Rachunek blizn

Jarosław Dudała

|

GN 03/2010

publikacja 25.01.2010 14:14

Krzywda Winicjusza Natoniewskiego wypisana jest na jego zniekształconej twarzy. Czy Sąd Najwyższy przyzna mu milion złotych zadośćuczynienia? Czy będzie to precedens, pociągający skutki dla innych ofiar hitlerowskich zbrodni?

Rachunek blizn – Ludzie patrzyli na mnie jak na parszywą owcę - mówi Winicjusz Natoniewski AGENCJA GAZETA/RAFAł MALKO

Ranek 2 lutego 1944 roku. Było pochmurno, bez śniegu, ziemia wilgotna. Niemiecka żandarmeria otoczyła wieś Szczecyn na Lubelszczyźnie. To nie były działania wojenne – to był odwet za udaną akcję miejscowej partyzantki. Doszło do krwawej pacyfikacji. Na wieś posypały się pociski zapalające. Drewniane domy i zabudowania gospodarskie stanęły w płomieniach. Niektórzy próbowali uciec do lasu. Dosięgły ich kule. Według różnych źródeł tego dnia w Szczecynie zginęło od ponad 200 do blisko 400 Polaków.

Żywa pochodnia
Winicjusz Natoniewski miał wtedy 5 lat i 6 miesięcy. – Każdy krył się, gdzie mógł – wspomina. – Poszedłem do schronu, który był jakieś 4–5 metrów od domu. Kiedy dom stanął w płomieniach, poczułem dym. Zacząłem się dusić. Wyskoczyłem, krzycząc: „Dziadku!”. Biegłem równolegle do płonącego budynku i sam zacząłem się palić. Ubranie, ręce, głowa... Ktoś mnie chwycił i powiedział: „Siedź cicho, bo nas Niemcy zabiją!” – wspomina 71-letni dziś pan Winicjusz. Z opowiadań starszych wie, że początkowo Niemcy zabijali wszystkich, ale przyjechało na motorze dwóch oficerów i zabronili żołnierzom strzelać do kobiet i dzieci. Ocalałych z pacyfikacji, w tym Winicjusza i jego stryjenkę, Niemcy pędzili pieszo kilka kilometrów do sąsiedniego Gościeradowa. Tam odbyła się selekcja. Młodszych wzięli na roboty do Niemiec. Starszych do obozu koncentracyjnego na Majdanku. Chłopcu i jego stryjence udało się uciec.

Jak parszywa owca
– Przeleżałem w szpitalach w sumie 3 lata – wspomina Winicjusz Natoniewski. Miał poparzenia trzeciego stopnia. Ręce były tak spalone, że nie był w stanie nic w nich utrzymać. Nie mógł sam jeść ani ubrać się. Pierwsze przeszczepy skóry się nie przyjęły. Dopiero kolejne operacje – a było ich w sumie 20 – pozwoliły mu na w miarę normalne funkcjonowanie. Ale wielkie blizny na twarzy zostały. – Ludzie patrzyli na mnie jak na parszywą owcę. Z czasem przyzwyczaiłem się do tego. Nie reaguję już tak impulsywnie jak dawniej – wspomina. Mimo ciężkich obrażeń, życie ułożyło mu się nie najgorzej. Skończył studia zootechniczne, awansował na dyrektora PGR-u. W latach 60. przeprowadził się z Lubelszczyzny na Pomorze. Ożenił się, ma troje dzieci.

Sprawa dla reportera
– Pierwszy raz starałem się o jakieś odszkodowanie za Cyrankiewicza. Dostałem od Rady Ministrów negatywną odpowiedź. Napisali, że to nie przez nich, tylko przez Niemców – mówi Winicjusz Natoniewski. Do-daje, że kierowano go także do ZBoWiD-u. Nigdy jednak żadnego odszkodowania nie dostał. Orzeczono mu tylko drugą grupę inwalidzką. Coś drgnęło, gdy w 2006 r. sprawa pacyfikacji Szczecyna znalazła się w telewizyjnej „Sprawie dla reportera”. Pan Winicjusz rozpoznał się na pokazywanym w tym programie zdjęciu. Przedstawiało ono jego stryjenkę, niosącą go na rękach. W ten sposób w 2007 r. trafił do telewizji. Gościem programu był także znany gdański adwokat Roman Nowosielski, członek Trybunału Stanu. – Zobowiązał się w tym programie, że udzieli mi bezpłatnie pomocy prawnej, i tak to trwa do dziś – mówi Winicjusz Natoniewski.

Proces
Pan Natoniewski domaga się miliona złotych. Ma to być zadośćuczynienie za trwające do dziś cierpienia fizyczne i psychiczne. Pozwanym jest państwo niemieckie, reprezentowane przez Urząd Kanclerski. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Taki wybór sposobu dochodzenia praw podyktowany był negatywnymi doświadczeniami innych osób, które z podobnymi żądaniami występowały przed sądami niemieckimi. Sądy te stwierdzały, że roszczenia pokrzywdzonych uległy przedawnieniu i dlatego oddalały powództwa. Czy jednak polski sąd może rozstrzygać sprawę przeciw państwu niemieckiemu? – Nie – odpowiedział Sąd Okręgowy w Gdańsku i w listopadzie 2007 r. odrzucił pozew Natoniewskiego. Rok później zażalenie na decyzję Sądu Okręgowego odrzucił gdański Sąd Apelacyjny. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego.

