Zaufanie. Wersja XXL

Marcin Jakimowicz

|

GN 37/2009

publikacja 10.09.2009 16:03

Poszli w ciemno. Do Rybna, które znali jedynie z tekstów w „Gościu”. Na każdym kroku doświadczali Bożej opieki. Szczególnie, gdy 20 sekund po tym, jak wstali z trawy, usłyszeli potężny huk. Ocaleli cudem z koszmarnego wypadku.

Zaufanie. Wersja XXL Marcin (z lewej) i Kuba po powrocie śmiali się: teraz możemy dać imprimatur na Słowo Boże fot. Roman Koszowski

Dzwonek do drzwi. Otwiera kobieta. Zaskoczona słyszy: Jesteśmy pielgrzymami. Czy moglibyśmy u Pani przenocować? – Ja chyba bym was nie wpuścił – patrzę na twarze Marcina Modrzyńskiego – diakona i jego młodszego kolegi z gnieźnieńskiego seminarium Jakuba Kapelaka. Dwóch wysokich facetów mogłoby z powodzeniem grać w zawodowej lidze w kosza. Ruszyli do Rybna. 140 kilometrów. Bez zamawianych noclegów, pieniędzy, jedzenia. – Gdy mama zobaczyła, że zostawiam w domu komórkę, zaoponowała. Ale ja ją uspokoiłem. Mamo, wiem, co robię – uśmiecha się Marcin. Gdy pukali do drzwi, nie mówili, że są klerykami. Pokazanie legitymacji otworzyłoby im wiele domów. Ale oni nie chcieli ułatwień. Nic dziwnego, że ogromna większość ludzi zamykała im przed nosem drzwi. Legitymacje pokazywali dopiero, gdy ktoś zdecydował się ich przyjąć. – Może to głupie, ale ja kochałem tych, którzy nas nie wpuszczali – opowiada Marcin. – Wiedziałem, że Jezus nas prowadzi i nie było we mnie cienia oskarżenia. Zaufaliśmy, że jeżeli to Boże dzieło, nie zabraknie nam pożywienia i zawsze znajdziemy dach nad głową. I tak rzeczywiście było.

Ja się was po prostu boję
Dziennik podróży Kuby: Rybno? Po raz pierwszy usłyszałem o nim 3 lipca 2009 r. Marcin przysłał mi dwa artykuły z „Gościa” i skwitował: „To jest właśnie Rybno”. Przeczytałem o tym wielkim Bożym dziele i wielkich małych siostrach. Marcin zaproponował mi pielgrzymkę, taką w całkowitym zaufaniu, że to Jezus nami pokieruje. Następnego dnia zdecydowałem się, choć do końca wydawało mi się to bardzo szalone. Ruszyliśmy 18 lipca. Po Eucharystii w Kruszwicy mieliśmy adorację Najświętszego Sakramentu. Dostaliśmy słowo, które prowadziło nas przez całą drogę. „Nie szukam tego, co wasze, ale was samych” (2 Kor 12,14). Zrozumieliśmy, że nie chodzi o to, czego doświadczymy od ludzi, ale o to, że sam Jezus o nich się upomina.

Ja bym was nawet przenocowała – uśmiechnęła się z zakłopotaniem kobieta mieszkająca w domu z dwiema córeczkami – ale ja się was po prostu boję... W końcu jednak odważyła się i zaprosiła pielgrzymów do środka. Czy znała słowa z Listu do Hebrajczyków: „Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę”? Chyba nie. Zresztą Marcin i Kuba nie byli aniołami. Ale przyzywali ich obecności, omadlali domy, w których spali i wypraszali dla ich gospodarzy błogosławieństwo. Zauważyli, że pod maską uśmiechów i serdecznych gestów kryją się często ogromne ludzkie tragedie. Jedna z osób, u której spali, siedziała po uszy w bioenergoterapii, inna powiedziała im, że wykryto u niej właśnie raka. Wszystkie spotkania kończyły się modlitwą, zaproszeniem do przyjęcia łaski Jezusa – opowiadają klerycy. – Nie byliśmy natarczywi. Kim jesteśmy, by wchodzić z butami w czyjeś życie? Ale gdy w czasie modlitwy słyszałem, że Pan Bóg wzywa kogoś do nawrócenia, a Słowo Boże potwierdzało tę myśl, wypowiadałem ją głośno. Proponowałem powrót do sakramentów. Zdarzało się, że towarzyszyły temu łzy ludzi, za których się modliliśmy.

