Zawiedzione nadzieje

George Weigel, teolog, publicysta, członek Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie (tłum. Magdalena Koc)

|

GN 03/2010

publikacja 25.01.2010 20:17

Ogromne nadzieje na nową erę międzynarodowego pokoju towarzyszyły rok temu zaprzysiężeniu Baracka Obamy na prezydenta USA. Dwanaście miesięcy później nawet entuzjastyczni zwolennicy Obamy muszą przyznać, że świat w znacznej mierze pozostał taki sam, a pod kilkoma względami sytuacja nawet się pogorszyła.

Zaskakująca okazała się nieskuteczność działań ekipy Obamy. Zaskakująca okazała się nieskuteczność działań ekipy Obamy.
W wielu stolicach świata administracja USA traktowana jest z ewidentnym brakiem szacunku.
pap/EPA/OLIVIER DOULIERY

Przed każdymi wyborami prezydenckimi kandydaci zapowiadają, że po zwycięstwie będą postępować zupełnie inaczej niż urzędujący prezydent. Potem jednak ci, którzy zdobywają fotel prezydencki, z reguły łagodzą swoje nastawienie z chwilą przyjęcia na siebie odpowiedzialności wiążącej się ze sprawowaniem prezydentury. Obama jest wyjątkiem od tej reguły: wydaje się, że zarówno on, jak i wielu członków jego gabinetu, odpowiedzialnych za politykę zagraniczną i obronną, szczerze wierzyli, że wiele światowych konfliktów spowodowała nieudolna polityka administracji Busha i pędem ruszyli budować świat od nowa.

Podczas pierwszych miesięcy sprawowania urzędu prezydent poświęcił wiele czasu na przepraszanie za rzekome niedawne przewiny Ameryki, licząc na to, że taka publiczna skrucha uczyni Rosję bardziej ugodową, Iran skłoni do współpracy, a także przyczyni się do zmniejszenia gorączki nienawiści panującej w świecie radykalnego islamu. Pozytywne skutki tej postawy Obamy można dostrzec jedynie przy dużym wysiłku. Z drugiej strony, sądząc na podstawie ostatnich wydarzeń, al Kaida poczuła, że teraz znów może bezpiecznie atakować Amerykę.

Iran: spóźnione działanie
Obama i jego ekipa do niedawna zdawali się nie zauważać, że skorumpowany teokratyczny reżim w Iranie jest głęboko niepopularny w tamtejszym społeczeństwie. Nie rozumieli również, że narodowy interes Ameryki oraz interes światowego pokoju wymaga wspierania dzielnych działaczy demokratycznych, którzy wyszli na ulice Teheranu w proteście przeciwko sfałszowanym wyborom. Administracja Obamy zdawała się też nie dostrzegać, że tylko zmiana reżimu w Teheranie jest jedynym sposobem (pomijając interwencję wojskową), by pozbyć się w stu procentach ryzyka wejścia przez Iran w posiadanie broni nuklearnej, co groziłoby atomową zagładą w Ziemi Świętej. Rozważni obserwatorzy muszą mieć nadzieję, że ta lekcja została jednak odrobiona i amerykańskie wysiłki zostaną teraz skierowane na zastąpienie irańskiej teokracji rządem odpowiedzialnym za swój naród, oddanym sprawie pokoju w regionie i żywo zainteresowanym ograniczeniem rozprzestrzeniania się broni nuklearnej.

Rosja: ignorancja historyczna
Podobny klimat indolencji otaczał wysiłki administracji Obamy, zmierzające do dania nowego początku relacjom pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Zarówno nowy prezydent, jak i sekretarz stanu Hillary Clinton zignorowali fakt, że Władimir Putin nigdy nie pogodził się ze stratą sowieckiego imperium i jest głęboko nieusatysfakcjonowany skurczeniem się Rosji do rozmiarów z czasów Piotra Wielkiego. Rosyjskie naciski na tzw. bliską zagranicę – czy to na Zakaukazie, czy na Ukrainę – przeszły bez komentarza u amerykańskich kreatorów polityki.

Jednocześnie administracja Obamy ugięła się przed irracjonalnymi zarzutami Rosji, dotyczącymi „zagrożenia” ze strony tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach dla rosyjskich pozycji strategicznych. Fakt, że decyzja o tym, by nie lokować systemu obrony przeciwrakietowej na polskiej ziemi, została ogłoszona 17 września 2009 r., w 70. rocznicę inwazji Związku Radzieckiego na Polskę podczas II wojny światowej, był oznaką zapierającej dech w piersiach ignorancji historycznej. Ignorancja ta, połączona
z niezrozumieniem moralnych racji stron zaangażowanych w zimną wojnę, naznaczyła wystąpienie prezydenta Obamy do rosyjskich studentów kilka miesięcy temu. Z wypowiedzi prezydenta i jego sekretarz stanu można było wywnioskować, że zimna wojna była jedynie okropnym nieporozumieniem, a nie sporem o ludzką przyszłość pomiędzy niedoskonałymi demokracjami i superdoskonałymi tyraniami. Prezydent Obama od czasu do czasu chwali wizję prezydenta Ronalda Reagana i powołuje się na osiągnięcia papieża Jana Pawła II w dziedzinie praw człowieka, ale bez zrozumienia ich moralnego zaangażowania na rzecz wolności i fundamentalnego antykomunizmu.

