Zomowcy pobili go na śmierć, bo nosił opornik. Sąd w wolnej Polsce nie chciał uznać, że poznański uczeń Piotr Majchrzak był ofiarą stanu wojennego.
fot. Henryk Przondziono
Dziewiętnastolatek z poznańskiego technikum zmarł 18 maja 1982 roku. Tydzień wcześniej został ciężko pobity koło kościoła w samym centrum Poznania. Wszystko wskazuje na to, że oprawcami byli zomowcy, którym nie spodobał się opornik, jaki nastolatek nosił przypięty do kurtki. Dla poznaniaków Piotr Majchrzak jest ofiarą stanu wojennego. Jedną z dwóch najmłodszych w Polsce. Młodszym był tylko zakatowany rok później w Warszawie maturzysta Grzegorz Przemyk. Gdy zmarł, miał dwa miesiące mniej niż w chwili śmierci Piotr. Pół roku temu sąd stwierdził co innego. – Z materiału dowodowego nie wynika, aby doszło do jakiegoś incydentu, który sprowokowałby milicjantów do użycia siły wobec Piotra Majchrzaka – mówiła prowadząca sprawę sędzia. – Taką prowokacją nie mogło być noszenie opornika. Jerzy Majchrzak, ojciec Piotra: – Poczułem się jak w stanie wojennym.
Marzył o wolnej Polsce
W domu Majchrzaków na poznańskich Jeżycach od zawsze słuchało się „Wolnej Europy”. Jerzy, ojciec Piotra, jako młody chłopak brał udział w Czarnym Czwartku. Tak nazywa się bunt poznańskich robotników w czerwcu 1956 roku, który zamienił się w jednodniowe powstanie. – Zostałem postrzelony w nogę – wspomina pan Jerzy. Jego ojciec, a dziadek Piotra, walczył w powstaniu wielkopolskim. Drugi dziadek, ze strony matki, siedział w stalinowskich więzieniach. – Był rolnikiem i nie oddał przymusowego kontyngentu zboża – opowiada Teresa Majchrzak, mama Piotra. – Nie mieliśmy za co kochać komuny – dodaje. Raz na lekcji historii Piotr posprzeczał się z nauczycielką. Nie wytrzymał, gdy opowiadała, że Niemcy wymordowali polskich oficerów w Katyniu. Wstał i powiedział, że nie Niemcy, tylko Rosjanie. – Musiałam iść potem tłumaczyć się do szkoły – wspomina pani Teresa. W niedzielę 13 grudnia 1981 roku Piotr włączył rano telewizor. Chciał, żeby dwaj młodsi bracia obejrzeli „Teleranek”. Zamiast programu dla dzieci, cała rodzina zobaczyła generała Wojciecha Jaruzelskiego, który ogłaszał wprowadzenie stanu wojennego. Piotr zacisnął pięści. Powiedział: – Wywalczymy wolną Polskę.
Krzyczał na zomowców
Każdego trzynastego (na pamiątkę 13 grudnia) poznaniacy modlą się na Mszach za Ojczyznę w kościele dominikanów. Nabożeństwa odprawia ojciec Honoriusz Kowalczyk, duszpasterz akademicki. W stanie wojennym jest nieformalnym kapelanem poznańskiego podziemia (w niewyjaśnionych okolicznościach zginie wiosną 1983 roku). Po nabożeństwie tłum idzie pod poznańskie Krzyże. Postawiony latem 1981 roku pomnik upamiętnia poległych uczestników krwawych wydarzeń Czerwca 1956. Na stalowych krzyżach, obok cyfr 1956, umieszczono daty kolejnych antykomunistycznych protestów: 1970, 1976, 1980.
Dla poznaniaków Krzyże są symbolem wolności. Po zastrzeleniu górników z „Wujka”, ktoś namalował na nich białą farbą: 1981. Milicja zamalowała napis. Ale na pomniku co rusz pojawiają się znaki Polski Walczącej. Przez cały stan wojenny ludzie będą tam demonstrować przeciwko komunie. Jedna z największych manifestacji odbyła się 13 lutego 1982 roku. Miało być pokojowo, ale milicja używa siły. Dochodzi do starć. W ruch idą pały. Gaz łzawiący dusi przechodniów. Zatrzymano prawie 200 osób. Po wszystkim w mieście zaostrzono rygory stanu wojennego. Piotr był tego dnia pod Krzyżami. Widział, jak zomowcy biją Wojciecha Cieślewiecza, młodego dziennikarza. Krzyczał, żeby przestali. Dostał pałką przez ramię. – Aż spuchła mu ręka – wspomina Teresa Majchrzak. Pobity do nieprzytomności Cieślewicz zmarł kilkanaście dni później w szpitalu. To pierwsza śmiertelna ofiara stanu wojennego w Poznaniu. Drugą będzie Piotr.
Dżinsowa kurtka
– Ostrzegałam go, jak tylko mogłam – płacze Teresa Majchrzak. Rozmawiamy 27 lat później. Czas niewiele zdziałał. – Ta rana jest we mnie wciąż otwarta – mówi kobieta. Przytyła, pofarbowała siwe włosy. Na zdjęciach z pogrzebu była szczupła, prawie dziewczęca. Od początku stanu wojennego wiedziała, że Piotr każdego trzynastego ubiera się na czarno do szkoły. Na dużej przerwie razem kolegami organizowali czarne milczące marsze – spacerowali, nie odzywając się do siebie. Tak młodzież szkolna protestowała przeciwko juncie Jaruzelskiego. Rodzice wiedzieli, że chodzi na manifestacje. Że przynosi do domu ulotki i rozkleja w mieście.
