Temida na ślimaku

Jarosław Dudała

|

GN 28/2009

publikacja 16.07.2009 10:42

Czy wielkiego aferzystę można osądzić w 3 miesiące? Można! Ale raczej nie w Polsce.

Temida na ślimaku fot. stockxpert.com / montaż studio GN

Bernard Madoff zdefraudował astronomiczną kwotę 50 miliardów dolarów. To mniej więcej połowa całego tegorocznego budżetu państwa polskiego. „Bernie Oszust” został skazany na 150 lat więzienia. Jednak ani skala przestępstwa, ani surowość kary nie zrobiły na Polakach tak wielkiego wrażenia jak tempo, w jakim zadziałał amerykański wymiar sprawiedliwości. Do wydania wyroku w tej niewątpliwie skomplikowanej sprawie wystarczyły mu trzy miesiące. W innym słynnym procesie austriacki sąd skazał na dożywocie w zakładzie psychiatrycznym Josefa Fritzla, który przez 24 lata więził i wielokrotnie gwałcił swą córkę. W tym wypadku samo postępowanie przed sądem trwało 4 dni.

Polskie afery
Zestawmy to z długością paru procesów bulwersujących polską opinię publiczną. Akt oskarżenia zomowców, którzy w stanie wojennym dokonali pacyfikacji kopalni „Wujek”, został skierowany do sądu w 1991 roku, a cały proces zakończył się po ponad 17 latach w roku 2009. Pierwszy akt oskarżenia w sprawie Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ) trafił do sądu w 1993 roku. Postępowanie przed sądami wszystkich instancji trwało do 2007 roku. Daje to w sumie około 14 lat. Kolejny przykład: afera Art-B. Pierwsze działania prokuratury w tej sprawie zostały podjęte w 1991 r. Właściciele spółki Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski wyjechali za granicę. Bagsika udało się aresztować w 1994 r. Dwa lata później został on wydany Polsce i w 2000 roku skazany. Andrzej Gąsiorowski do dziś nie stanął przed sądem. Może to zestawienie jest nieco tendencyjne, bo sprawy Madoffa i Fritzla były o tyle łatwiejsze, że sprawcy przyznali się do winy i nie starali się przeciągać procesu. Jednak w cywilizowanym sądownictwie samo przyznanie się podsądnego do winy nie zwalnia prokuratury i sądu z obowiązku zbadania sprawy. A to musi zająć trochę czasu. Pytanie tylko: jak dużo?

Polska nie Azja
Każdego studenta prawa uczy się, że wymiar sprawiedliwości, jeśli ma być efektywny, powinien działać szybko. Zależy od tego prestiż policji, prokuratury, sądów, a także Rzeczpospolitej, w której imieniu feruje się przecież wyroki. Ponadto kara wymierzona szybko jest bardziej wychowawcza i to zarówno w stosunku do bezpośredniego sprawcy, jak i tych, którzy potencjalnie mogą iść w jego przestępcze ślady. Zresztą, nawet najzatwardzialszy przestępca ma prawo do sądowego rozpatrzenia jego sprawy „bez nieuzasadnionej zwłoki” (art. 45 Konstytucji RP). W procesach o charakterze typowo gospodarczym szybkie wydanie wyroku jest nieraz sprawą kapitalną, ponieważ przewlekłość postępowania może w skrajnym przypadku doprowadzić do upadłości przedsiębiorstwa.

Tymczasem wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha Andrzej Sadowski opowiadał historię pewnej dalekowschodniej spółki akcyjnej, która weszła w biznesowe relacje z firmą z naszego kraju. Polski kontrahent okazał się nieuczciwy. Sprawa powinna właściwie trafić do polskiego sądu, ale gdy azjatyckie przedsiębiorstwo dowiedziało się, jak długo trwa w Polsce dochodzenie należności, wolało zrezygnować z procesu. Poprosiło tylko jednego z ekspertów Centrum im. Adama Smitha, by stanął przed azjatyckim sądem oraz, jako biegły, przedstawił realia polskiego sądownictwa i postępowania egzekucyjnego. Gdy tak się stało, azjatycki sąd pozwolił spółce na rezygnację z dochodzenia roszczeń przed sądem polskim i na wpisanie poniesionych strat do ksiąg po stronie kosztów.

Jak przyspieszyć?
Sprawność wymiaru sprawiedliwości zależy po części od jego pracowników, ich kompetencji zawodowych i zręczności w obcowaniu z ludźmi. Po części zależy też od konstrukcji procedur, czyli od litery prawa. Maciej Kujawski z Ministerstwa Sprawiedliwości wspomina w tym kontekście o działaniach resortu na rzecz efektywniejszego wykorzystania kadry sędziowskiej, a także o e-sądach, które mają funkcjonować od 2010 roku. Mają rozpatrywać proste sprawy cywilne, gospodarcze i pracownicze. Komunikacja sądu z powodem będzie się odbywać wyłącznie w sposób elektroniczny, natomiast z pozwanym – w sposób tradycyjny. – Można się zastanawiać, czy nie byłoby korzystne wprowadzenie w Polsce instytucji sędziego śledczego, który na bieżąco zatwierdzałby działania prokuratury i sam wykonywał część czynności procesowych.

