Ideologia zastąpiła naukę

Tomasz Rożek

|

GN 49/2009

publikacja 03.12.2009 20:18

W Kopenhadze właśnie rozpoczyna się międzynarodowa konferencja klimatyczna. Politycy nie czekają na rozstrzygnięcie naukowego sporu.

Ideologia zastąpiła naukę Inwestowanie w energetykę wiatrową to najdroższy ze znanych sposobów na redukcję emisji CO2. Choć jeszcze niedawno uważano, że biopaliwa zbawią świat, dzisiaj rządy wycofują się z tego pomysłu. Powodem jest wzrost cen żywności i zwiększona wycinka lasów

Kilkanaście dni temu, na jednym z warszawskich uniwersytetów odbyła się konferencja na temat zmian klimatu. Dwa dni, sesje równoległe, wielu prelegentów i… ani jednego wykładu naukowego. Był za to raport specjalistki od PR, która mówiła, jak do wpływu człowieka na klimat przekonywać, oraz wykład przedstawicielki ośrodka badania opinii społecznej. Na dyskusję, która powinna leżeć u podstaw, nikt nie miał czasu ani ochoty. Co więcej, nikt tego nawet nie ukrywał. Na jednym z wykładów plenarnych, przemawiający Tomasz Chruszczow, dyrektor w Departamencie Zmian Klimatu i Ochrony Atmosfery w Ministerstwie Środowiska, powiedział wprost, że dla niego nieistotne jest, kto ma rację: czy zwolennicy wpływu człowieka na zmiany klimatu, czy ci, którzy takiego wpływu nie widzą.

Wróg publiczny: CO2
Nie ma naukowych dowodów na to, że ziemski klimat ociepla się z powodu coraz większej ilości produkowanego przez człowieka CO2. Dwutlenek węgla jest tzw. gazem cieplarnianym i rzeczywiście jest go coraz więcej. Ale trzeba pamiętać o dwóch istotnych szczegółach. Pierwszy to ten, że dzięki efektowi cieplarnianemu na Ziemi mogło zaistnieć życie. Gdyby nie gazy cieplarniane pełna wody Niebieska Planeta byłaby Lodową Planetą. Bez życia, ze średnią temperaturą kilkadziesiąt stopni niższą niż dzisiaj. I drugi szczegół. Faktem jest, że człowiek w wyniku wielu procesów technologicznych (głównie produkcji energii) podnosi stężenie CO2 w atmosferze, ale jego wpływ na ocieplenie jest bardzo niewielki.

CO2 nie jest jedynym gazem cieplarnianym. Prawdę powiedziawszy nie jest nawet najważniejszym. Największy wpływ na podwyższanie temperatury atmosfery ma para wodna. Jej udział w tym zjawisku wynosi aż 95 proc. Udział dwutlenku węgla to nieco powyżej 3,5 proc. Przeważająca ilość CO2 w atmosferze znalazła się tam jednak w wyniku procesów jak najbardziej naturalnych. Udział w efekcie cieplarnianym dwutlenku węgla wprowadzonego do środowiska przez człowieka to 0,1 proc. Nawet gdyby ilość „ludzkiego” CO2 wzrosła dwukrotnie czy trzykrotnie, jego wpływ na całość efektu będzie dalej dużo poniżej 1 procenta.

Można oczywiście założyć, że ziemski system klimatyczny jest tak wrażliwy, że nawet bardzo niewielka zmiana stężenia jednego z gazów w atmosferze powoduje reakcję łańcuchową, która kończy się ociepleniem. To nie zostało jednak nigdy udowodnione. I jest wątpliwe w kontekście zmian naturalnych, które w historii Ziemi, nawet tej najnowszej, zdarzały się często. Jeden wybuch wulkanu wprowadza do atmosfery więcej CO2 niż produkuje człowiek. Dlaczego klimat miałby się zawahać z powodu CO2 produkowanego przez ludzi, a nie chwieje się z powodu czynników naturalnych?

Dzieci grzeją klimat
Z założenia, że to działalność człowieka wpływa na zmiany klimatu, można wyciągać różne wnioski. Skoro człowiek jest winien niekorzystnym zmianom, to im mniej ludzi, tym lepiej dla środowiska. To stwierdzenie jest logiczne, albo wydaje się logiczne. A co zrobić, żeby ludzi było coraz mniej? Niecały rok temu szef komisji ds. ekologii brytyjskiego rządu Jonathon Porrit powiedział, że powinno się wprowadzić prawne limity na ilość rodzonych dzieci. W Wielkiej Brytanii ruch promujący takie myślenie jest dosyć prężny. Stoją za nim lekarze, a artykuły popierające takie rozwiązanie drukuje nawet tak prestiżowe czasopismo jak „British Medical Journal”.