Najbardziej martwili się o opornik, który wpinał do klapy dżinsowej kurtki z kapturem – w ten sposób wielu ludzi protestowało przeciwko rządom Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Oporniki Piotr miał w domu – ojciec naprawiał radia i telewizory. – Zawsze mi podbierał. Nie tylko dla siebie, ale i kolegów – opowiada dziś Jerzy Majchrzak. – Prosiłam: Piotruś, nie noś tego. Odpowiadał: Jak ja nie będę nosił, to kto wolną Polskę wywalczy? – wspomina Teresa Majchrzak. Ostatni raz ostrzegła go dzień przed śmiertelnym pobiciem. – Jeśli coś ci się stanie, ja tego nie przeżyję – płakała. – Nie martw się, nie zginę – odpowiedział. – Przecież noszę różaniec. Teresa Majchrzak: – Wierzył, że nic mu się nie stanie, bo walczył o prawdę.
Podziemie rozlepia klepsydry
Wtorek, 11 maja 1982 roku. Wieczór. Piotr Majchrzak rozstaje się z kolegą u zbiegu ulic Fredry i Mielżyńskiego. Idzie na przystanek tramwajowy. Po prawej stronie znajduje się restauracja WZ, a obok neogotycki kościół Najświętszego Zbawiciela. Do przystanku Piotr ma mniej niż sto metrów. Nigdy tam nie dotrze. Późnym wieczorem karetka zabierze go nieprzytomnego spod kościoła. Siedem dni później umrze z powodu silnego urazu głowy. Kto skatował Piotra? Winę próbowano przypisać podpitemu mężczyźnie, który tamtego wieczoru znajdował się w miejscu, gdzie pobito Piotra. Miał uderzyć go metalowym szpikulcem swojego parasola. Groteskowa wersja upadła jeszcze w stanie wojennym. Wiadomo, że w tym samym czasie był tam także patrol ZOMO. Przesłuchiwani zomowcy tłumaczyli jednak, że nie używali wobec nikogo siły i niczego nie widzieli. W latach 1982–1984 prokuratura trzy razy umorzyła śledztwo z powodu „niewykrycia sprawców”. Po śmierci Piotra w mieście nikt nie ma wątpliwości, kto zabił nastolatka. W mieście podziemie rozlepia klepsydry, że uczeń jest ofiarą stanu wojennego. O zakatowaniu chłopaka przez ZOMO pisze podziemna prasa. Rodzina chce na własną rękę wyjaśnić tajemnicę zbrodni. Do domu Majchrzaków przychodzi esbek. – Jeśli pani się nie uspokoi, zginą mąż i drugi syn – grozi. W miejscu, gdzie pobito Piotra, ludzie od początku stawiają znicze, a na płocie zawieszają brzozowy krzyż. Zomowcy niszczą krzyż i zabierają znicze. W wolnej Polsce, o której marzył Piotr, działacze poznańskiej „Solidarności” postawią tam wielki kamień. Umieszczono na nim mosiężne napisy: „Piotr Majchrzak lat 19 zabity przez ZOMO” i „Jeśli ludzie zamilkną, kamienie wołać będą”. 13 grudnia, jak co roku, znów zapłoną tam znicze.
Wiara w parasolkę
Rodzice Piotra wystąpili do państwa o odszkodowanie za śmierć syna. Zażądali miliona złotych zadośćuczynienia. – Chcieliśmy zbudować za to dom dla dzieci niepełnosprawnych, bo Piotr chciał zawsze im pomagać – mówi Teresa Majchrzak. By zasądzić odszkodowanie, sąd musiał uznać, że Piotr zginął za działalność opozycyjną. Wydawało się, że nie będzie to trudne. 13 maja 2009 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał wyrok. – Nie ma dowodów, że za pobicie, a w konsekwencji za śmierć Piotra Majchrzaka odpowiedzialność ponoszą funkcjonariusze organów ścigania PRL – uzasadniała sędzia. – Nie można także stwierdzić, iż do pobicia doszło w związku z prowadzeniem przez niego działalności niepodległościowej. Sędzia dodała, że „noszenie opornika nie stanowi działalności na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego”. – Milicjanci albo w ogóle na to nie reagowali, albo kazali odpinać opornik zatrzymanej osobie, a co najwyżej sami go zrywali. Nie był to jednak powód do stosowania przemocy fizycznej – tłumaczyła. „Sąd uwierzył w parasolkę” – skomentowała ironicznie wyrok poznańska prasa.
Znam morderców
Kontrowersyjny wyrok długo się nie ostał. Cztery miesiące później Sąd Apelacyjny nakazał rozpatrzyć sprawę ponownie. – Wyrok ten abstrahuje od historii, abstrahuje od realiów działalności opozycyjnej w początkach stanu wojennego – krytykowała inna sędzia werdykt Sądu Okręgowego. Rozprawa ma ruszyć w przyszłym roku. Sąd ma przesłuchać świadków i uczestników wydarzenia z 11 maja 1982 roku przed restauracją WZ i kościołem Najświętszego Zbawiciela. Jerzy Majchrzak twierdzi, że i tak wie, kto jest mordercą jego syna. – To jeden z tych zomowców, a może kilku, bo pewnie wszyscy go bili – mówi. Pytam, czy chciałby spojrzeć im w twarz albo coś powiedzieć? – Nie wiem – Jerzy Majchrzak na darmo stara się powstrzymać łzy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.