Modlitwy nie da się rozstrzelać

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 42/2009

publikacja 20.10.2009 08:45

W Rio de Janeiro zamiast wylegiwać się na plaży Copacabana, lepiej iść na plac Paulo de Fronti, gdzie Doris Hipolito z 30-osobową grupą kobiet z Legionu Maryi modli się w intencji nienarodzonych. Kilka lat temu strzelano do nich z zaciemnionego samochodu, ale się nie przestraszyły.

Modlitwy nie da się rozstrzelać Doris Hipolito od 18 lat w Rio de Janeiro ratuje poczęte dzieci przed aborcją, organizując modlitwę przed klinikami aborcyjnymi, przekonując matki, by nie zabijały swoich poczętych dzieci, prowadząc dom dla samotnych matek fot. Henryk Przondziono

Doris ma 48 lat, a od 18 w Rio de Janeiro ratuje poczęte dzieci przed aborcją. Nie przez przypadek podczas wystąpienia w brazylijskim parlamencie przypomniała słowa Martina Luthera Kinga, że do zwycięstwa zła wystarczy, aby dobrzy ludzie nic nie robili. Dlatego zajmuje się tysiącem spraw. W 1998 r. powołała Narodowe Stowarzyszenie Kobiet za Życiem. Stworzyła dom wsparcia dla samotnych matek. Codziennie osobiście i przez telefon przekonuje kobiety zamierzające zabić swoje poczęte dzieci, żeby tego nie robiły. Rozmawia z politykami, aby zmienić zapisy legislacyjne dotyczące obrony życia. Trzech z nich wytoczyło jej procesy. Między innymi poseł Chico Alencar – dlatego, że podała do publicznej wiadomości jego nazwisko z komentarzem, że popiera mordowanie nienarodzonych. A 13. dnia każdego miesiąca, w dzień objawień fatimskich, idzie na plac Paulo de Fronti. Często powtarza słowo bebe, co po portugalsku znaczy dziecko. – Każde urodzone dziecko to dla mnie radość – mówi. – Mam świadomość, że mogło znaleźć się na śmietniku, a teraz się śmieje, patrzy na gwiazdy na niebie.

Strzały do klęczących
Ten krytyczny moment ostrzału modlących się na placu Paulo de Fronti zdarzył się po tragicznej śmierci lekarza z Korei Południowej, który przyjechał do Brazylii, żeby szybko się wzbogacić na zabijaniu poczętych dzieci. Został współwłaścicielem dwóch klinik w strefie południowej Rio, a właścicielem jednej w dzielnicy Rio Paduna, w strefie północnej. We wszystkich zabijano poczęte dzieci. Któregoś dnia trafił na wykład Doris przez jedną ze swoich pielęgniarek. Wyświetlała właśnie słynny film „Niemy krzyk”. „Ona broni życia, a tu przychodzi aborcjonista” – narzekali zebrani. Po projekcji przyszedł do niej i powiedział, że kończy z zabijaniem, a 13 stycznia na placu Paulo de Fronti złoży świadectwo.

27 grudnia nieznani sprawcy zamordowali go we własnym domu dwoma strzałami w tył głowy. – Prasa pisała, że dokonywał aborcji, a po obejrzeniu „Niemego krzyku” zwariował i sam się zastrzelił – opowiada Doris. Ale ona wie, że to nie było samobójstwo, lecz morderstwo. – 13 stycznia poszliśmy na ten plac – pamięta. – W pewnej chwili poczułam, że piątą dziesiątkę Różańca musimy odmawiać na klęcząco. Kiedy już klęczeliśmy, pojawił się czarny samochód z przyciemnionymi szybami, objechał plac, a zza odsuniętej szyby wysunęła się lufa karabinu. Między nas zaczęły padać strzały na postrach. Córka Aline przytuliła się do niej przestraszona i spytała, czy to petardy. Doris potwierdziła, bo nie chciała, żeby mała wpadła w panikę. – Tamtego dnia spytałam, czy ludzie wiedzą, że modląc się, mogą stracić życie – opowiada. – Wszyscy uznali, że z tego nie zrezygnują. I ta modlitwa trwa do dziś, nie tylko w Rio.