Islam: brak reakcji
Prowadzona przez islamskich dżihadystów terrorystyczna wojna na Zachodzie na razie wydaje się nie przerażać administracji Obamy. Nie sprowokowała też jakiejkolwiek zmiany metod postępowania jego ekipy. Działania dżihadystów mające na celu destabilizację Iraku zostały stłumione przez ostrą reakcję Busha w latach 2007–2008. Sukcesu tego Obama nie miał ochoty analizować, tym niemniej jego administracja zgodziła się, by zastosować podobną strategię walki z powstańcami w Afganistanie. Wszelako zrobiła to z ociąganiem, a prezydent nie wytłumaczył narodowi amerykańskiemu, że pokój na świecie (na równi z amerykańskim bezpieczeństwem narodowym) może wymagać zaangażowania w Afganistanie podobnego do podjętego przez Stany Zjednoczone na początku lat 50. w Korei Południowej.
Jednocześnie trudno dostrzec postępy administracji Obamy w Pakistanie. Obstawanie przy tym, by terroryzm dżihadystów zwalczać przy użyciu metod policyjnych zamiast metod wojskowych, wygenerowało nowe niebezpieczeństwa dla Stanów Zjednoczonych i całego świata.

Ekipa Obamy, podobnie jak wielu członków Unii Europejskiej, nie potrafi pojąć, że „proces pokojowy” pozostanie fikcją, dopóki Palestyńczycy nie zaczną budować społeczeństwa będącego w stanie samodzielnie utrzymać jakiś odpowiedzialny rząd, który mógłby dojść do prawdziwej ugody z państwem Izrael. W rzeczy samej nastąpiła istotna poprawa w tej kwestii, ale wzmacnianie osiągnięć palestyńskiego społeczeństwa obywatelskiego nie wydaje się należeć do priorytetów administracji Obamy.

Nagroda Nobla: ważne przemówienie
Pokojowa Nagroda Nobla dla prezydenta Obamy okazała się nieco kłopotliwa dla administracji i powiedziała znacznie więcej o fantazjach norweskiego Komitetu Noblowskiego niż o realiach wprowadzania pokoju na świecie czy o osiągnięciach Baracka Obamy. Jeśli Norwegowie oczekiwali, że ceremonia wręczenia nagrody będzie dla Obamy okazją do wygłoszenia mowy pełnej quasi-pokojowych pobożnych życzeń, gorzko się rozczarowali. Obama powiedział publiczności w Oslo i całemu światu, że czasami sprawiedliwe dążenie do pokoju wymaga użycia sił zbrojnych. To było dobre wystąpienie prezydenta. Poruszając kwestię zależności pomiędzy dążeniem do pokoju a użyciem proporcjonalnych i adekwatnych sił zbrojnych, skomplikował międzynarodową dyskusję o historii i charakterze klasycznej teorii wojny. Być może otworzy to drogę do głębszego przedyskutowania tych pilnych tematów, znajdujących się na skrzyżowaniu polityki i rozumowania moralnego.

Watykan: będzie spór
W sprawach obrony niewinnego życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci administracja Obamy była i jest żywym rozczarowaniem. Stany Zjednoczone znów biorą udział w niegodziwym biznesie finansowania aborcji poprzez programy pomocy zagranicznej, a fanatycy kontroli populacji w ONZ mają silnego sojusznika w sekretarz stanu Hillary Clinton. Zatem konfrontacja pomiędzy administracją Obamy i Stolicą Apostolską wydaje się, prędzej czy później, nieunikniona. Obecny stan rzeczy w dużej mierze był do przewidzenia, przez wielu zresztą został trafnie przewidziany. Najbardziej zaskakująca okazała się ogólna nieskuteczność działań ekipy Obamy. W wielu stolicach świata nowa amerykańska administracja traktowana jest z ewidentnym brakiem szacunku. Pośród Europejczyków ci, którzy tęsknili za Ameryką, w której Waszyngton myślałby i działał jak Bruksela, teraz widzą, jak ten Waszyngton rzeczywiście wygląda. Roztropni ludzie postrzegają go jako odpychający, a nawet niebezpieczny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.