Lizbona czeka na Dublin

Jacek Dziedzina

|

GN 38/2009

publikacja 21.09.2009 20:49

Za dwa tygodnie Irlandczycy ponownie zagłosują w sprawie traktatu z Lizbony. Sondaże wskazują na spadek liczby zwolenników dokumentu reformującego UE.

Po ubiegłorocznym referendum, w którym Zielona Wyspa wyraźnie powiedziała NIE traktatowi, z komentarzy wielu europejskich polityków jasno wynikało, że nie pogodzą się z zablokowaniem projektu przez jeden kraj. Postawiono rządowi irlandzkiemu ultimatum: do października 2009 powinien zaproponować „jakieś” wyjście z sytuacji.

Demokracja, ale…
Oczywiście chodziło o powtórne referendum i bardziej przekonującą kampanię informacyjną. Rok temu, głównie dzięki niezwykle aktywnej akcji przeciwników traktatu pod wodzą biznesmana Declana Ganleya, Irlandczycy odrzucili dokument, będący tylko nieznacznie poprawioną kopią odrzuconej wcześniej przez Francuzów i Holendrów tzw. konstytucji europejskiej. Traktat z Lizbony ratyfikowała większość krajów członkowskich UE, tylko w Czechach, Polsce i Niemczech czeka on na podpisy prezydentów. Wszędzie jednak ratyfikacja odbyła się nie w drodze referendum, tylko poprzez głosowania parlamentów. Obawiano się ponownego fiaska, czyli odrzucenia zaproponowanej reformy przez obywateli.

Jedynie w Irlandii istnieje konstytucyjny wymóg, by przyjęcie tego typu dokumentu poprzedziło referendum. A ponieważ w pierwszym głosowaniu dokument przepadł, powinien – w myśl zasady jednomyślności obowiązującej w takich przypadkach w UE – trafić do kosza jako martwy akt prawny. Problem w tym, że brukselscy eurokraci i najsilniejsi gracze w Unii już dawno przestali serio traktować unijne reguły. Zmuszając Irlandię do ponownego głosowania, mówią wyraźnie: demokracja demokracją, ale wynik musi być po naszej myśli. Głosujemy zatem do skutku.

Irlandzka chorągiewka
O ile rok temu przeciwników traktatu z Lizbony było w referendum więcej (ponad 53 proc. powiedziało NIE), to już kilka miesięcy później sondaże wskazywały odwrócenie tendencji, z tym, że wyniki wahały się z miesiąca na miesiąc. I tak w styczniu 2009 sondaż Red C wskazywał na 58 proc. poparcia odrzuconego niedawno dokumentu. W lutym sondaż TNS mrbi mówił o 51-procentowym poparciu, w maju – według tego samego ośrodka – zwolennicy stanowili już ok. 66 proc. Takie wyniki napawały nadzieją zarówno premiera Briena Cowena, jak i twardych zwolenników Lizbony w całej Unii.

Właściwie obwieszczono już zwycięstwo w zaplanowanym na 2 października powtórnym referendum. Tymczasem dziennik „The Irish Times” opublikował niedawno najnowsze wyniki sondaży, z których wynika, że liczba zwolenników traktatu spadła do 46 proc. Przeciwko Lizbionie chce głosować 29 proc. Ale aż 25 proc. zadeklarowało, że nie wie, jak zachowa się przy urnie. To może oznaczać wszystko. Rok temu na przykład niezdecydowani przechylili szalę zwycięstwa przeciwników traktatu. Na trzy tygodnie przez głosowaniem poparcie dla Lizbony deklarowało aż 41 proc. badanych, a 33 proc. było przeciw, natomiast aż 26 proc. (podobnie jak teraz) ciągle się wahało. I w rezultacie niezdecydowani przeszli na stronę przeciwników.

Kuszenie gwarancjami
Czy podobnie będzie tym razem? Właściwie wszystko się może zdarzyć. Wielu Irlandczyków jest gotowych zagłosować za traktatem, bo dali się przekonać tzw. pakietem zabezpieczeń, które Irlandii zaoferowała Bruksela. Pakiet ma zapewnić Zielonej Wyspie suwerenność w sprawach obronnych, podatkowych i w zakresie prawa rodzinnego i dotyczącego kwestii etycznych. Tymczasem przeciwnicy traktatu na stronie voteno.ie przekonują, że otrzymane „gwarancje” są tylko deklaracjami politycznymi, a nie równorzędnymi z traktatem zapisami prawnymi.

Przeciwnicy traktatu, nie tylko w Irlandii, wskazują na antydemokratyczny charakter kierunku reformy, która zakłada zmniejszenie liczby spraw, w których decyzje zapadają jednomyślnie, oraz zwiększenie kompetencji unijnych instytucji. Zwolennicy twierdzą, że ściślejsza integracja, wspólna polityka zagraniczna i zasada większości zamiast jednomyślności pozwoli skuteczniej działać na arenie międzynarodowej, na przykład w kwestii bezpieczeństwa energetycznego.

Debata o słuszności wybranego kierunku to temat na osobny tekst. Na razie niepokoi tylko sposób, w jaki unijna większość traktuje tych, którzy ośmielili się wyrazić votum separatum. „Rok temu byliście zbyt głupi – zdają się sugerować eurokraci – więc głosujcie jeszcze raz, żeby udowodnić, że zmądrzeliście”. Można i tak. Tylko czy to jeszcze jest demokracja?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.