Iracka lekcja

Leszek Śliwa

|

GN 34/2009

publikacja 21.08.2009 12:24

Amerykanie coraz rzadziej wspominają o złapaniu bin Ladena, co miało być jednym z głównych celów operacji w Afganistanie. Jeszcze mniej mówią o rozprzestrzenianiu demokracji. Teraz chodzi już tylko o wyjście z twarzą.

Iracka lekcja Legalne władze Afganistanu mają swoje siły zbrojne. Są one jednak za słabe, by utrzymać porządek w kraju. Wycofanie sił NATO może doprowadzić do chaosu i anarchii fot. PAP/EPA/HUMAYOUN SHIAB

Sytuacja w Afganistanie wykazuje zastanawiające podobieństwo do tej w Iraku. Interwencja w Afganistanie zaczęła się wprawdzie wcześniej, już w październiku 2001 roku, niemal bezpośrednio po zamachach na World Trade Center i Pentagon, jednak – z różnych powodów – historia biegła szybciej w Iraku. Rozpoczęta tam w 2003 roku interwencja przyniosła owoce, które mogą być pouczającą lekcją dla zainteresowanych przyszłością Afganistanu i toczącego się w nim konfliktu.

Zwycięstwo Iranu
Paradoksalnie jedynym zwycięzcą walki o Irak wydaje się obecnie… Iran. To, czego nie była w stanie dokonać taktyka „fali ludzkiej”, posyłanej przez irańskich ajatollahów na irackie pola minowe podczas wojny między tymi krajami w latach 1980–1988, uczynili Amerykanie. Obalając Saddama, musieli (wobec słabości irackiej opozycji na uchodźstwie) zdać się na miejscowe struktury opozycyjne. Kurdowie byli i pozostali lojalni wobec Waszyngtonu, jednak – mimo swej rosnącej siły – pozostaną w Iraku „tymi trzecimi”, po szyitach i sunnitach. Ponieważ sunnici byli masowo uwikłani we wspieranie reżimu Saddama, Amerykanie znaleźli się w niewdzięcznej sytuacji: musieli szukać pomocy u irackich szyitów – wyznawców tej samej odmiany islamu, jaka panuje w Iranie. Po niemal trzech dekadach zaciętej walki o ograniczanie wpływów irańskiej rewolucji islamskiej Stany Zjednoczone musiały więc wyciągnąć rękę do jej irackich przedstawicieli.

Oczywiście wiele różni iracki szyizm od irańskiego, a iraccy ajatollahowie nie chodzą bynajmniej na pasku swych irańskich kolegów. Jednak wschodząca potęga Iranu, jego możliwości finansowe i organizacyjne, a także względny sukces jego protegowanego, libańskiego Hezbollahu, w wojnie z Izraelem w 2006 r. są magnesem przyciągającym do Teheranu szyitów z całego świata. Pod rządami administracji Baracka Obamy Amerykanie stopniowo wycofują się z Iraku, zostawiając władzę chwiejnej koalicji szyicko-kurdyjskiej. Dokonania USA i ich koalicjantów w Iraku trudno bez kwaśnej miny nazwać sukcesem. Uwolniony z irackiej butelki dżin wojny domowej wylanym morzem krwi psuje humor nawet i dziś, gdy można mówić o pewnej stabilizacji na znacznych obszarach Kraju Dwóch Rzek. Amerykanie zezują teraz dalej na wschód, na Afganistan, i zdają się mówić: „No, ale tam to już musi pójść jak należy”.

Hazarska zagadka
I w Iraku, i w Afganistanie wszyscy zdają sobie sprawę, iż Amerykanie kiedyś sobie pójdą. A lokalne potęgi zostaną. W Iraku szyici wiedzą, że po wyjściu Amerykanów będą mogli liczyć na realną pomoc tylko z Iranu. Sunnici czują się silni tylko stojącymi za ich plecami monarchami Arabii Saudyjskiej i Jordanii. Kurdowie iraccy, zawsze nieufni wobec Arabów, już ekonomicznie pozwolili się opanować Turcji, licząc trafnie, iż mimo długiej tradycji walk Ankara wcale nie pragnie aneksji terenów z kolejnymi milionami Kurdów. Podobnie jest i w Afganistanie. A może jeszcze bardziej, bo w Iraku można wyobrazić sobie opartą na eksploatacji ropy naftowej i gazu ziemnego penetrację koncernów i jakąś formę integracji gospodarki tego kraju z globalną ekonomią. Tymczasem Afganistan w przewidywalnej przyszłości nie będzie wymarzonym krajem inwestorów z daleka. Także więc Afgańczycy rozglądają się za lokalnymi protektorami. I tu znowu pojawia się Iran.

W przeciwieństwie do Iraku afgańscy szyici stanowią zaledwie ok. 10 proc. ogółu ludności i – w swej masie – zamieszkują głównie centrum kraju. Skośnoocy Hazarowie mieszkają głównie w prowincji Bamijan (ale także na obrzeżach znajdującej się w zakresie odpowiedzialności polskiego kontyngentu prowincji Ghazni), na linii podziału między dwoma najliczniejszymi ludami Afganistanu: Pasztunami i perskojęzycznymi góralami, których przyjęto nazywać nieco nieprecyzyjnie Tadżykami. Wśród tych Indoeuropejczyków szyiccy Hazarowie stanowią pewną zagadkę. Zwykle ich pochodzenie wywodzi się od mongolskich i tureckich żołnierzy Czyngis Chana, który, jak wielu innych zdobywców, szukał w afgańskich krajach lauru zwycięzcy. Hazarów łączą z Iranem dawne i głębokie więzy. Jeszcze w czasach wojny z interwencją sowiecką Iran był dla Hazarów głównym celem emigracji.

