Trudny związek

Piotr Sacha

|

GN 45/2009

publikacja 09.11.2009 13:13

Polski Związek Piłki Nożnej kończy 90 lat. Wszystko wskazuje na to, że radość z jubileuszu zamknie się tylko w kamiennym kręgu działaczy.

Trudny związek 24 października przy siedzibie PZPN zapłonęły… znicze. Protestujący domagają się zmiany zarządu związku oraz reform fot. PAP/Andrzej Grygier

Ilekroć widzę na szklanym ekranie zadowolonych z siebie działaczy piłkarskich, przypomina mi się spektakl telewizyjny „Nóż w głowie Dino Baggio”. W satyrze Marka Piwowskiego związkowi dygnitarze powtarzali niczym mantrę słowa: „dobro polskiej piłki”. Dzisiaj też wszyscy chcą „dobra polskiej piłki”. Chcą tego działacze, politycy i prokuratorzy. I wreszcie kibice, którzy albo bojkotują występ swojej drużyny, albo znów piszą list z prośbą o pomoc do Michela Platiniego i Seppa Blattera. I choć każdy przecież wie, co dolega polskiej piłce, trudno dostrzec, by jej stan ulegał poprawie.

Koniec PZPN?
Czy podczas meczu Polska–Słowacja Stadion Śląski świecił pustkami z powodu kiepskiej pogody czy bojkotu grupy kibiców? Zdania są mocno podzielone. Dziś jednak nawet przedstawiciele władz PZPN przyznają, że pojawił się problem. Bo protest internautów na www.koniecpzpn.pl nie zakończył się wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego w Chorzowie. Na stronie zalogowało się ponad 300 tys. osób, a 24 października przy siedzibie PZPN oraz w pobliżu okręgowych związków piłki nożnej zapłonęły… znicze. Protestujący domagają się zmiany zarządu związku oraz reform. – „Akcją znicz” chcieliśmy odpowiedzieć na zarzut władz związku, że jesteśmy małą grupką, która boi się ujawnić – wyjaśnia Filip Gieleciński, rzecznik inicjatywy.

– Złożyliśmy też w sądzie wniosek o rejestrację Stowarzyszenia Obrońców i Sympatyków dla Polskiej Piłki. – Do grudniowego zjazdu delegatów PZPN jest coraz mniej czasu, dlatego będziemy namawiali do zmian osoby na najniższych szczeblach związku. Użyjemy wszelkich form nacisku – zapowiada Gieleciński. Trudno dziś podejrzewać, by mogło dojść do spotkania obu stron. Z ust związkowych prominentów padały przecież porównania protestu kibiców do terroru. – Spotkanie? Możemy porozmawiać, ale to i tak niewiele da – przyznają z kolei organizatorzy bojkotu. – Władze związku nie mogą się spotykać z ludźmi przypadkowymi. To na razie tylko twarze medialne i nie wiadomo, kto za nimi stoi – tłumaczy rzecznik PZPN Janusz Atlas. Jak zapewnia, rozmowy będą możliwe, gdy protestujący zwrócą się do związku jako zarejestrowane stowarzyszenie.

Napiszmy list
Twórcy strony „Koniec PZPN”, jak sami przyznają, są fanami przede wszystkim reprezentacji Polski. – Ale dołączają do nas aktywni kibice klubowi – zaznaczają. Planują też współpracę ze stowarzyszeniami polskich kibiców. – Na razie to dla nas zupełnie anonimowe osoby, dlatego przyglądamy się temu protestowi z boku – mówi o pomysłodawcach akcji Krzysztof Markowicz, prezes Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców i szef stowarzyszenia kibiców Lecha Poznań. Jak przyznaje Markowicz, rozmowy przedstawicieli kibiców z władzami PZPN i Ekstraklasy odbywają się regularnie i dotyczą głównie tego, co dzieje się na meczach ligowych. W ostatnim okresie fani z działaczami spotkali się trzy razy. Przedmiotem takich rozmów są m.in. sprawy dotyczące oprawy meczów czy cenzury na stadionach.

Kibice pamiętają trzy nieudane próby interwencji rządu w siedzibie piłkarskiego związku. Za każdym razem kurator musiał się wycofać pod wpływem kolejnych gróźb ze strony międzynarodowych władz piłkarskich. PZPN jest przecież niezależną instytucją podległą tylko UEFA i FIFA. „Napiszmy otwarty list do FIFA i UEFA podpisany przez wszystkich polskich kibiców” – czytamy więc na www.fifauefa.pl. I choć w statucie PZPN znajduje się zapis dotyczący bezwzględnego respektowania decyzji światowej i europejskiej federacji, trudno spodziewać się, że do Warszawy dotrze ze Szwajcarii pismo krytyczne wobec władz polskiego związku. Jak się jednak okazuje, w taki cud wierzy całkiem spora grupa osób. Pod listem podpisało się już ponad 180 tys. kibiców.

Rok po
Tymczasem minął rok od wyboru Grzegorza Laty na prezesa związku. W swoich pierwszych wypowie-dziach zapewniał, że chce poprawić wizerunek polskiej piłki. Obiecywał, że „jeśli przez rok nic się nie zmieni na lepsze, to zrezygnuje i rozpisze nowe wybory”. Wiele wskazuje na to, że „lepsze” to pojęcie bardzo względne. Mimo fali krytyki nie tylko ze strony kibiców czy polityków, ale również niektórych działaczy związku, nie można spodziewać się, że podczas grudniowego Walnego Zgromadzenia Delegatów dojdzie do zmian w centrali PZPN. – Niektórzy działacze twierdzą, że są niedopieszczeni. Gdyby zmieniać zarząd wtedy, gdy tylko pojawi się krytyka, to trzeba by to robić co kilka dni. Bo zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony – bagatelizuje sprawę Janusz Atlas.

