Powódź zaniedbań

Tomasz Rożek

|

GN 28/2009

publikacja 16.07.2009 13:51

Tegoroczne podtopienia powinny otworzyć oczy tym wszystkim, którzy na zabezpieczeniach przeciwpowodziowych chcą oszczędzać. I przyspieszyć inwestycje, które zostały zaplanowane po powodzi tysiąclecia sprzed 12 lat.

Powódź zaniedbań W lipcu 1997 r. wiele obszarów było tak zalanych jak Racibórz fot. PAP/CAF/Jerzy Siodłak

Choć dla osób, które zostały poszkodowane przez ostatnie ulewy, nie będzie to pocieszeniem, powodzi z 2009 nie można porównać do tego, co działo się w 1997 roku. Wtedy wylały wody dorzeczy 14 rzek. Powódź tysiąclecia – jak ochrzciły kataklizm media – zabiła w Polsce 55 osób i kosztowała nas około 20 mld złotych. Dlaczego 12 lat po tamtej tragicznej powodzi woda dalej nam zagraża? Co zostało zrobione po ostatniej tragedii? I w końcu najważniejsze: czy kiedykolwiek będziemy w stanie całkowicie zabezpieczyć się przed powodzią? Najłatwiej odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Nie, nigdy nie będziemy w stanie całkowicie zabezpieczyć się przed nadmiarem wody. Gdy w ciągu godziny na jeden metr kwadratowy spada kilkadziesiąt litrów wody, ziemia nie potrafi jej wchłonąć, a kanalizacja odprowadzić. Ulewa jest wtedy w stanie sparaliżować nawet najlepiej przygotowane miasto.

Program dla Odry
Można jednak zrobić naprawdę wiele, żeby woda regularnie nie zalewała terenów w dolinach rzek. Można, choć zwykle niewiele się robi. Polska jest przygotowana na długotrwałe ulewy tylko trochę lepiej niż w 1997 roku. Największe tragedie w 1997 r. miały miejsce w Kotlinie Kłodzkiej. Zalany i zniszczony przez wodę z Odry został także Wrocław. W połowie 2001 roku Sejm przyjął wieloletni program modernizacji Odrzańskiego Systemu Wodnego, nazwany „Program dla Odry 2006”. Program wszedł w życie w 2003 roku. Co z planów wyszło? Z 25 dużych inwestycji dotychczas udało się ukończyć około 10.

„Program dla Odry 2006” jest realizowany, ale organizacje ekologiczne mocno krytykują jego założenia. Dlaczego? Bo pieniądze idą na regulowanie rzek i budowę zbiorników retencyjnych. Tymczasem – mówią ekolodzy – w Europie od tego typu zabezpieczeń się odchodzi. Podają przykłady niemieckich rzek (np. Renu), które kiedyś uregulowane, dzisiaj przywracane są do naturalnego stanu. Typowym przykładem ma być budowanie za wszelką cenę wałów przeciwpowodziowych. One – zdaniem ekologów – załatwiają sprawę w bardzo ograniczonym stopniu. Co prawda miejsc, w których się znajdują, wysoka woda nie zaleje, ale na pewno spowoduje powódź na obszarach położonych wzdłuż rzeki.

Czas polderów?
Co zatem powinno się zdaniem ekologów robić? Tworzyć, gdzie tylko się da, tzw. poldery, czyli położone w pobliżu koryt rzecznych duże płaskie tereny, które – w razie wezbrania rzek – wypełnia woda. Poldery są swego rodzaju buforem. Kłopot w tym, że niewiele gmin chce się zgodzić na budowanie ich u siebie. By były skuteczne, muszą zajmować bardzo duże obszary, a to wielu gminom nie jest na rękę.

Największy polder na Odrze (w sumie jest ich około 30), Połupin-Szczawno ma powierzchnię prawie 4200 hektarów. „Wchłonie” niejedną falę powodziową. Gdy poziom wody w rzece jest normalny, poldery to tętniące życiem ekosystemy, często bardzo ładne. I tutaj pojawia się kolejny kłopot. Na terenach zalewowych buduje się domy, powstają osiedla czy (jak w przypadku Wrocławia) całe dzielnice. W Polsce przepisy na to zezwalają. Ludzie kupują działki, bo ziemia na terenach zalewowych jest tańsza. Zagrożenie? Powódź zdarza się raz na kilkaset lat – bagatelizują niebezpieczeństwo ci, którzy pobudowali domy zbyt blisko koryt rzecznych. Także na terenach, które w 1997 roku były kompletnie zalane.

Nawet ekolodzy nie ukrywają jednak, że czasami sztuczne zbiorniki retencyjne budować trzeba. W ramach „Programu dla Odry 2006” wybudowany ma zostać największy bodaj zbiornik Racibórz Dolny. Niestety, budowa zbiornika, mającego znajdować się na terenie pięciu gmin, ciągle się przedłuża. Zbiornik miał kosztować 800 mln złotych, ale już dzisiaj wiadomo, że będzie to suma wielokrotnie większa. Jego budowa być może rozpocznie się w tym roku, a zakończy dopiero w 2017.

