Problem z Hiszpanią

Tomasz P. Terlikowski, filozof, publicysta

|

GN 47/2009

publikacja 23.11.2009 19:57

Zapatero jest tylko efektem głębokiej kulturowej rewolucji, jaka przeorała Hiszpanię. I dlatego jego ewentualna przegrana w wyborach niewiele zmieni.

Radykalne poglądy premiera stały się normą w myśleniu wielu Hiszpanów. Radykalne poglądy premiera stały się normą w myśleniu wielu Hiszpanów.
EPA/ALFREDO ALDAI

Wizyta w Hiszpanii to dla zafascynowanego tradycyjną kulturą tego kraju Polaka i katolika wydarzenie traumatyczne. Dopiero bowiem na miejscu widać, jak głęboko sięga rewolucja obyczajowa, jaką wprowadza tam rząd Zapatero (ale wprowadzały i poprzednie władze). Szkolenia dla nastolatków z masturbacji; przyznanie szesnastolatkom prawa do zabicia własnego dziecka, nawet bez poinformowania o tym rodziców; flaszkodromy (czyli specjalnie wyznaczone przez władze miejskie i uczelniane miejsca, w których studenci mogą się upijać dotowanym alkoholem) – choć Polakowi stają włosy na głowie, Hiszpanów te fakty zdają się nie zaskakiwać. Oni się już do tego przyzwyczaili i sugestia, że mogłoby być inaczej, wywołuje tylko wzruszenie ramion, ewentualnie agresywną sugestię, że z zacofania (polskiego) można się wyleczyć. I wkroczyć na drogę postępu.

Oczywiście nadal można w Hiszpanii podziwiać piękne kościoły, nadal spotkać można ludzi, którzy żyją głęboką katolicką wiarą i chcą ją wprowadzać w życie. Opus Dei, Droga Neokatechumenalna, których ojczyzną pozostaje Półwysep Iberyjski, nadal są tam żywe, ale ich realny wpływ na życie publiczne i społeczne z roku na rok maleje. I nie zmieniają tego nawet ogromne (dwumilionowe) marsze zdesperowanych, zmianami wprowadzanymi przez José Luisa Rodrigueza Zapatero katolików. A nie zmieniają, bowiem premier Hiszpanii jest tylko bolesnym symptomem cywilizacyjnej choroby, która dotyka Hiszpanów.

Dwóch Hiszpanii już nie ma
Podstawowym objawem tej choroby jest fakt, że z głównego nurtu hiszpańskiego życia społecznego i politycznego w zasadzie zniknęła „druga Hiszpania”. Podział na „dwie Hiszpanie” – tę postępową, rewolucyjną, antyklerykalną i tę tradycyjnie katolicką, wierną Kościołowi i moralności – przez dziesięciolecia określał życie polityczne tego kraju. I niezależnie od zmiennych losów dziejowych oba te nurty były zawsze w Hiszpanii obecne. Teraz to się jednak zmieniło. Hiszpania katolicka odchodzi w przeszłość, nie ma już reprezentacji politycznej (bo trudno – o czym dalej – uznać za taką Partię Ludową), a młodzież (z wyjątkami oczywiście, ale mówię o głównym nurcie) w zasadzie uznaje zapateryzm za normę kulturową, a nie za wyjątek.

Boleśnie przekonałem się o tym, gdy nagrywaliśmy (wraz z Grzegorzem Górnym do cyklu reportaży „Wojna światów”) rozmowy ze studentami wydziału nauk politycznych uniwersytetu w Grenadzie. I choć młodzi politolodzy różnili się od siebie przynależnością partyjną, to gdy pytałem ich o „małżeństwa homoseksualne” czy aborcję – to w zasadzie mówili jednym głosem, jakby szkoleni na podyplomowych kursach zapateryzmu. I tak na pytanie o to, czy dziecko potrzebuje do wychowania ojca i matki, odpowiadali jednym głosem, że nie, i że tego typu poglądy może mieć tylko ktoś, kto nie rozumie współczesności i krzywdzi dzieci. A gdy spytałem, czy mam prawo mówić swoim dzieciom, że małżeństwo musi się składać z kobiety i mężczyzny, usłyszałem, że nie, i że powinienem zostać za to ukarany.

Różnica między studentami dotyczyła tylko tego, czy należy mnie wsadzić do więzienia, czy wystarczy mi odebrać dzieci i skierować je do państwowego ośrodka, czy też wystarczy odpowiednio je zindoktrynować w szkole, tak by uznały mnie za groźnego maniaka. Innych opinii nie było. Podobnie jednolite były poglądy studentów na temat aborcji, która jest dla nich czymś absolutnie niekontrowersyjnym moralnie. Ostatnie nadzieje na to, że jest to jakaś wyjątkowa grupa, rozwiał wykładowca socjologii, których zaprosił nas na swoje zajęcia. – To średnia statystyczna młodych Hiszpanów. A ta grupa jest i tak nieco bardziej na prawo, bo chodzi na moje zajęcia – uśmiechał się lekko prof. Juan Carlos de Pablo Ramirez.

Witajcie w przyszłości
– Witajcie w przyszłości – tak skomentował nasze emocje po spotkaniu ze studentami matematyk i katechista Drogi Neokatechumenalnej prof. Sebastian Montiel. – To jest już kraj całkowicie zlaicyzowany. I nie ma łatwej nadziei na to, że coś może się zmienić – podkreślał. A na dowód przypominał, że w Grenadzie to prawicowe władze miasta, a nie socjaliści, by ułatwić picie studentom, zorganizowały dla nich specjalny flaszkodrom na przedmieściach, na którym mogą oni pić, nie przeszkadzając nikomu.

