Dublin zdobyty

Jacek Dziedzina

|

GN 41/2009

publikacja 12.10.2009 14:05

Irlandia dała plamę, przyjmując traktat lizboński.

Dublin zdobyty Rok temu dominowały transparenty "No" Tym razem świętują zwolennicy Lizbony 67,1% - tyle głosów oddano za przyjęciem traktatu z Lizbony fot. PAP/EPA/AIDAN CRAWLEY

Powyższe słowa powinny oburzyć unijnych eurokratów: nie szanuję przecież woli suwerennego narodu, wyrażonej w demokratycznym referendum. Problem w tym, że rok temu to właśnie unijni eurokraci sugerowali, że Irlandia zawiodła, odrzucając traktat z Lizbony. I zrobili wszystko, by referendum zostało powtórzone. Pytanie, który werdykt narodu można uznać za demokratyczny i wiążący. Odpowiedź jest prosta: ten, który odpowiada woli eurokratów.

Pod presją
Sprawa traktatu z Lizbony ciągnie się już od kilku lat. Przyjęty właśnie przez Irlandię dokument jest kopią odrzuconej wcześniej przez Francuzów i Holendrów europejskiej konstytucji. Wprowadzono tylko kilka kosmetycznych poprawek i poddano pod głosowanie, tym razem już nie w referendum, a w parlamentach. Żeby czasem „niedoinformowany lud” nie zatrzymał znowu genialnego projektu. Problem stanowiła tylko Irlandia, gdzie traktat międzynarodowy wymaga zgody obywateli. Pamiętamy, co było rok temu: Irlandczycy powiedzieli „nie”. I zgodnie z unijną zasadą jednomyślności dokument powinien trafić do kosza, bo nie zyskał akceptacji wszystkich członków. Irlandia tymczasem znalazła się pod obstrzałem krytyki i niesamowitą presją: zrozumcie swój błąd i za rok powtórzcie głosowanie. Posunięto się do szantażu: jeśli znowu odrzucicie traktat, sparaliżujecie rozwój Unii Europejskiej, której tak wiele zawdzięczacie, zablokujecie dalsze jej rozszerzenie. Niektórzy posuwali się wręcz do gróźb: odrzucenie Lizbony to znak, że Irlandia chce pozostać z boku integracji, a nawet trzeba by zastanowić się nad wykluczeniem jej ze Wspólnoty. W końcu jednak przyjęto metodę kuszenia ofertami. UE dała Irlandii gwarancje, że traktat w żaden sposób nie ograniczy jej suwerenności w kwestii polityki rodzinnej, obronnej i podatkowej oraz nie będzie wpływał na zniesienie zakazu aborcji. Do tego doszedł kryzys gospodarczy, który bardzo dotknął Zieloną Wyspę. Irlandczycy uwierzyli, że bez traktatu z Lizbony pozostaną sami z problemami, bo Unia nie będzie w stanie realizować zasady solidarności. W rezultacie 67,1 proc. głosujących powiedziało tym razem „tak” dla traktatu. Eurokraci odetchnęli z ulgą.

Jeszcze nie koniec
Teraz uwaga skoncentrowała się na prezydentach Polski i Czech – parlamenty obu krajów ratyfikowały już dokument, który czeka tylko na podpis Lecha Kaczyńskiego i Vaclava Klausa. Pierwszy zapowiedział, że podpisze dopiero po irlandzkim „tak”. Drugi nie ukrywa swojej niechęci do tego kierunku reformy. Wiąże go jednak konstytucja i podpis musi złożyć, bo głowa państwa w Czechach wybierana jest przez parlament, a nie w bezpośrednich wyborach. Istnieje jednak jeszcze możliwość, która może eurokratów niepokoić: czescy senatorowie drugi raz zaskarżyli traktat do Trybunału Konstytucyjnego (mimo pierwszego pozytywnego dla traktatu orzeczenia). Wydanie drugiego werdyktu nastąpi prawdopodobnie dopiero za kilka miesięcy. W tym czasie może dojść do wyborów w Wielkiej Brytanii. Jest niemal pewne, że wygrają konserwatyści, a ich lider Cameron zapowiedział, że jeśli dojdzie do władzy, rozpisze referendum w sprawie traktatu, przyjętego już przez parlament. A ponieważ społeczeństwo brytyjskie jest tradycyjnie sceptyczne wobec zbyt ścisłej integracji, dokument przepadnie. I wrócimy do punktu wyjścia. To dla eurokratów najczarniejszy scenariusz.