Dzieci nie cienie
Doris uważa, że jej życie układa się według Bożego planu. – Nie robię nic szczególnego, jestem instrumentem w ręku Boga – mówi. – Ale nie mam w sobie nic z fanatyczki – zaznacza. – Tylko wierzę w sens tego, co mi się zdarza. Nawet gdy feministki straszyły jej córkę, że odegrają się za to, że mama miesza się w ich sprawy, nie pomyślała, żeby zaprzestać pracy. Na swoim portalu internetowym ogląda zdjęcia podopiecznych. – Ten malec urodził się z wadą serca z powodu środków wczesnoporonnych – pokazuje 4-latka z mamą. I inne kobiety z dziećmi przy piersi, dzieci w wózkach albo prowadzone za rękę. Gdyby nie Doris, na tych zdjęciach byłyby tylko cienie po nich. Dziś matki przychodzą z nimi na manifestacje. Żeby przypominać, że prawem człowieka jest prawo do życia – jak piszą na swoich plakatach. W 1991 roku Doris nie miała pojęcia, jak zmieni się jej życie. Skończyła pedagogikę, bioetykę i filozofię, i uczyła 11 klas w prywatnym college’u Escola Castra Alves. Jako katoliczka każdą lekcję rozpoczynała modlitwą „Ojcze nasz”. Któregoś dnia wezwał ją do siebie dyrektor Altamiro i poprosił, że skoro jest katoliczką, niech uświadamia uczennice, żeby nie dokonywały aborcji, bo wiele umiera z powodu komplikacji po nich. – Chciałam się dalej kształcić, zarabiać pieniądze – wspomina. – Zajmowanie się aborcją nie było w moich planach. Dostała materiały z kurii, przy której działała grupa pro life. Kiedy po raz pierwszy w swojej parafii MB Niepokalanie Poczętej przygotowała wystąpienie antyaborcyjne, uczestniczyło w nim 6 lekarzy prelegentów i tylko 4 osoby zainteresowane problemem. – Byłam załamana – mówi.

Decyzja w nocy
W nocy, kiedy poprawiała uczniowskie zeszyty, przyszło jej do głowy, że razem z innymi kobietami powinny odmawiać modlitwę różańcową na placu Paulo de Fronti. – To był jakiś niepokojący głos od środka – pamięta. – Wtedy nie było w zwyczaju, żeby katolicy modlili się na dworze, robili to protestanci. Ale tylko tak można było zwrócić na siebie uwagę. Opowiedziała o pomyśle proboszczowi, ks. Janowi Pereira. – Ci, którzy przychodzą do kościoła, zwykle wiedzą coś o skutkach aborcji, ci z ulicy są nieuświadomieni – argumentowała. Zebrała kobiety z Legionu Maryi, wzięły mikrofony i poszły na plac. Między tajemnicami Różańca opowiadała, że życie trwa od poczęcia, o metodach „przerywania ciąży”, syndromie postaborcyjnym. Odniosły sukces – zainteresowali się nimi przechodnie oraz media. Zaczęła jeździć z wykładami po szkołach i kościołach. Mąż Józef, pracujący w biurze turystycznym, zajął się utrzymaniem rodziny. Dziś mają 19-letnią córkę Aline i 7-letniego syna Rafała. – Nie jesteśmy bogaci, ale tak się ułożyło, że dzięki misjonarzowi z Polski ks. Piotrowi Stępniowi, pracującemu w Lago Azul, przyjechałam do was – wyjaśnia. – Gdybym została w college’u, nigdy by się to nie stało. Pochodzi z rodziny wielodzietnej – ma trzech braci i jedną siostrę. Bo kobiety brazylijskie chcą mieć po kilkoro dzieci. – Za to władze Rio popierają aborcję, żeby na skutek tej „regulacji poczęć” potem było mniej przestępstw dokonywanych przez włóczących się młodocianych – opowiada.