Politycy Partii Ludowej, którzy teraz próbują się przedstawiać jako nadzieja katolików, zanim Zapatero doszedł do władzy, już zresztą realizowali (choć trzeba przyznać nieco wolniej) projekt (r)ewolucji obyczajowej. To lokalne (Hiszpania jest krajem federacyjnym) rządy konserwatywne wprowadzały prawne regulacje przyznające przywileje małżeńskie (choć bez określania ich małżeństwami) parom osób tej samej płci. Konserwatywni premierzy wprowadzali ustawę dopuszczającą aborcję i tolerowali sytuację, gdy – choć w Hiszpanii obowiązywała ustawa niemal identyczna z polską – dokonywano tam ponad 100 tys. (w tym wiele późnych) aborcji rocznie. I nic nie wskazuje na to, by coś miało się obecnie zmienić. Partia Ludowa jest bowiem głęboko podzielona w kwestiach moralnych i religijnych. A część jej członków mówi wprost, że jest ona dotknięta „wirusem zapateryzmu” w stopniu nie mniejszym niż Partia Socjalistyczna.

I to właśnie desperacja katolików, którzy zorientowali się, że nie mają alternatywy i że ludowcy wcale nie gwarantują im nadziei na to, że ich dzieci będą mogły żyć po chrześcijańsku, wypchnęła 2 miliony ludzi na ulice Madrytu. Problem polega tylko na tym, że nic nie wskazuje na to, by ten marsz miał szansę przekształcić się w trwałą grupę nacisku, która albo przemieni Partię Ludową, albo powoła nowe organizacje polityczne i społeczne, które mogłyby skutecznie rywalizować zarówno z socjalistami, jak i ludowcami. – Wydzielenie się katolickich konserwatystów z szerszego nurtu prawicy liberalnej i niechrześcijańskiej, jaką stanowi Partia Ludowa, to najlepszy sposób na przedłużenie rządów Zapatero. Każdy podział na prawicy oznacza bowiem, że socjalistom łatwiej będzie wygrać wybory – ostrzega dyrektor informacji w katolickiej Popular TV Fernando de Haro Izqiuerdo. Problem z katolickiego punktu widzenia polega tylko na tym, że wygrana ludowców wcale nie oznacza, że problemy z zapateryzmem znikną.

Polityczna zguba Hiszpanii
Obserwując współczesną Hiszpanię, w której na stacji benzynowej sąsiadują ze sobą święte obrazki i ostra pornografia, trudno też nie zadać pytania, co takiego się stało, że państwo, które jeszcze w latach 50. nie miało ustawy gwarantującej rozdział państwa i Kościoła, a w latach 70. uchodziło za bastion katolicyzmu europejskiego, tak szybko się zlaicyzowało. I tu, niestety, trzeba powiedzieć jasno, że odpowiedzialność za to spoczywa w znacznej mierze na frankistach. Jego twórcy i kontynuatorzy doprowadzili bowiem do sytuacji, w której katolicyzm był ideologią panującą w Hiszpanii, a nie stał się żywym doświadczeniem wiary. Urzędnicy państwowi jeszcze w latach 60. mieli obowiązek być co niedziela na Mszy św., a więźniowie musieli się spowiadać co miesiąc. Kościół kojarzył się też z jednym z filarów systemu. I choć trudno się dziwić, że po masowych mordach, jakich republikanie dokonywali na kapłanach, Kościół opowiedział się po stronie gen. Franco, to nie powinno także zaskakiwać, że gdy reżim frankistowski upadł, zmuszani do praktyk religijnych ludzie zaczęli je sobie odpuszczać. Jeśli do tego dodać fakt, że w latach 70. część hiszpańskich duchownych zaczęła głosić teologię wyzwolenia (także od Kościoła) i marksizm, to nie powinno zaskakiwać tempo laicyzacji, której nie były w stanie powstrzymać nawet żywe i dynamiczne ruchy religijne, takie jak Droga Neokatechumenalna czy Opus Dei.

Głosić Chrystusa
Jakie jest lekarstwo na ten głęboki kryzys Hiszpanii? – Nie należy go szukać w partiach czy polityce – nie pozostawia złudzeń arcybiskup Grenady Javier Martinez. – Jeśli chcemy coś uratować z naszego świata, musimy, jak benedyktyni na przełomie starożytności i średniowiecza, zrozumieć, że imperium ginie, a jedyne, co możemy dla niego zrobić, to ratowanie jego spuścizny i głoszenie Chrystusa. Bo to On jest jedynym ratunkiem – tłumaczy hierarcha. I choć te słowa mogą się wydawać w Polsce nieco przesadzone, to nie ulega wątpliwości, że jedynym ratunkiem dla pogrążających się w relatywizmie moralnym Europy i Hiszpanii jest nawrócenie się do Chrystusa. Nie inaczej jest z Polską, która – szybciej, niż się spodziewamy – może pogrążyć się w rewolucji skrojonej na miarę Zapatero, jeśli zabraknie w niej (na razie tak nie jest) świętych kapłanów, oddanych świeckich, wiernych rodziców i modlących się mnichów. I nie pocieszajmy się, że u nas nie ma Zapatero. Nie ma go, bo jeszcze wciąż nie ma na niego zapotrzebowania społecznego. A od nas, chrześcijan, zależy, czy takie zapotrzebowanie się pojawi czy nie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.