Aborcyjna furtka?

Jarosław Dudała

|

GN 44/2009

publikacja 03.11.2009 09:42

"Spieszmy się zabijać ludzi, tak szybko się rodzą" - tak mógłby brzmieć słynny dwuwiersz, gdyby jego autorką była proaborcyjna feministka, a nie ks. Jan Twardowski.

Ministerstwo Zdrowia przygotowało projekt rozporządzenia, regulującego działanie komisji, rozpatrującej sprzeciwy pacjentów wobec opinii i orzeczeń lekarskich. Będzie ono miało zastosowanie m.in do tych sytuacji, w których kobieta, która chce dokonać aborcji, nie jest zadowolona z lekarskich decyzji, idących pod prąd tym żądaniom. Działalność komisji ma więc stanowić procedurę, której wprowadzenie nakazał Polsce Europejski Trybunał Praw Człowieka w orzeczeniu w sprawie Alicji Tysiąc. Główne zasady funkcjonowania komisji zostały opisane w obowiązującej już ustawie o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta z listopada 2008 r. Mówi ona m.in., że taka komisja pracuje w składzie trójosobowym. Podejmuje decyzję bezwzględną większością głosów. Pacjent ma otrzymać decyzję najdalej po 30 dniach, licząc od daty złożenia sprzeciwu. Od orzeczenia nie przysługuje odwołanie.

Gdyby nie te 30 dni…
Obowiązujące i projektowane przepisy kwestionuje Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Według tej organizacji, 30-dniowy termin na rozpatrzenie sprawy „to zbyt długi okres czasu, przerwanie ciąży bowiem jest możliwe tylko do pewnego momentu ciąży”. Przewodnicząca Federacji krytykuje także ustawowy obowiązek wskazania w sprzeciwie pacjenta konkretnego przepisu, który został naruszony. – Wymaga to znajomości prawa albo wynajęcia prawnika, a więc ogranicza dostęp do skargi osobom ubogim i niezaradnym – twierdzi. Nie podoba jej się i to, że decyzje komisji nie będą podlegały odwołaniu. Krytyka dotyczy usytuowania komisji przy Rzeczniku Praw Pacjenta, a tego z kolei przy Ministrze Zdrowia, co – zdaniem Nowickiej – oznacza, że komisja może nie być bezstronna. Według niej, powinien w niej zasiadać przedstawiciel społeczny (Czyj? Kościoła katolickiego? Federy?) oraz przedstawiciele innych dziedzin niż medycyna, co miałoby zapobiec kierowaniu się w orzekaniu solidarnością zawodową. Zdaniem przewodniczącej FnrKiPR, potrzebne są też przepisy wymagające od członków komisji bezstronności. Wydaje się jednak, że najbardziej przeszkadza feministkom 30-dniowy termin rozpatrywania spraw, skoro z ubolewaniem informują, że nie da się go zmienić na poziomie rozporządzenia, bo jest zagwarantowany ustawowo.

Jak u Zapatero?
Krytykę, choć z zupełnie innych pozycji, zgłosił też poseł Jan Filip Libicki (Koło Poselskie Polska Plus). – Rozporządzenie na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego z problemem ochrony życia. Tak zapewne postrzegali to parlamentarzyści – również ja – którzy głosowali nad ustawą. Dopiero mała notatka umieszczona w „Dzienniku” z 15 października była początkiem przemycania autentycznych zamiarów autorów. Sugerowano w niej, że celem od początku było to, by decyzją takiej komisji lekarskiej można było wydać pozwolenie na dokonanie aborcji. Do przepisów o prawach pacjenta wrzuca się również prawo kobiety do aborcji, całkowicie pomijając prawa dziecka. W praktyce decyzja trzyosobowej komisji lekarskiej będzie ostateczna, nie podlega żadnej kontroli – podkreśla poseł. Dodaje, że może to prowadzić do omijania prawa antyaborcyjnego. Zwraca uwagę, że tak właśnie stało się w Hiszpanii, gdzie obowiązujące prawo antyaborcyjne jest podobne do polskiego. Warunek, mówiący o dopuszczalności aborcji w przypadku poważnego zagrożenia zdrowia kobiety (także psychicznego), interpretowany jest tam szeroko. W efekcie 95 proc. aborcji dokonuje się w Hiszpanii z powołaniem na to właśnie zagrożenie. Jak podkreśla poseł Libicki, oznacza to praktycznie aborcję na życzenie. Podobne obawy wyraził senator PiS Kazimierz Jaworski. Zwrócił też uwagę, że działalność komisji lekarskich w proponowanym kształcie przypomina stosowane w niektórych krajach procedury eutanazyjne.

Jeśli komisja, to uczciwa
Czyżby więc środowiska proaborcyjne znalazły w polskim prawie furtkę, sposób na obejście tak zwanego kompromisu aborcyjnego, a bruździ im głównie przepis, zbytnio przewlekający uzyskanie pozwolenia na zabijanie? Jeśli tak, to komisja w proponowanym kształcie nie powinna powstać. Nie może być tak, że akt stosunkowo niskiej rangi, jakim jest rozporządzenie, umożliwi obchodzenie ustawy, a nawet Konstytucji, bo przypomnijmy, że polski Trybunał Konstytucyjny uznał w 1997 r. niekonstytucyjność tak zwanej aborcji ze względów społecznych. Skoro taka czy inna komisja „aborcyjna” musi powstać, bo tak nakazał naszemu krajowi Europejski Trybunał Praw Człowieka, to zastanówmy się, jaka ona powinna być. Po pierwsze przytoczone opinie zwolenników i przeciwników aborcji wydają się zbieżne w jednym punkcie: orzeczenia komisji powinny podlegać kontroli, czyli od jej orzeczeń powinno przysługiwać prawo odwołania.

Kurator bezbronnych
Po drugie skoro komisja ma być swego rodzaju sądem, a matka występuje w nim jako strona domagająca się zgody na uśmiercenie swego dziecka, to dla równowagi i elementarnej uczciwości powinna być i druga strona, występująca w interesie nienarodzonego dziecka. Chodziłoby o wyraźny zapis, że w każdym przypadku komisja ma obowiązek powołania kuratora dziecka poczętego, którego zgodnie z art. 182 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego należy powoływać zawsze, gdy zagrożone są interesy dziecka. Przepis, o którym mowa, obowiązuje od 1965 r. Chronił więc dzieci poczęte także w okresie komunistycznym. Czy dziś, w wolnym kraju, najmniejsi spośród nas mieliby mieć mniejsze prawa niż wówczas? Ponadto w rozumieniu ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia do osiągnięcia pełnoletności. To znaczy, że także w obecnym stanie prawnym Rzecznik Praw Dziecka mógłby, a nawet miałby obowiązek wspomagać kuratora dziecka poczętego. Rozporządzenie minister Ewy Kopacz nie może uszczuplać ustawowych i konstytucyjnych gwarancji praw dziecka poczętego.

O co tu chodzi?
Trzeba przyznać, że przeprowadzenie solidnego postępowania według uczciwie skonstruowanej procedury mogłoby trwać dość długo. Zbyt długo, jak dla działaczy proaborcyjnych. Skoro tak, to nawet z ich punktu widzenia korzystnie byłoby pozostać przy obecnie obowiązującym prawie. Pozwala ono na przeprowadzenie aborcji, jeśli ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety i wymaga tylko, by zostało to potwierdzone dwoma zaświadczeniami lekarskimi. Chyba, że intencja działaczy proaborcyjnych jest inna. Chyba, że chodzi im tylko o to, by powstała procedura, dająca szybką i łatwą zgodę na aborcję.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.