Elektroniczny strażnik

Tomasz Rożek

|

GN 35/2009

publikacja 27.08.2009 14:23

Za kilka dni Ministerstwo Sprawiedliwości uruchamia system dozoru elektronicznego. Jak działa, kogo obejmie i ile kosztuje?

Elektroniczny strażnik Takie bransolety mają nadajnik GPS. Dzięki temu wiadomo gdzie jest więzień - mówi gen. Paweł Nasiłowski dyr. Generalny Służby Więziennej fot. Roman Koszowski

To podkreślają wszyscy. Pracownicy firmy, która system w Polsce wprowadza, przedstawiciele służby więziennej i Ministerstwa Sprawiedliwości. System dozoru elektronicznego nie służy do tego, by na bieżąco obserwować, gdzie znajduje się więzień. Centrum monitoringu nie wygląda tak jak w amerykańskich filmach, gdzie na interaktywnej mapie wielkości całej ściany jak mrówki poruszają się czerwone kropeczki, z których każda to inny więzień. System pilnuje, by więzień poruszał się w granicach określonych przez sąd. Ten ostatni może zadecydować nie tylko o ograniczeniach w poruszaniu się, ale także o godzinach, w jakich te ograniczenia obowiązują.

I tak więzień może dostać pozwolenie na pracę czy na studiowanie w ciągu dnia, a równocześnie nie dostać pozwolenia na wychodzenie z mieszkania wieczorami i w nocy. Gdy ucieknie, gdy przekroczy wyznaczone granice, nawet jeżeli ma bransoletę, nie ma sposobu namierzenia go. Wyjątkiem są specjalne bransolety wyposażone w system GPS. Te będą jednak zakładane tylko w szczególnych przypadkach. Możliwe jest także takie zaprogramowanie systemu, by informował centralę monitoringu o próbie nielegalnego zbliżenia się do konkretnych miejsc czy osób. Na przykład do mieszkania osoby, którą wcześniej skazany prześladował. Możliwe jest także noszenie mobilnego nadajnika, który będzie informował centrum o zakazanym zbliżaniu się do osoby w ruchu. Prześladowana osoba ma przecież prawo chodzić do pracy, na zakupy czy do kościoła. Mając przy sobie nadajnik wielkości telefonu komórkowego, centrum monitoringu zostanie poinformowane o próbie nielegalnego zbliżenia się. – Być może w przyszłości system ten obejmie pedofili, którzy są bez jakiejkolwiek kontroli po odbyciu kary i opuszczeniu więzienia. Po zmianie kodeksu karnego, elektroniczna bransoleta mogłaby być dodatkowym elementem kontroli społecznej – powiedział „Gościowi” Dyrektor Generalny Służby Więziennej, generał Paweł Nasiłowski.

Jak to działa
Choć w niektórych krajach aresztem domowym mogą być objęci także groźni przestępcy, w Polsce z elektronicznym strażnikiem będą chodzili tylko tacy, którzy zostali skazani na nie więcej niż rok pozbawienia wolności. Warunkiem jest, by połowę swojej kary odsiedzieli w więzieniu. Z tego wynika, że w Polsce najdłużej bransoletę elektroniczną będzie można nosić przez 6 miesięcy. Cała procedura zaczyna się od złożenia przez więźnia prośby o „wejście” do systemu. Sąd ją rozpatruje i określa warunki, na jakich areszt domowy będzie się odbywał. A te mogą być różne. Być może skazany nie będzie mógł wychodzić z domu w ogóle, być może tylko w niektórych godzinach, być może będzie miał prawo wyjść do ogrodu. Zanim to wszystko zostanie określone, w domu skazanego pojawi się ekipa, która sprawdzi, jak w konkretnych warunkach system może działać. Po pozytywnej decyzji sądu w domu skazanego umieszczane jest urządzenie, które odpowiednio programując, kreśli niewidzialne granice. – Maksymalna odległość, na jaką może oddalić się skazany, wynosi 200 metrów, mierząc od zainstalowanej w domu centralki – powiedział „Gościowi” Radosław Frydrych z firmy CSS, która wygrała ogłoszony przez Ministerstwo Sprawiedliwości przetarg na wdrożenie systemu. To odległość maksymalna, ale sąd równie dobrze może określić, że niewidzialne kraty będą bliżej. Zwykle stawia się je tam, gdzie są ściany mieszkania. – Zasięg swobodnego poruszania się skazanego wcale nie musi być kolisty – powiedział Radosław Frydrych.

