radek Pietruszka

Komisja Europejska nie bez powodu nazywana jest „unijnym rządem”. Choć tak naprawdę najważniejsze decyzje w Unii podejmowane są przez przywódców państw członkowskich (Radę Europejską) oraz ministrów poszczególnych resortów (Radę UE), to strażnikiem tak ustanowionego prawa oraz mającym własne kompetencje prawodawcze ciałem jest właśnie Komisja Europejska. Aż dziwne, jak mało miejsca w polskich mediach poświęcono przesłuchaniom kandydatów na komisarzy nowej kadencji. Wiele decyzji Komisji ma przecież bezpośredni wpływ na codzienne życie obywateli krajów Unii. Czasem zbyt duży.

Interes nienarodowy
Kiedy parę lat temu w Brukseli poznawałem z bliska pracę instytucji unijnych, odniosłem wrażenie, że budynek Komisji Europejskiej na zewnątrz wygląda wyjątkowo obco, wręcz odstraszająco. Dużo lepiej prezentuje się brukselska siedziba Parlamentu Europejskiego, nie mówiąc już o jego głównym gmachu w Strasburgu, idealnie wkomponowanym w otoczenie. Budynek Komisji tym bardziej wydaje się obcy, że otaczają go jednolite flagi unijne, podczas gdy siedziby Parlamentu zdobią barwy narodowe krajów członkowskich. Już te szczegóły wskazują na podstawową różnicę między tymi dwiema instytucjami: posłowie do Parlamentu Europejskiego nie przestają być przedstawicielami swoich krajów, podczas gdy każdy z 27 komisarzy – choć wystawiony przez rząd danego kraju – z chwilą objęcia funkcji przestaje być reprezentantem państwa, a staje się strażnikiem interesu całej Unii.

Nie może przyjmować żadnych instrukcji ze strony swojego kraju. A w przypadku konfliktu Unia–państwo ma obowiązek bronić interesu całej Wspólnoty. Z tego też powodu niezrozumiały jest trochę entuzjazm polskich mediów z powodu objęcia ważnej teki komisarza ds. budżetu przez „naszego” Janusza Lewandowskiego. – Będzie bronił naszych interesów – padają często komentarze. Owszem, znajomość polskich realiów będzie miała jakiś wpływ na podejmowanie decyzji, ale trzeba powiedzieć sobie jasno: w przypadku oskarżenia Polski o naruszenie prawa unijnego, komisarz Lewandowski ma obowiązek naciskać na Polskę – tak jak i cała Komisja – by zmieniła określone przepisy.

Skąd się biorą komisarze?
Kadencja Komisji Europejskiej trwa 5 lat. Obowiązuje zasada: jeden kraj – jeden komisarz, dlatego wybieranych jest 27 osób (w tym przewodniczący) z krajów członkowskich UE. Przewodniczący odpowiada za całą Komisję, a 26 „ministrów” – za poszczególne obszary polityki. Poszczególnym komisarzom podlega w sumie 40 dyrekcji generalnych, odpowiedzialnych bezpośrednio za realizację zadań Komisji. Procedura wyboru komisarzy jest długa. Najpierw przywódcy unijni, czyli premierzy i prezydenci (Rada Europejska), dogadują się co do kandydata na przewodniczącego, który następnie musi być zaakceptowany przez Parlament Europejski. Potem rządy wystawiają kandydatów na komisarzy, którzy również muszą być zatwierdzeni przez PE. Może się oczywiście zdarzyć, że jakiś kandydat odpadnie już na etapie przesłuchań przed europosłami. W tym roku na przykład musiała wycofać się bułgarska kandydatka na komisarza ds. pomocy humanitarnej Rumiana Jeleva. Powodem były niejasności w jej oświadczeniu majątkowym. Bułgaria musiała wystawić innego kandydata. W 2004 r. natomiast głosami lewicowych europosłów odrzucono kandydaturę Włocha Rocco Buttiglionego, który w czasie przesłuchań przyznał, że uważa czyny homoseksualne za grzeszne.

Zadrzeć z Brukselą
Zadaniem Komisji Europejskiej jest przede wszystkim pilnowanie, by prawo unijne – zwłaszcza traktaty – było przestrzegane w krajach członkowskich. Komisja odpowiada także za wdrażanie wspólnej polityki Unii (np. Wspólnej Polityki Rolnej), realizację budżetu UE i zarządzanie funduszami strukturalnymi i pomocowymi. KE ma także inicjatywę ustawodawczą – może przedstawić projekt aktu prawnego, poddawanego następnie ocenie i przeróbce przez PE i Radę UE. Ale Komisja może też wydać samodzielne rozporządzenia, mające charakter wiążący dla państw członkowskich. W praktyce z Komisją każdy kiedyś musi zadrzeć. Polska pozostaje w czołówce państw, które mają z Brukselą na pieńku z powodu przepisów niezgodnych z prawem unijnym. Już niecałe 4 lata po wstąpieniu do UE było ponad 60 spraw, w których Komisja żądała od nas dostosowania prawa. Jak wygląda postępowanie karne? Na początku Komisja wzywa kraj członkowski do zaprzestania łamania prawa wspólnotowego w jakiejś dziedzinie i złożenia wyjaśnień. Jeśli państwo zignoruje wezwanie, Komisja wydaje opinię, a ostatecznie kieruje sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu (nie mylić z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, który nie jest organem unijnym). Trybunał wydaje wyrok ostateczny, nakazujący zmienić przepisy, a nawet nakładający karę finansową. Skargę na swoje państwo może złożyć do Komisji każdy obywatel Unii, ale w zakresie domniemanego łamania prawa unijnego.