Promyk nadziei
– Dla nas najistotniejsze jest, że Sąd Najwyższy nie odrzucił wniosku, jak zrobiły poprzednie sądy – mówi mecenas Nowosielski. Podkreśla, że rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego będzie miało ogromne znaczenie i jeśli okaże się pozytywne, otworzy drogę do dochodzenia podobnych roszczeń przez innych obywateli polskich. Mimo upływu lat, ich skala wciąż byłaby znaczna. Bo polskich wsi spacyfikowanych przez hitlerowców było ponad 200. O zadośćuczynienie mogłyby się starać m.in. tzw. dzieci Zamojszczyzny – przymusowo wysiedlone wraz z rodzicami, by osiedlić na tych terenach Niemców rosyjskich i rumuńskich. Część z nich żyła w potwornych warunkach w obozach przejściowych. Kilkanaście tysięcy postanowiono zgermanizować. Po wojnie udało się odzyskać 800 z nich. Jak mówi mec. Nowosielski, Sąd Najwyższy podejmie decyzje w dwóch ważnych kwestiach. Po pierwsze chodzi o to, czy roszczenie Winicjusza Natoniewskiego podpada pod definicję sprawy cywilnej i – w związku z tym – czy może być kierowane do sądu cywilnego. Kwestia druga jest bardziej istotna. To zadane już wyżej pytanie, czy obywatel polski może pozwać państwo niemieckie przed polski sąd. Argumenty
Argumentacja pokrzywdzonego i jego prawnika opiera się na następujących stwierdzeniach:
– po pierwsze nie ma międzynarodowej konwencji, wiążącej Polskę i Niemcy, która blokowałaby pozwanie państwa niemieckiego przez obywatela polskiego przed polski sąd;
– po drugie mecenas Nowosielski dowodzi, że zgodnie z prawem polskim w sprawie zobowiązania wynikającego z czynu niedozwolonego (nieuzasadnionej militarnie pacyfikacji Szczecyna) właściwym do rozpoznania sprawy jest sąd w kraju, w którym powstało zobowiązanie, czyli sąd polski;
– po trzecie Winicjusz Natoniewski nie domaga się zapłaty odszkodowania, ale zadośćuczynienia. Dla zwykłego człowieka to jest to samo, ale dla prawnika – nie. Odszkodowanie należy się za szkody majątkowe, a zadośćuczynienie – za straty moralne, czyli za krzywdę, za cierpienia. A te w przypadku Winicjusza Natoniewskiego trwają do dziś. Dlatego roszczenie się nie przedawniło.

Pytany o deklarację rządu z 1950 r., w której Polska (pod naciskiem ZSRR) zrzekła się możliwości dochodzenia od Niemiec reparacji wojennych, mec. Nowosielski podkreślił, że deklaracja ta dotyczyła roszczeń państwa polskiego jako całości. Nie ma więc znaczenia dla ewentualnych roszczeń poszczególnych obywateli naszego kraju.

Szanse powodzenia
Kluczowe dla powodzenia całej sprawy jest rozstrzygnięcie, czy obywatel polski może pozwać państwo niemieckie przed sąd polski. – Przy obecnym stanie ewolucji nauki i orzecznictwa Sąd Najwyższy mógłby stanąć po stronie Winicjusza Natoniewskiego – uważa ekspert prawa międzynarodowego i znawca stosunków polsko-niemieckich prof. Mariusz Muszyński. Punktem wyjścia tej ewolucji był stan, w którym państwa posiadały zwyczajowo pełny immunitet i nie można było pociągnąć ich do odpowiedzialności przed sądami innego kraju. Potem jednak zauważono, że państwa nawiązują stosunki gospodarcze, że wynikają z tego tytułu spory i że w takich sprawach państwo może być stroną procesu przed sądem innego państwa. Kolejny krok ewolucji zawdzięczamy rozwojowi praw człowieka. – Pojawiła się teza, że państwo, jeśli popełni zbrodnię, nie powinno się potem chować za immunitetem – wyjaśnia prof. Muszyński. Tak zapewne rozumowali sędziowie greccy i włoscy, kiedy w procesach przeciw Niemcom, podobnych do sprawy Winicjusza Natoniewskiego, przyznawali rację swoim współobywatelom. Zrodziło to kolejne problemy prawne i polityczne, bo jak wyegzekwować wyrok przeciw obcemu państwu? Trzeba się z nim dogadać, a to nie jest łatwe. Na razie w Polsce kluczowe jest pytanie: co zrobi Sąd Najwyższy? – U nas zmiany linii orzecznictwa następują wolniej niż w innych krajach. Dlatego, gdybym miał się założyć, to obstawiałbym, że pan Natoniewski przegra. Ale chciałbym być mile zaskoczony – mówi prof. Muszyński.
Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.