Sygnał i reakcja
Pomiędzy centralką umieszczoną w domu i opaską zakładaną nad kostkę skazanego cały czas wymieniane są informacje. Opaska wysyła fale radiowe, a centralka oblicza, w jakiej odległości znajduje się skazany. Jeżeli ten oddali się bardziej, niż pozwolił na to sąd, natychmiast, przez sieć komórkową, informowana jest o tym Centrala Monitoringu Systemu Dozoru Elektronicznego. To samo dzieje się, gdy urządzenie wykryje jakiekolwiek nieprawidłowości. Zanik sieci, zanik zasilania (centralka ma zamontowane akumulatory) czy próba zdjęcia (uszkodzenie) bransolety. Ta zakładana jest na kostkę, a nie na nadgarstek, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że z powodów anatomicznych człowiek nie jest w stanie zdjąć opaski znad kostki, nie kalecząc się, a niektórzy potrafią to zrobić, mając nadajnik na nadgarstku. Drugi powód jest taki, że system nie ma za zadanie piętnować ludzi. Obroży na kostce nie widać, a na nadgarstku tak. Bransoleta jest odporna na wilgoć (pot, kąpiel), uderzenia, wstrząsy oraz wysoką i niską temperaturę. Jest jednak całkowicie nieodporna albo, inaczej, jest bardzo czuła na wszelkie próby jej uszkodzenia. Nawet najmniejsze uszkodzenie jej opaski od razu wszczyna alarm. Alarm, którego nie słyszą sąsiedzi, tylko kontrolerzy znajdujący się w centrali systemu. To tam zapada decyzja, co robić dalej. Operator systemu najpierw dzwoni do skazanego. Nie korzysta jednak z normalnego telefonu, tylko ze specjalnej linii, która łączy „domowego” więźnia z centrum monitoringu. Słuchawka tego telefonu znajduje się na centralce instalowanej w domu skazanego. Jeżeli ten telefonu nie odbiera albo jego wytłumaczenia są pokrętne (np. jest pijany), pod adres więźnia wysyłany jest patrol. To on sprawdza, co się dzieje. Jeżeli skazany nie chce patrolu wpuścić do domu albo nie ma go w domu, zawiadamiana jest policja.

Komu system, komu?
Na początku systemem objęta zostanie tylko apelacja warszawska. Do obrotu trafi 500 opasek. Za niecały rok, w czerwcu 2010 r., o przejście z więzienia do aresztu domowego będą mogli się ubiegać skazani w apelacjach Lublin, Kraków i Białystok. Wtedy w systemie będzie już 2 tys. bransoletek. Po kolejnych kilku miesiącach, w styczniu 2011 r., w system wejdą już apelacje poznańska, gdańska i rzeszowska. Katowice, Łódź, Szczecin i Wrocław poczekają na swoją kolej do stycznia 2012 roku. Wtedy w systemie będzie mogło się znaleźć do 7,5 tys. skazanych. Wtedy też Ministerstwo Sprawiedliwości zadecyduje o dalszych krokach. O tym, by zwiększyć ilość elektronicznych strażników albo o tym, czy dać możliwość odsiadywania kary w domu groźniejszym skazanym. Gdyby wszyscy skazani na krócej niż jeden rok więzienia mieli przejść do aresztów domowych, ilość więźniów w systemie wynosiłaby 36 tys. osób. To sporo ludzi i… spore oszczędności. Za wdrożenie i 5-letni kontrakt na prowadzenie systemu rząd zapłaci 200 mln złotych. – To jednak kwota w pewnym sensie teoretyczna, bo zakłada od 1 września pełne obłożenie systemu – powiedział „Gościowi” Radosław Frydrych z firmy CSS.

Wystarczy, że sądy nie będą zezwalały na areszt domowy i zamiast 500 bransoletek w pierwszym etapie zostanie wykorzystanych tylko 300, wtedy koszty prowadzenia systemu będą niższe. Jaka jest zatem świadomość, jaka jest wiedza sędziów na temat tego systemu? – Sędziowie są po szkoleniach, jakie były przeprowadzane przez konsorcjum, które wygrało przetarg, oraz po odprawach w ministerstwie – zapewniał generał Paweł Nasiłowski. Choć system kosztował dużo, gdy zacznie działać, oszczędności będą jeszcze większe. Miesięczny pobyt skazanego w więzieniu to koszt około 2,3 tys. złotych. Miesięczny dozór elektroniczny jednego skazanego kosztuje podatnika około 100 złotych. Jest jeszcze coś. W polskich więzieniach brakuje miejsc. Dzisiaj na miejsce w więzieniu czeka 27 tys. skazanych. Gdyby część skazanych mogła swoje kary odbywać w domach, groźni przestępcy częściej siedzieliby za kratami, a nie chodzili po ulicach. Niewątpliwym zyskiem jest także to, że skazany za lekkie przestępstwa będzie mógł pracować czy uczyć się. W więzieniu siedziałby bezproduktywnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.