O żebraczym serniku
Dziennik podróży Kuby: Założenie było proste: Idziemy przed siebie, nie przejmujemy się tym, co będziemy jeść i pić albo gdzie spać. Jeśli potrzebowaliśmy wody, szliśmy do najbliższego domu i prosiliśmy o nią. Nie zdarzyło się, by ktoś odmówił, podobnie z jedzeniem. Codziennie dostawaliśmy porządną wałówkę. Ruszyliśmy w kierunku Baruchowa (jaka prorocka nazwa :-), bo, jak się śmialiśmy, pod nim leżała wieś Boża Wola.

– Skąd pomysł? Mieliśmy kiedyś rekolekcje, na których jeden jezuita opowiadał nam 0 swej pielgrzymce „o żebraczym chlebie” – opowiada Kuba. – Nasza wyprawa zamieniła się w pielgrzymkę „o żebraczym serniku” – śmialiśmy się, gdy ludzie obdarowywali nas jedzeniem. – Bardzo dotykały mnie słowa: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Inaczej je wypowiadasz, gdy idziesz bez grosza przy duszy, a inaczej, gdy masz pełną lodówkę – dodaje Marcin. Intencje? Mieliśmy ich sporo. Zapisałem całą kartkę A4. Posługuję w modlitwie wstawienniczej i gdy powiedziałem znajomym o pielgrzymce, zgłaszali swe prośby. Wiem, że Bóg już zaczął ich wysłuchiwać. Jedna z omadlanych osób poszła do spowiedzi po… 40 latach.

Co to, hotel?
Dziennik podróży Kuby: „Pan Bóg uczynił upartym serce Faraona” – przeczytaliśmy rano. Bardzo mocno tego doświadczyliśmy. A jednak mimo tego, że w każdym domu odmawiano nam nawet noclegu w garażu czy stodole, mieliśmy głębokie przeczucie, że to Jego dzieło i On nas prowadzi. – Słowo Boże jest skuteczne. Doświadczyliśmy tego na własnej skórze. Codziennie sprawdzało się to, co czytaliśmy w Biblii. Gdy przeczytaliśmy, że Bóg uczynił upartym serce Faraona, ludzie kręcili głowami: my was nie przyjmiemy. Ale mój sąsiad na pewno – śmieje się Kuba. Nawet od jednego z księży usłyszeliśmy ostre: A co to, hotel? ¬– Plan dnia był mniej więcej taki: Msza, Różaniec, uwielbienie, a potem przekomarzanie się, które miasto jest lepsze: Kruszwica, skąd pochodzę, czy Września – rodzinne miasto Kuby. Jaki był wynik? Chyba remis. Teraz pewnie przegrałbym, bo wrzesień ma wiele wspólnego z nazwą miasta Kuby. To jednak solidny argument – wybucha śmiechem Marcin.