Do końca kadencji obecnych władz pozostały trzy lata. Istnieje, co prawda, możliwość, że delegaci, którzy 20 grudnia przyjadą do Warszawy głównie z wojewódzkich związków oraz z klubów piłkarskich ekstraklasy i pierwszej ligi, nie udzielą absolutorium zarządowi PZPN. Ale głosować mogą oni na każdego z osiemnastu członków z osobna, a nie na zarząd jako jedno ciało. Poza tym, nawet gdyby któryś z członków otrzymał negatywny głos, jego miejsce automatycznie zajmie ten spośród wszystkich działaczy, który przed rokiem cieszył się nieco mniejszym poparciem niż ostatni na liście wybranych do zarządu. Krótko mówiąc, ci, którzy liczą na dopływ świeżej krwi do centrali PZPN, powinni pozbyć się złudzeń. Zresztą w związkowej centrali spotkać można ludzi współpracujących z Marianem Dziurowiczem, Michałem Listkiewiczem, a teraz z Grzegorzem Lato.

Szach i pat
Sytuacja wydaje się patowa. Zwłaszcza że ci, którzy decydują w głosowaniach, często wolą względny spokój niż radykalne zmiany. Chyba że to sami kibice mocniej zaangażują się w lokalny futbol. I to oni pojawią się kiedyś na zjeździe PZPN. Taką właśnie nadzieję wyraził minister sportu Adam Giersz.
Na razie fani oburzają się wysokością finansowych bonusów dla działaczy. W tej sprawie wypowiedział się niedawno prezes związku. – To nie są premie – zaprzeczał na konferencji prasowej. – Część działaczy miała tzw. umowy zlecenie na wykonanie odpowiedniej pracy. Jeśli ktoś przyjeżdża do Warszawy i spędza dwa dni, bo szukamy siedziby, musi przemierzyć, oglądnąć, podjąć decyzję, opracować projekt. Za te prace niektórzy dostawali od 5 tys. do 7 tys. brutto miesięcznie – skomentował Grzegorz Lato. – PZPN to stowarzyszenie, które od podatników nie bierze ani grosza. Wysokość wynagrodzeń to więc jego wewnętrzna sprawa. To normalne, że jeśli ktoś zrobił coś ponad swoje obowiązki, to dostaje nagrodę – uciął w rozmowie z „Gościem” rzecznik związku. Taki sposób argumentacji wcale nie przekonuje krytyków obecnego zarządu związku, którzy przy tej okazji zwracają uwagę chociażby na niedostateczne wciąż wsparcie dla piłkarskiego rozwoju dzieci i młodzieży.

Jedno nazwisko
Temat „PZPN” zawrzał na nowo wśród kibiców w momencie, gdy w fatalnym stylu odpadaliśmy z udziału w przyszłorocznym mundialu. Polska reprezentacja w tym czasie leciała z hukiem w dół po rankingowej drabince FIFA. Obecnie nasi piłkarze plasują się na 56. miejscu, a wyprzedają nas nawet takie drużyny jak Burkina Faso, Mali czy Gabon. W ciągu miesiąca spadliśmy aż o 20 szczebli. Ale trudno byłoby obarczać za to winą kierującego od roku związkiem prezesa. Młodsi kibice nie pamiętają już takiego okresu, w którym PZPN cieszyłby się poparciem na stadionach. Do tej pory kończyło się zwykle na obraźliwych okrzykach. Gdy w latach 90. nasza reprezentacja spisywała się fatalnie, na europejskim podwórku nieźle prezentowały się drużyny klubowe. Z kolei później to reprezentacja – przynajmniej w eliminacjach do mistrzostw świata i Europy – grała jak z nut, a kluby nie notowały żadnych zagranicznych sukcesów. Ostatnie mecze kadry uświadomiły fanom piłki, że oto po raz pierwszy od wielu lat nie odnosimy ani klubowych, ani narodowych sukcesów. A naszym jedynym atutem pozostało Euro 2012.

Być może szansą na polepszenie relacji piłkarskiego związku z kibicami okaże się nowy selekcjoner kadry. I może taką szansę dostrzegli zarządzający futbolem, wybierając Franciszka Smudę. Działacze z pewnością liczą na to, że dobry klimat wokół tego szkoleniowca i ewentualne przekonujące zwycięstwa w dwóch listopadowych meczach reprezentacji uspokoją nastroje wokół polskiej piłki. Smuda był żelaznym kandydatem na stanowisko trenera reprezentacji Polski już od 10 lat. W internetowych sondażach wręcz miażdżył kilkunastu innych kandydatów. Choć więc powstała specjalna komisja ds. wyboru trenera, nacisk społeczny na wybór szkoleniowca Zagłębia Lubin sprawił, że większość obserwatorów sprawę uznało za przesądzoną jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem. Smudę wybrano, ale nie powinniśmy zapominać o tym, że popularność i kwalifikacje selekcjonera to jedno. A drugie – to sportowy poziom tych, których wyselekcjonuje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.