Bez pieniędzy
W 1995 roku jeden z posłów zaprosił ją do parlamentu, żeby pomogła mu stworzyć front obrońców życia. (Do dziś na 514 posłów około 200 opowiada się „za życiem”.) Wtedy na forum wrócił projekt ustawy z 1991, na mocy której można by zalegalizować aborcję do 9. miesiąca. Jeździła wtedy z Rio do stolicy, pokonując 1100 km. Stukała do gabinetów polityków, żeby nie poparli okrutnego przepisu. – W art. 5 naszej konstytucji zapisano, że życie jest nienaruszalne, zaczęliśmy się starać, żeby pojawił się dopisek „od poczęcia” – tłumaczy. – Mówiłam politykom, że brazylijskie kobiety będą na nich głosować, jeśli wprowadzą tę poprawkę. Przegrali jednym głosem Helio Bicudo – posła katolika z partii robotniczej w Sao Paulo. Deklarował, że poprze ustawę „za życiem”, a wyszedł z głosowania. Obecnie w parlamencie czeka na rozpatrzenie aż 13 projektów mających na celu legalizację aborcji. Doris dalej rozmawia na ten temat z posłami. Nieraz przyszło jej się spotkać z feministkami z ugrupowania „Katoliczki za prawem decydowania”. Bywają agresywne, szukają usprawiedliwienia dla hasła „Mam prawo do swojego brzucha”. – Uważają, że poczętego dziecka mogą się pozbyć, tak jak obcina się paznokcie czy włosy – opowiada. One dostają finanse na swą działalność z USA, a ona nie.

Mleko z nieba
– Dziecko nie jest zabawką – powtarza kobiecie, która chce dokonać aborcji. – Dlatego zbyt często nie rozkładaj nóg – mówi. Nie tak dawno ktoś jej powiedział, że jakaś prostytutka jest w piątym miesiącu ciąży. Okazało się, że szefowie postawili jej ultimatum – albo pozbędzie się dziecka, albo ma się wynieść z burdelu. Doris przyjechała o 10 wieczorem przed dom publiczny i zatrzymała się przed czekającą na klienta ciężarną. „Miej rozum, masz dziecko, przyjdź do naszego domu, pomożemy ci” – starała się ją przekonać. – Powiedziałam, że jeśli nie przyjdzie, to ja będę stać na ulicy razem z nią i nie znajdzie klienta – opowiada. – Będę twoim Aniołem Stróżem – powtarzała. Dziś dawna prostytutka ma udane dziecko i studiuje informatykę. – Kiedy jestem w Polsce, ona opiekuje się naszym bazarem rzeczy używanych – mówi Doris. Ten bazar jest potrzebny ich domowi wsparcia dla samotnych matek. Pomagają im tam przeżyć ciążę i przygotowują do samodzielnego życia – uczą gotowania, sprzątania, opieki nad dzieckiem. W domu zatrudnia kucharkę, lekarkę i psychologa, przychodzi też kierownik duchowy. – Resztę zapewnia nam Boża Opatrzność – podkreśla.

Pewnego dnia zobaczyła, że w domu karmiące matki piją oranżadę, bo zabrakło im mleka. – Poprosiłam, żebyśmy zaczęły odmawiać Różaniec – wspomina. – Nie prosiliśmy o mleko, ani o nic konkretnego. Po obiedzie do ich drzwi zapukała kobieta, jak się okazało, cierpiąca na depresję. W trakcie rozmowy zwierzyła się, że obserwowała pracę Doris. – Żeby rozproszyć czarne myśli, wybrała się do supermarketu i pod wpływem impulsu właśnie tego dnia kupiła zgrzewkę mleka i słodycze, które nam przywiozła – opowiada. – Tak przyszła odpowiedź na nasze modlitwy. Zwykle raz w tygodniu jeździ po marketach po ofiarowaną przez nie żywność i środki czystości. – Niczego nam nie brakuje – powtarza. Wiele z jej podopiecznych znajduje pracę. Nieraz spotkała „swoje” matki w teatrze, telewizji, w sklepach. – Bóg mówi przez te kobiety, że warto było – uśmiecha się. Cały czas się uśmiecha – to jej moc. Tak łatwiej nawiązać kontakt z drugim człowiekiem i z Bogiem. Nie rozstaje się z różańcem. – Nie miałabym tyle odwagi, gdybym się na nim nie modliła – wyznaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.