Skróciłby się w ten sposób czas procesów sądowych – mówi dr Leszek Bosek z Uniwersytetu Waszawskiego. Zmiana litery prawa nie załatwiłaby jednak wszystkich problemów. – Politykom wydaje się, że wystarczy usunąć jakiś przepis, a wprowadzić inny, żeby poprawić wymiar sprawiedliwości. Jest to jednak tylko myślenie życzeniowe – przestrzega prawnik. Największa trudność nie leży też w braku dostatecznej liczby sędziów. – W przeliczeniu na liczbę mieszkańców kraju mamy ich stosunkowo dużo – zauważa dr Bosek. Jego zdaniem, prawdziwy problem leży w sferze egzekucji prawa, czyli w sposobie, w jaki jest ono stosowane. Nasz kraj ma z tym problem od 500 lat. Rzecz między innymi w podejściu prokuratorów i sędziów, w ich gotowości do bezstronnego i szybkiego rozstrzygania spraw.

Prawo giętkie, umysł sztywny
Tu napotykamy pewną barierę mentalną. Polscy prawnicy mają tendencję do sztywnego stosowania prawa. Tymczasem – wbrew obiegowym opiniom – nasze prawo takie nie jest. Ono jest jak kość – składa się elementów sztywnych, ale posiada także cząstki miękkie, które nadają mu trochę elastyczności. Są to tak zwane klauzule generalne, czyli przepisy odwołujące się do słuszności. Oto najbardziej znany przykład – art. 5 kodeksu cywilnego: „Nie można czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. Takie działanie lub zaniechanie uprawnionego nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony”. Podobne sformułowania dają stosującym prawo pewne możliwości interpretacyjne. Nasi prawnicy nie zawsze potrafią z nich korzystać. Oczywiście, nie można się opierać wyłącznie na klauzulach generalnych, bo po co byłyby wtedy pozostałe przepisy. Jednak pomijanie tych klauzul (albo przywoływanie na koniec wywodu wyłącznie w charakterze prawniczego ozdobnika) powoduje, że prawo jest stosowane nieelastycznie, czyli po prostu źle. Wykształceni prawnicy wiedzą o tym dobrze, bo znają starą łacińską zasadę: „Summum ius summa iniuria” (zbyt ścisłe przestrzeganie prawa jest największą niesprawiedliwością). A przeciętni obywatele wyrażają to dosadniej, mówiąc, że w sądach nie ma sprawiedliwości, że są układy i że wygrywa silniejszy.

KRS o tym nie dyskutuje
Jak zmienić tę sytuację? To niełatwe, bo sędziowie są niezawiśli, a ściąganie lejców wymiarowi sprawiedliwości przez polityków (ministrów sprawiedliwości) budzi opór. Doświadczył tego zwłaszcza minister Zbigniew Ziobro. Skoro politycy i tworzone przez nich konstrukcje prawne (na przykład zespolenie albo rozdzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości) nie są w stanie wywrzeć decydującego wpływu na sprawność instytucji, to trzeba się odwołać do innych mechanizmów. – Wpływ na zmianę sytu-acji mogą więc mieć media. Powinny patrzeć wymiarowi sprawiedliwości na ręce i obnażać absurdy wynikające z powolnego czy błędnego stosowania prawa. Drugim środowiskiem, w którym winny następować zmiany, są uniwersytety. Już na etapie studiów prawniczych należałoby wychodzić poza dogmatykę prawa i kłaść większy nacisk na szczególną odpowiedzialność zawodową prawników, przygotowywać studentów do praktycznego wykonywania zawodu sędziego, prokuratora czy adwokata – uważa dr Bosek.

Dobrze byłoby, gdyby kwestią przewlekłości postępowań zajęło się uważniej samo środowisko sędziowskie. – Nie przypominam sobie dyskusji na ten temat na forum Krajowej Rady Sądownictwa. Ta sprawa należy do Ministerstwa Sprawiedliwości – ucięła rzeczniczka KRS Barbara Godlewska-Michalak.
Miejmy nadzieję, że nasi sędziowie, słusznie wyposażeni w kamizelkę ratunkową niezawisłości, nie utoną jednak w otchłaniach samozadowolenia. Bo jeśli sędzia idzie do restauracji, to nie interesują go zanadto stan kuchennego zaplecza czy pensje kucharzy, ale oczekuje, że na smaczne danie nie będzie musiał czekać, aż mu żołądek przyrośnie do kręgosłupa. Dlaczego więc kucharz, który trafi do sądu, nie miałby mieć podobnych oczekiwań wobec sędziów?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.