Prawne limity to pierwszy krok, ale wspomniany już Porrit idzie jeszcze dalej. Jego zdaniem, wzrost populacji powinien być zahamowany przez pełną refundację całkowicie dostępnej aborcji i antykoncepcji. Jonathon Porrit stwierdził nawet, że przy braku pieniędzy w państwowej kasie lepiej zaprzestać drogiego leczenia ludzi starszych niż rezygnować z dopłat do antykoncepcji i aborcji. Na właśnie rozpoczynającej się w Kopenhadze międzynarodowej konferencji klimatycznej, jej gospodarze, Duńczycy, chcą,
by za jeden ze sposobów walki ze zmianami klimatu uznano kontrolę urodzeń. Zdaniem Ulli Tornaes, minister ds. pomocy krajom rozwijającym się, w negocjowanym porozumieniu powinien znaleźć się zapis mówiący o prawie każdego człowieka do środków antykoncepcyjnych i planowania rodziny.

Planowania, czyli także aborcji. Eksperci ONZ-owskiego funduszu ludnościowego UNFPA obliczyli nawet, że redukcja jednej tony CO2 przez inwestycję w energetykę, to koszt 24 dolarów. Przez inwestycję w antykoncepcję – 7 dolarów. Po wypowiedziach szefa rządowej komisji ds. ekologii Jonathona Porrita w brytyjskim dzienniku „The Times” pojawiła się wypowiedź lekarki dr Pippy Hades, która stwierdziła – w kontekście zmian klimatu – że odmówiłaby pomocy kobiecie, która, mając już dwójkę dzieci, chciałaby mieć kolejne potomstwo. – To byłoby wbrew moim przekonaniom – powiedziała.

Gdzie leży prawda?
Stwarzanie złego klimatu dla posiadania potomstwa, to niejedyna konsekwencja założenia, że działalność człowieka jest dla Ziemi szkodliwa. Drugą jest system handlu emisjami. Skoro „ludzkie” CO2 ociepla klimat, czy można sobie wyobrazić prostsze rozwiązanie problemu niż obniżanie stężenia tego gazu? Wtedy ocieplenie klimatu powinno zostać wstrzymane. Oczywiście na efekty przyjdzie czekać latami, a może nie doczekamy się ich nigdy. To jednak nikogo nie martwi.

Komisja Europejska co kilka lat ogłasza, ile setek milionów ton CO2 każde państwo Unii może wyprodukować. Jeżeli chce wyprodukować więcej, musi pozwolenie kupić. Jeżeli ma pozwolenie na emisję większej ilości CO2, nadwyżkę może sprzedać. Z założenia, system ma promować tych, którzy inwestują w nowoczesne technologie. W praktyce może spowalniać gospodarki biedniejsze i zależne od węgla, a promować bogatsze i lepiej rozwinięte. W Unii Europejskiej głos decydujący mają te drugie. Czy tworząc szczegółowe rozwiązania systemu handlu emisjami, wzniosą się ponad swoje krajowe interesy? A może właśnie znalazły sposób na hamowanie rozwoju gospodarek konkurencyjnych krajów?

W połowie października rząd Malediwów, łańcucha wysp na Oceanie Indyjskim, zorganizował swoje posiedzenie pod wodą. Chciał zwrócić uwagę świata na to, że wyspy są zalewane przez podnoszący się poziom wody w światowych oceanach. Zdjęcia ministrów w maskach obiegły cały świat. Z danych satelitarnych (satelity Topex i Jason-1) wynika jednak, że w okolicach Malediwów pomiędzy 1993 a 2007 rokiem poziom oceanu nieznacznie opadł. Wzrósł np. w okolicach Madagaskaru czy na północ od Nowej Zelandii. Tego typu nieścisłości jest znacznie więcej.

Z danych amerykańskiego centrum badającego huragany wynika, że dzisiaj jest ich mniej i mają mniejszą siłę niż w latach 50. XX wieku. A przecież w mediach mówi się, że huraganów jest coraz więcej i są bardziej destrukcyjne. Od kilku, kilkunastu miesięcy pojawia się coraz więcej informacji, że w ostatnich latach zatrzymał się powolny wzrost temperatur. Gdzie więc leży prawda? Gdziekolwiek by się znajdowała, dzisiaj to już niewielu interesuje. Lokomotywa globalnego ocieplenia jest już tak rozpędzona, że nie da się zatrzymać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.