Ratunek w Komisji
Polska większość sporów z Komisją przegrała. I wcale nie musi to oznaczać tragedii dla obywateli, przeciwnie – w wielu wypadkach interwencja Komisji okazała się konieczna, by absurdalne przepisy poszły do kosza. Tak było m.in. w przypadku funduszy emerytalnych. Wcześniej obowiązywał przepis, że nie mogą inwestować więcej niż 5 proc. swoich aktywów za granicą. Było to sprzeczne z unijną zasadą wolnego przepływu kapitału. Dzięki interwencji Komisji przepisy zmieniono, co wiąże się z większymi możliwościami pomnażania oszczędności Polaków. Podobnie interwencja Komisji zmusiła państwo polskie do zmiany przepisów dotyczących czasu pracy lekarzy. Według nowych regulacji, praca powyżej 48 godzin wymaga zgody lekarza. Także z Komisji Europejskiej wyszedł pomysł obniżenia kosztów roamingu w krajach członkowskich. Właśnie zaczęła się druga część postępowania przeciw Polsce w sprawie niewystarczającego – zdaniem Komisji – wdrożenia przez nasze państwo dyrektywy o niedyskryminacji w pracy.

Wolnoć Tomku…
Pierwszy raz Polska wygrała z Komisją we wrześniu 2009 r. w sporze o limity emisji CO2 dla małych firm. To był jeden z przykładów, kiedy Komisja przekroczyła swoje uprawnienia, ponieważ kierowała się swoją metodą ustalania limitów, bez uwzględnienia krajowych standardów. Wyrok pokazał, że w tej kwestii państwo ma swoją autonomię. Przykładów absurdalnych interwencji jest więcej. Najsłynniejsza jest ta dotycząca Doliny Rospudy i planowanej budowy w tym miejscu obwodnicy. Kolejny przykład nadgorliwości Komisji wkrótce odczują osoby planujące zakup samochodu w salonie. Zgodnie z nowym rozporządzeniem KE, branża motoryzacyjna nie będzie już traktowana jako specyficzna, co pozwoli na zakazywanie tworzenia salonów wielomarkowych i na szybsze zrywanie umów z dilerami. Dodatkowo rozporządzenie może podnieść koszty serwisu samochodowego, ponieważ dilerzy będą zmuszeni sprowadzać aż 80 proc. części zamiennych bezpośrednio od producentów aut. Teraz Komisja przygotowuje dyrektywę o ubezpieczeniach, której wprowadzenie będzie oznaczać podwyżkę cen polis nawet o 30 proc. w ciągu paru lat.

Humory babci
Nierzadko Komisja Europejska z punktu widzenia zwykłego obywatela przypomina babcię, która czasem jest dobrą instytucją odwoławczą wobec niesprawiedliwości rodziców (państwa). Z drugiej strony potrafi wyprowadzić z równowagi, gdy wtrąca się w nieswoje sprawy, naruszając zasadę pomocniczości i próbując ujednolicić Europę w dziedzinach, w których wskazana jest różnorodność. Czasem jest to wynik braku orientacji w temacie samych komisarzy i podległych im urzędników. Najlepszym przykładem braku kompetencji będzie w tej kadencji najprawdopodobniej Catherine Ashton, unijny „minister spraw zagranicznych”. Pytana o Gazociąg Północny odpowiedziała: „Przyznam, że to dla mnie nowa kwestia” (!). Oderwanie brukselskich urzędników od życia obywateli oddaje dobrze pewien dowcip. Baca siedzi przy górskiej drodze i pilnuje owiec. Nagle podjeżdża czarna limuzyna, z której wysiada młody mężczyzna w dobrze skrojonym garniturze. – Baco, co tu robicie? – Wypasam owce, panocku. – A jak wam powiem, ile macie ich dokładnie, to dacie mi jedną? – Domy, panocku – zgadza się baca. Elegant wraca do samochodu, wyciąga laptopa, telefon satelitarny, łączy się z siecią, ściąga dane z satelity, wrzuca dane do programu, który wszystko liczy, i w końcu mówi do bacy: – Macie 477 owiec. – Zgadza się, wybierzcie sobie jedną – mówi baca. I dodaje: – Panocku, a jak wom powiem, kto wyście są, to oddacie mi ją? – Tak – obiecuje elegant. – No, panocku, wy jesteście konsultant Komisji Europejskiej do spraw rolnictwa. – Jak to poznaliście, baco?! – Ano to proste: przyjeżdżacie w góry eleganckim samochodem, pchacie się tam, gdzie nikt was nie prosi, zabieracie biedniejszym od wos i nic nie wiecie o mojej pracy…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.