Apteki bez konkurencji?

Przemysław Kucharczak

|

GN 49/2009

publikacja 03.12.2009 20:00

– Działamy tylko do końca grudnia, a potem zamykamy sklep – deklaruje połowa właścicieli sklepów zielarsko- medycznych. Upadłość grozi też niektórym punktom aptecznym, działającym wyłącznie na wsiach.

Apteki bez konkurencji? Nie możemy handlować nawet iwonicką solą do kąpieli - narzeka Urszula Jarosz, właścicielka sklepu w Katowicach fot. Henryk Przondziono

Wszystko przez rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia, które faworyzuje apteki kosztem punktów aptecznych i sklepów zielarsko-medycznych. To placówki sprzedające słabsze, podstawowe leki. Ministerstwo podało w rozporządzeniu listę leków, którymi takie placówki mogą handlować. Okazało się, że asortyment sklepów zielarsko-medycznych skurczył się aż o 553 produkty. Groźnie sprawa wygląda też dla punktów aptecznych. – Zabroniono punktom aptecznym handlować nawet podstawowymi preparatami, dostępnymi w zwykłych sklepach, np. Gripexem – mówi Wojciech Brejnak, prezes zarządu firmy Farmapunkt, która w województwie mazowieckim prowadzi zarówno punkty apteczne, jak i apteki.

Wsie bez leków?
Punkty apteczne można otwierać tylko na wsiach, i to takich, w których nie ma apteki. Wystarczy, jeśli sprzedaje w nich technik, a nie magister farmacji. Nie można tu zrealizować recept ani kupić silnych leków. Zaletą punktów aptecznych jest za to, że stoją we wsiach, z których do prawdziwych aptek jest bardzo daleko. Dzisiaj jest w Polsce ponad 13 tysięcy aptek i niespełna 1300 punktów aptecznych. – Rozporządzenie ministerstwa nie powinno zaszkodzić punktom aptecznym we większych miejscowościach – ocenia Wojciech Brejnak, prezes Farmapunktu. – Natomiast dla punktów w miejscowościach mniejszych, które i tak już działały na granicy opłacalności, odcięcie możliwości handlowania tymi lekami jest bardzo groźne. My prowadzimy kilka punktów aptecznych. W przypadku dwóch będziemy musieli rozważyć ich likwidację – zapowiada.

Skreślone plastry na odciski
Sklepy zielarsko-medyczne są w jeszcze gorszej sytuacji. Jest ich w Polsce około tysiąca. Wiele z nich istnieje nawet od pół wieku w tym samym miejscu. W PRL-u nosiły szyld Herbapolu, a niespełna 20 lat temu zostały sprywatyzowane. Mają swoich stałych klientów i do dzisiaj dawały utrzymanie właścicielom. Teraz właściciele wielu z nich twierdzą, że grozi im bankructwo. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia nie dopuścili bowiem do obrotu w ich sklepach nawet ciechocińskiego szlamu leczniczego, szamponu przeciwłupieżowego Nizoral czy witaminy C w dawkach 200 mg, nie mówiąc o silniejszych środkach. Ten sam los spotkał płyn i plastry na odciski, zasypkę przeciw poceniu stóp, wapno musujące, kwiat malwy czarnej, krwawnika i wrzosu, ziele majeranku, wazelinę białą... – Nie możemy handlować nawet tak oczywistym asortymentem dla sklepów zielarskich, jak bocheńską i iwonicką solą do kąpieli – mówi Urszula Jarosz z Polskiej Izby Zielarskiej, właścicielka sklepu zielarsko-medycznego w Katowicach. – Musimy odsyłać do aptek klientów, którzy kupowali u nas dotąd np. maść cynkową – dodaje.

Absurdów na ministerialnej liście jest mnóstwo. Urzędnicy pozwolili sklepom zielarsko-medycznym np. na handlowanie przeciwbólowym i przeciwzapalnym żelem Fastum, ale tylko o masie 20 gramów i 30 gramów. Problem w tym, że Fastum w takich opakowaniach w ogóle nie jest produkowany... Jest za to w hurtowniach Fastum o masie 50 g i 100 g, którego jednak takie sklepy sprzedawać nie mogą. Inne przykłady? Można handlować V-piryną, ale nie wolno środkami o bardzo podobnym składzie i mocy, takimi jak: polopiryna C, Aspirin C czy Upsarin C. Według właścicieli, sklepy zielarskie nie utrzymają się ze sprzedaży samych ziół, bo te najczęściej są zbyt tanie. Połowa właścicieli tych sklepów mówi więc teraz o zakończeniu działalności do końca roku.

Walka z konkurencją
Piotr Olechno, rzecznik Ministerstwa Zdrowia, uważa, że to zapowiedzi na wyrost. Podkreśla jednak, że ministerstwo przyjęło część krytycznych uwag i przygotowało nową listę, oczyszczoną z przeoczeń. Nowelizacja powinna zostać przyjęta jeszcze przed końcem roku. – Leki sprzedawane poza aptekami w dalszym ciągu jednak będą musiały spełnić bardzo szczegółowe kryteria. Pamiętajmy, że technik farmacji, pracujący w punkcie aptecznym, nie jest farmaceutą i nie zawsze może klientowi doradzić tak profesjonalnie, jak zrobiłby to magister farmacji w aptece – tłumaczy.

Według właścicieli punktów aptecznych i sklepów zielarsko-medycznych, te kryteria zostały jednak przygotowane pod naciskiem niechętnego im lobby aptekarskiego, które chce zniszczyć zdrową konkurencję. Kryteria są szczególnie niekorzystne dla sklepów zielarsko-medycznych. – Podciągnięto je do kategorii sklepów ogólnodostępnych, takich jak zwykłe sklepy spożywcze i stacje benzynowe – komentuje prof. Marian Sosada, kierownik Katedry Technologii Środków Leczniczych Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.

– Kryteria wobec np. stacji benzynowych są słuszne, bo one rzeczywiście nie mają środków do przechowywania leków. Jednak w sklepach zielarsko-medycznych takie środki przecież są, a personel ma wystarczające kwalifikacje. Pracują tam technicy farmacji lub osoby po kursach prowadzonych przez uniwersytety medyczne – tłumaczy. Profesor uważa też, że ministerstwo powinno na powrót wyodrębnić sklepy zielarsko medyczne jako osobną grupę placówek. – Te sklepy są potrzebne. Choćby dlatego, że mają znacznie większy asortyment ziół, niż można znaleźć w aptekach – podkreśla.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.