Hazarowie są tradycyjnie traktowani w społeczeństwie afgańskim jako ludzie drugiej kategorii. Wyjątkowych prześladowań doznali pod rządami talibów. Dla tych radykalnych sunnitów i (ówcześnie) współpracowników pakistańskiego wywiadu proirańscy i szyiccy Hazarowie byli naturalnym wrogiem. To na ich terenie talibowie dokonali pamiętnego wysadzenia w powietrze zabytkowych posągów Buddy, pomników światowego dziedzictwa kultury. W 1998 r. Hazarowie założyli w stolicy Iranu, Teheranie, swoją największą organizację – Partię Jedności – która zjednoczyła wiele rywalizujących dotąd grup szyickich. Obecnie partia ta jest jednym z najlepszych partnerów wspieranego przez Zachód prezydenta Afganistanu Hamida Karzaja, a jej przywódca Muhammad Karim Khalili jego wiernym zastępcą.

Sąsiedzki patronat
Irańczycy patrzą na Afganistan jako na swoje „kresy wschodnie”. Bez względu na sympatie polityczne – od liberalnej opozycji po rządzących ajatollahów i od monarchistów po komunistów – dla przeciętnego Irańczyka kraj, który łączy znajomość języka (w lokalnym wariancie dari) i kultury perskiej jest przedłużeniem jego własnej ojczyzny. Kilka milionów afgańskich uchodźców w Iranie czyni z tego państwa czołowego w świecie dystrybutora pomocy humanitarnej. W przypadku szyickich Hazarów Iran poczuwa się do szczególnych zobowiązań. Z punktu widzenia Iranu główną przeszkodą dla rozszerzenia wpływów w Afganistanie jest przewaga liczebności i znaczenia politycznego tradycyjnie dominujących tu sunnickich Pasztunów. Ponieważ za afgańskimi Pasztunami stoją ich pobratymcy z Pakistanu, sytuacja często ociera się o konflikt Teheranu z Islamabadem. Oczywiście Hazarowie to nie iraccy szyici. Iran z ich pomocą nie osiągnie prawdopodobnie w Afganistanie tak dużych wpływów, jakie ma nad Tygrysem i Eufratem. Jednak ten schemat sąsiedzkiego patronatu, sponsoringu i infiltracji ideologicznej oraz wywiadowczej wskazuje na niebezpieczeństwo, jakie stoi przed Afganistanem w przyszłości, gdy obcy żołnierze wyjadą do domu. Wtedy do swojej tradycyjnej roli wrócą Pakistan, Iran, a może i inni.

Niespełnione nadzieje
Do Iraku USA i ich sojusznicy weszły, by zlikwidować broń masowego rażenia i przeciąć więzy łączące rzekomo Saddama Husajna z al-Kaidą. Rzeczonej broni nie znaleziono, a al-Kaida nigdy nie poczuła się w Iraku tak dobrze jak po wejściu Amerykanów. Jednocześnie duchowni szyiccy i polityczni sojusznicy Teheranu uzyskali dostęp do władzy w Bagdadzie, czego wcześniej skutecznie bronił im Saddam Husajn. Do Afganistanu USA i ich sojusznicy weszły, ścigając Osamę bin Ladena i udzielający mu poparcia reżim talibów (dawnych sojuszników Waszyngtonu w walce z Sowietami), by pomścić zamachy z 11 września 2001 roku i zapobiec zupełnemu przekształceniu się tego kraju w matecznik światowego terroru i produkcji narkotyków. Od tego czasu talibowie, choć odsunięci od władzy w Kabulu, wciąż rosną w siłę, żywiąc się nieudolnością i korupcją prozachodnich władz. W sąsiednim Pakistanie ich wpływy osiągnęły wręcz bezprecedensowe rozmiary, tak iż rząd tego nuklearnego mocarstwa co jakiś czas jest zmuszony negocjować z ni-mi warunki rozejmu.

Co dalej z Afganistanem? Nie ma dobrych rozwiązań. O ile wychodząc z Iraku można liczyć, iż chaos i słabość w Bagdadzie – w najgorszym wypadku – będą równoważone siłą sąsiadów, o tyle implozja Afganistanu pociągnie za sobą zapaść w sąsiednich krajach. Tym samym operacja pomyślana jako likwidacja ostoi terroryzmu może przynieść wręcz odwrotne skutki. Mimo wszystko trzeba więc stać przy mocno utykającej demokracji afgańskiej, przystępującej właśnie 20 sierpnia do pierwszych z cyklu czekających ją wyborów. Bez coraz bardziej niepopularnego prezydenta Karzaja, opierającego się na obcych bagnetach, który jednak w roli niemal absolutnego faworyta staje do elekcji prezydenckiej, sytuacja nie tylko w Kabulu, ale i także na coraz większych obszarach Pakistanu może stać się krytyczna. A wtedy po pomoc trzeba będzie zwracać się (grzecznie) do Teheranu.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.