Stany Zjednoczone Europy?
Jeśli traktat z Lizbony jednak wejdzie w życie, Unia Europejska zrobi wielki krok w kierunku stworzenia federacji europejskiej, czegoś w rodzaju Stanów Zjednoczonych Europy. Oczywiście, taki termin w traktacie lizbońskim nie występuje. Mało tego, po odrzuceniu projektu konstytucji, z traktatu wykreślono też zapis o wspólnej fladze europejskiej i wspólnym hymnie, którą miała być oficjalnie „Oda do radości”). Wszystko po to, by nie drażnić przeciwników tworzenia europejskiego superpaństwa. Natomiast główne założenia traktatu idą jednak w tym kierunku. Wprowadzona zostanie funkcja przewodniczącego Rady Unii Europejskiej („prezydent” Unii) na 2,5-letnią kadencję, z możliwością reelekcji. Zwolennicy tego projektu tłumaczą, że teraz prezydent Stanów Zjednoczonych nie ma jednego numeru telefonu do Europy. Nowa funkcja ma to rozwiązać. Zostanie wzmocniona także pozycja wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki międzynarodowej.

Ma to umocnić Unię i pozwolić mówić jej jednym głosem na zewnątrz. Nie będzie także zasady jednomyślności w ponad 40 sprawach, w których obecnie jednomyślność jest wymagana (m.in. współpraca policyjna i sądowa w sprawach kryminalnych, imigracja). Będzie głosowanie podwójną większością (55 proc. państw reprezentujących 65 proc. obywateli UE). Zyska też Parlament Europejski, który będzie także współdecydował w sprawach m.in. wspólnej polityki rolnej, bezpieczeństwa (dotąd tylko wspólny rynek). Liczba europosłów będzie wynosić 751 europosłów (51 z Polski, o jednego więcej niż teraz). Traktat zachowuje również zasadę jeden kraj – jeden komisarz. Potem może to być zmienione, ale jednomyślnie (Irlandii zagwarantowano komisarza). Karta Praw Podstawowych wejdzie w życie jako równoprawny z traktatem dokument. Tylko Polska dołączyła się do tzw. protokołu brytyjskiego, ograniczającego stosowanie Karty. Pierwszy raz w historii traktat reguluje też formalności związane z wystąpieniem z Unii. UE zyskuje również osobowość prawną.

Ze strachu?
Nawet jeśli traktat wszyscy już ratyfikują, to i tak wejdzie w życie z opóźnieniem. Prezydent Kaczyński wynegocjował, by do 2014 r. obowiązywał traktat nicejski, z korzystnym dla nas systemem głosowania. Na nowym traktacie zyskują najbardziej największe kraje, tracą takie jak nasz i Hiszpania (ze względu na głosowanie wspomnianą wyżej podwójną większością). Jednocześnie Polska przeforsowała pomysł, by nawet po 2014 r., do 31 marca 2017 roku, każdy kraj mógł poprosić o głosowanie w systemie nicejskim i mógł zbudować blokującą większość. Nie rozstrzygamy w tym miejscu o słuszności tego kierunku reform. Jeszcze nieraz będziemy do tego wracać. Póki co niepokoi sposób, w jaki eurokraci chcą wprowadzić go w życie, ponad głowami obywateli. A tam, gdzie obywatele mogą się wypowiedzieć, zmuszają do powtórnego głosowania. W tym sensie Irlandia dała plamę, zgadzając się na traktat. Przestraszyła się realnych gróźb, które nie wróżą dobrze demokratycznej przyszłości tego projektu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.