To, że zbiorniki retencyjne są jednak potrzebne, pokazuje przykład często zalewanej Kotliny Kłodzkiej i znacznie mniej poszkodowanej Kotliny Jeleniogórskiej. W tej drugiej są zbiorniki retencyjne, w tej pierwszej ich nie ma. Dlaczego? Po odpowiedź trzeba sięgnąć aż do połowy XVIII wieku. Wtedy do Kotliny Kłodzkiej sprowadzeni zostali osadnicy niemieccy, którzy zaczęli budować miasta na terenach zalewowych. Nie wiedzieli nic o specyfice tych terenów, więc zamiast zabezpieczyć się przed powodziami, ograniczyli się do mozolnego usuwania ich skutków. Zbiorniki w Kotlinie Jeleniogórskiej zostały wybudowane jeszcze przed II wojną światową. Dzisiaj nie ma na tych terenach problemu z powodziami.

Co pozostało do zrobienia?
Polska jest na pewno lepiej niż 12 lat temu przygotowana do dużej powodzi. To przygotowanie jest jednak często tylko teoretyczne. Zostały opracowane szczegółowe analizy hydrometeorologiczne i rozbudowany system wczesnego ostrzegania o nadchodzących kłopotach. Wybudowano około tysiąca automatycznych stacji powiadamiania o powodzi. Jerzy Widzyk, pełnomocnik do spraw usuwania skutków powodzi w rządzie Jerzego Buzka, mówił na łamach prasy, że na wspomniane wyżej zadania przeznaczono w pierwszych trzech latach po powodzi 1997 roku około 5 mld złotych. Ale to ciągle niewiele. Ekspertyzy czy stacje powiadamiania są ważne, ale skutki powodzi w przyszłości wcale nie będą mniejsze tylko dlatego, że mamy pełną świadomość sytuacji. Brakuje zbiorników retencyjnych i polderów. Kilka dużych inwestycji zostało przeprowadzonych, na przykład węzeł wodny we Wrocławiu czy kanał ulgi w Opolu. Powstały także dwa duże zbiorniki na Nysie Kłodzkiej: Topola i Kozielno. W oficjalnych statystykach podaje się, że od tamtego czasu powstało ponad 1000 km wałów powodziowych. Ale bardzo duża część z nich to wały, które zostały zerwane przed 12 laty. Z tego, co trzeba jeszcze zrobić, najważniejszy jest zbiornik Racibórz Dolny oraz kilka zbiorników w zlewni rzeki Kaczawa. Choć już dawno wysiedlono mieszkańców okolicznych wsi, wciąż nie ma decyzji o rozpoczęciu budowy zbiornika w Kamieniu Ząbkowickim.

Nie tylko pieniądze
Dlaczego wszystko tak się przeciąga, dlaczego tak wiele inwestycji istnieje tylko w fazie projektowej? Problem jest złożony, ale faktem jest, że na przeciwdziałanie powodziom kolejne ekipy rządowe przeznaczały coraz mniejsze pieniądze. Nikt też nie starał się o to, by odpowiednie fundusze zdobyć z Unii Europejskiej. W ciągu ostatnich lat na inwestycje przeciwpowodziowe nie wykorzystano ani jednego euro z dysponującego 2 mld euro Funduszu Spójności. Ale jest też i druga strona medalu. Wiele gmin nie ma planów zagospodarowania przestrzennego i w efekcie zasiedlane są tereny, na których nie powinny powstawać domy. Niektóre samorządy nie chcą się godzić na budowanie na swoich terenach polderów. Jest również inny problem. Wymagane przepisami unijnymi procedury bardzo wydłużają proces uzyskiwania pozwolenia na budowę.

Specjaliści podkreślają, że ochrona przed powodzią możliwa jest tylko wtedy, gdy połączy się wszystkie elementy w jedną całość. Wały, poldery, jazy, zbiorniki retencyjne czy kanały ulgi. To wszystko musi być ze sobą połączone, bo cały system będzie działał tylko wtedy, gdy będzie kompletny. W jednej z telewizyjnych debat Rafał Jurkowlaniec, wojewoda dolnośląski, powiedział, że na jego terenie w ramach „Programu dla Odry 2006" wydano już 3,25 mld złotych. Na pytanie dziennikarza czy to, co wybudowano, przyniosło rezultaty, odpowiedział: „na razie… nie przyniosło”, po czym dodał: „ale przyniesie, jeżeli projekt będzie realizowany konsekwentnie”. W tym roku, 12 lat po tragicznej w skutkach powodzi, przyroda daje nam żółtą kartkę. I ostrzega. Kilka gwałtownych burz i znowu okazało się, że jesteśmy bezradni. To może jest ostatni dzwonek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.