Ocaleni
Dziennik podróży Kuby: Ten dzień był szczególny. Po wyjściu z Gostynina, w czasie modlitwy uwielbienia dostaliśmy słowo. Jezus mówił: „Okrywam was moim płaszczem. Sam o was będę się troszczył”. Po 10 minutach mijaliśmy przystanek autobusowy. Postanowiliśmy odpocząć, obok, na trawie. Była 14.50. Postanowiliśmy, że ruszamy punkt 15, by rozpocząć od Koronki. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Zdążyliśmy przejść na drugą stronę ulicy i odejść jakieś 20 m, gdy usłyszeliśmy głośny pisk hamulców i potężny huk. Gdy się odwróciliśmy, zobaczyliśmy dwa czołowo zderzone samochody. Jeden z nich siłą uderzenia zjechał w miejsce, gdzie siedzieliśmy 20 sekund wcześniej. Jak wielkiej łaski dostąpiliśmy i jak rzeczywiście Jezus o nas się zatroszczył, zrozumieliśmy, gdy poszkodowanych zabierano helikopterem do szpitala. Jezu, ale tu wszystko jest zwyczajne. Stara plebania, drewniana krata – westchnęliśmy z ulgą, gdy upadliśmy na kolana w kaplicy w Rybnie. A z drugiej strony: jakieś inne powietrze, czuć obecność Pana Jezusa. Nie wiem, jak to powiedzieć… Weszliśmy do kaplicy. Trwał Różaniec. Podeszła do nas s. Jana i z łobuzerskim uśmieszkiem zapytała: A wy coście za jedni? Pielgrzymi – odparowaliśmy. – A dokąd zmierzacie? – Do Rybna. – Do nas??? – zdumiała się. Zawołała przełożoną. Siostra Gertruda uśmiechnęła się szeroko: „Wariaci. Witamy w klubie”. Siedzieliśmy w Rybnie przez 3 dni. Naprawdę doświadczyliśmy, że to miejsce błogosławione. Nie da się tego oddać w dwu zdaniach. Odkryłem tam moc błogosławieństwa – opowiada Marcin. – Nad wioskę nadciągała potężna burza. Pioruny waliły kilka kilometrów dalej. Mniszka podeszła do kapłanów i powiedziała: No, do roboty, błogosławcie. Konsternacja.

A ona uśmiechnęła się: Co, rączki wam do brzuchów przyrosły? Błogosławcie! Jestem diakonem i mogę już błogosławić – w oczach Marcina igra wesoły ognik. – Wstałem. Spojrzałem na nadchodzącą z zachodu nawałnicę i uczyniłem znak krzyża. Burza cofnęła się. Przeszła bokiem. Nie, nie, to nie żadne czarymary. To potężna moc kapłańskiego błogosławieństwa. A wszystko działo się tego dnia, w którym media alarmowały: Potężna nawałnica zalała ulice Warszawy. – Gdy s. Jana spytała: Dlaczego tu przyszliście? odparłem: Chcieliśmy sprawdzić Pismo Święte. Teraz spokojnie możemy dać na nie imprimatur – wybucha śmiechem Kuba. – Aha, i jeszcze jedno. Ze zdumieniem zauważyliśmy jedną dziwną rzecz. W każdym z domów, w których nas przyjęto, w pokoju, gdzie nocowaliśmy, wisiał na ścianie obraz. Jaki? „Jezu, ufam Tobie”. Nie zauważyliśmy tego od razu, chyba dopiero trzeciego dnia. Patrzymy: „Jezu, ufam Tobie”. Trzeciego dnia: „Jezu, ufam Tobie”. Gdy czwartego dnia zauważyliśmy nad łóżkiem znajomy obraz, uśmiechnęliśmy się: Ktoś nas wyraźnie prowadził. Dziennik podróży Kuby: Gdy skręciliśmy w kierunku Rybna, mijając pierwszy znak z nazwą tej miejscowości („Rybno 5”), po prawej stronie ujrzeliśmy zachodzące słońce. Spomiędzy chmur wydobywały się jasne i bardzo długie promienie, które wyglądały tak, jakby wypływały wprost z serca Jezusa z obrazu Bożego Miłosierdzia. Rozlewały się na całą szerokość horyzontu. Marcin nazwał to obrazem Jezusa Miłosiernego w wersji XXL.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.