"Jezuski" idą

Julia Markowska , "Gość Niedzielny" – Koszalin

|

GN 32/2009

publikacja 11.08.2009 17:43

Prawie sześciuset młodych ludzi miało odwagę wyjść poza kościelne schematy i na woodstockowym polu rozmawiać o Bożej miłości i sensie życia.

"Jezuski" idą "Ci od Jezusa" ruszają na Woodstock fot. Julia Markowska

Kiedy woodstockowicze widzą ludzi z charakterystycznymi identyfikatorami, reagują bardzo różnie. Jedni przeklinają, inni śmieją się, kolejni stwierdzają po prostu fakt: „O, Jezuski idą”. – Przyjechałam na Woodstock po raz pierwszy, rodzicom powiedziałam, że jadę ze znajomymi na biwak. I tak sobie przyszłam z ciekawości – mówi Kasia, 16-latka z Łomży. – Jacyś dziwni ci księża z Przystanku Jezus. Tacy weseli i zadowoleni, nie czepiali się, jak jestem ubrana, nie oceniali.

Mój proboszcz to by mnie już dawno pogonił. Wyspowiadałam się po raz pierwszy od 8 lat. Moi rodzice nie chodzą do kościoła, chyba że ktoś umrze albo się żeni – mówi nastolatka. Jest jedną z wielu osób, które dzięki pracy współczesnych apostołów przystąpiły do sakramentu pokuty i porozmawiały o swoich problemach. Dla wielu woodstockowiczów, którzy starali się swoim wyglądem podkreślić odmienność, zaskoczeniem było to, że nie tylko nikt ich nie ocenia, ale wielu księży i świeckich „od Jezusa” było ubranych bardziej wymyślnie niż oni. Przebrania, intrygujące hasła, śpiew, taniec to tylko niektóre elementy „taktyki” ewangelizatora. Najważniejsze, by wierzyć w to, co się robi. Bo woodstockowicze błyskawicznie weryfikują, czy jest się szczerym i prawdziwym.

Nieważne kto, ważne jak
– Kiedy wchodzę na pole z kilkadziesiąt lat młodszym klerykiem, to nie liczy się hierarchia, ale to, który z nas potrafi znaleźć z ludźmi wspólny język i ma w sobie więcej miłości – mówi bp Edward Dajczak, który jest duchowym pasterzem Przystanku Jezus i przez rekolekcje przygotowuje ewangelizatorów do działania. Jak przyznają młodzi, bardzo trudno jest wytłumaczyć, co to znaczy ewangelizować na Przystanku Woodstock temu, kto nigdy tego nie robił.

Podejście do zupełnie obcego człowieka, który często jest poraniony, wymaga odwagi i wiary w moc Chrystusa. Tu nie wystarczy przeczytać fragmentu Ewangelii według kościelnego schematu. Na polu trzeba dopasować treść przekazu do konkretnego człowieka, który czasem jest brudny i głodny. Trzeba wsłuchać się w jego historię życia, czasem zaświadczyć swoim i potrzymać za rękę. Sił na pewno dodaje na przykład SMS z podziękowaniami za pomoc czy spowiedź w środku nocy. Albo gdy człowiek, który na widok habitu na początku przeklinał i wrzeszczał, wraca, by podziękować za okazaną serdeczność i zainteresowanie.

Koniec katolickiej tandety
W 1999 roku biuro Przystanku Jezus mieściło się w maleńkiej przyczepie kempingowej. Teraz organizatorzy mają do dyspozycji porządny sprzęt komputerowy i przystankowe radio. Dzięki niemu Duchowymi Przystankowiczami zostali ludzie z m.in. Austrii, Irlandii, Izraela, Kamerunu, Kanady, Ugandy. – Sprawną organizację przystanku zawdzięczamy wspaniałym młodym ludziom, którzy przez ostatni tydzień spali po dwie, trzy godziny na dobę, by wszystkiego dopilnować. Włączają się w organizację przystanku jako wolontariusze, nic nie zarabiają, a mimo to wypełniają swoje obowiązki doskonale – mówi ks. Artur Godnarski, współorganizator Przystanku Jezus.

– Dlaczego to robimy? Bo chcemy stworzyć przestrzeń, gdzie poszukujący młodzi ludzie będę mogli spotykać się ze sobą i poznać rówieśników, którzy nie wstydzą się Ewangelii. Tak jest od początku. Bo gdy głoszą młodzi młodym, to jest to najbardziej prawdziwe i wiarygodne – przekonuje ksiądz. – Dzięki Przystankom pokazujemy innym, że jesteśmy normalnymi ludźmi, mamy swoje historie życia, wychowaliśmy się w różnych warunkach. Najwyższy czas, by obalić mit byle jakiego, tandetnego katolicyzmu plastikowej Matki Boskiej z odkręcaną główką. Staramy się w nowoczesny sposób i za pomocą nowoczesnych środków przekazywać prawdę o Jezusie – tłumaczy Michał, rzecznik prasowy Przystanku Jezus.

Pogo w sutannach i dżem
Po raz pierwszy, jeszcze nieformalnie, nazwa Przystanek Jezus pojawiła się w 1998 roku w Żarach, gdzie wówczas odbywał się festiwal Woodstock. Ewangelizowała grupa zwolenników, która rozpoczęła posługę już w latach 80. – Jak tylko dostałem sygnał, że stara ekipa z Jarocina szykuje się do podjęcia tam ewangelizacji, spakowałem plecak i przyjechałem do Żar – wspomina ks. Rafał Jarosiewicz, autor książki „Miłość chodzi po Woodstocku”. – Przyjechał do nas bp Edward Dajczak, chciał zobaczyć, jak sobie radzimy i w jaki sposób może nam pomóc. To spotkanie spowodowało, że przyjeżdżam tu do dziś. W Żarach ewangelizowało 60 osób, w większości świeckich, nie mieliśmy żadnego zaplecza. Jedliśmy chleb z dżemem i piliśmy nieprzegotowaną wodę.

A tym, co mieliśmy, dzieliliśmy się jeszcze z głodnymi punkowcami. Wtedy po raz pierwszy na Przystanku stanął biały krzyż, który do dziś jest naszym znakiem rozpoznawczym – wspomina ksiądz. – Spotkałem się tam z członkami salezjańskiej grupy „Pustynia Miast”. Jeden z ojców powiedział wtedy do mnie: „Choć w pogo”. Uwierzyłem mu, bo miał większe doświadczenie w ewangelizacji i faktycznie tańczyliśmy w sutannach. Dzięki temu ludzie bardzo szybko zauważyli, że my jesteśmy z nimi, że nie chcemy im niczego narzucać, tylko podzielić się tym, co mamy. Zaczęli z nami rozmawiać i słuchać – podkreśla kapłan.

Jestem gotowy
Jacek Rojowski z Bytomia, który na co dzień uczy geografii, na Przystanku jest po raz 10. – Przez te lata na pewno zmienili się ludzie, którzy ewangelizują. Z roku na rok jest coraz mniej przypadkowych osób, wcześniej zdarzali się tacy, którzy chcieli tylko posłuchać koncertów. Teraz są tu ci, którzy faktycznie chcą tu być – podkreśla.

Coraz więcej kleryków i zakonników uczy się nowych metod ewangelizacji na Przystanku. Bo tutaj nie wystarczy nałożyć sutannę, by być ważnym. Na woodstockowym polu trzeba do swoich racji przekonać poszukujących.

– Jako ksiądz jestem tu po raz pierwszy, wcześniej przyjeżdżałem jako kleryk. Gdy widzę, jak nocą w zadymione pole idą młodzi ludzie, z Biblią w ręku, to sam siebie pytam o moją wiarę i gorliwość w parafialnej posłudze – wyznaje ks. Marcin Kłosowski z Lublińca. – Wczoraj dyskutowałem z pewnym chłopakiem na temat sensowności spowiedzi. Twierdził, że nikt nie jest w stanie wyspowiadać się szczerze. To był ranek. Umówiłem się z nim na wieczór, by dokończyć rozmowę. Przyszedł przed północą i powiedział: – Przez cały dzień nic nie piłem, ale nie chcę rozmawiać. Chcę się wyspowiadać ze wszystkiego. Jestem gotowy.

To właśnie jest Przystanek Jezus.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.