Radio spod ziemi

Przemysław Kucharczak

|

GN 26/2009

publikacja 30.06.2009 13:09

Biały maluch włącza światła. A potem ostro rusza spod akademika. To umówiony znak, że stojący w oknie Rafał musi natychmiast przerwać emisję nielegalnej audycji radiowej i uciekać.

Radio spod ziemi Igor Pietraszewski z Radia RKS w miejscu, w którym w 1984 r. wrocławianie wysłuchali podziemnej audycji fot. HENRYK PRZONDZIONO

Jeszcze moment, a pod akademik zajeżdżają pędem polonezy z esbekami. Kilkunastu wbiega do budynku. – Schowałem nadajnik pod ubranie i spokojnie wyszedłem – wspomina dziś akcję z lat 80. Rafał Guzowski. – Esbecy mieli na sobie pelengatory, którymi chcieli namierzyć miejsce nadawania audycji. Ale kiedy nasz sygnał znikał, esbecy głupieli... Zanim zdecydowali, co dalej, nas już nie było – śmieje się. Dziś jest dyrektorem wydziału we wrocławskim Urzędzie Miejskim. Wtedy działał w podziemnym Radiu NZS. – Wrocław to ewenement na skalę światową, bo działały u nas jednocześnie aż trzy podziemne rozgłośnie radiowe – mówi Igor Pietraszewski, w latach 80. działacz radia RKS „Solidarność”, a dzisiaj muzyk saksofonista. Tajniacy, którzy próbowali rozbić nielegalne rozgłośnie, ciągle wychodzili na idiotów. Umieli co najwyżej znaleźć porzucony po audycji nadajnik. Wrocław postanowił dziś uhonorować ludzi, którzy w latach 80. pracowali w podziemnych radiach. Na kamienicy przy ulicy Świdnickiej, tuż przy wrocławskim rynku, zawisła 20 czerwca pamiątkowa tablica.

Przebrani budowlańcy
Wrocławscy radiowcy z podziemia nieraz robili sobie żarty z władzy. W audycji z 16 i 17 listopada 1982 roku ludzie z Radia RKS (czyli Regionalnego Komitetu Strajkowego NSZZ „Solidarność”) wykorzystali fragment antypapieskiego przemówienia aparatczyka partyjnego Tadeusza Porębskiego. A po audycji wysłali Porębskiemu... honorarium autorskie za wykorzystaną w nielegalnej audycji wypowiedź. Igor Pietraszewski ze swoimi kumplami z podwórka, wśród których byli dwaj uczniowie technikum elektronicznego, rozmieszczali przed audycjami nadajniki Radia RKS. Czasem nocą, po kryjomu, w strachu przed nakryciem. Choć raz się zdarzyło, że poszli w biały dzień, udając budowlańców. – Od ludzi z politechniki, którzy robili nadajniki, dostaliśmy też kaski, drelichy i oczywiście rękawiczki gumowe, żeby nie zostawić odcisków. Tak przebrani wspięliśmy się po rusztowaniu na czwarte albo piąte piętro gmachu na tyłach ulicy Nankiera. Matko, ilu ludzi nam się przyglądało z okien – wspomina. Do nadajnika trzeba było podłączyć magnetofon z kasetą, na której była nagrana audycja. W komplecie nieraz był też mechanizm czasowy, który miał rozpocząć emisję z opóźnieniem, kiedy „stawiacze”, tacy jak Igor, będą już daleko. Jeśli po emisji nie pojawiali się esbecy, „stawiacze” wracali po sprzęt, żeby użyć go jeszcze raz. – Bał się pan? – No jasne! Ludzie dzisiaj mówią mi: fajnie się wtedy bawiliście. A ja w nocy przed akcją spać nie mogłem albo śnili mi się goniący mnie esbecy. Ładna mi zabawa, za którą mogli cię wsadzić między kryminalistów. Przecież Zbigniewa Romaszewskiego za podziemne radio w Warszawie skazali aż na 4,5 roku! – mówi Igor. – Myślałem: co ja matkę i ojca zabiłem, żeby się tak narażać? Wolałem pójść poćwiczyć na klarnecie i saksofonie – dodaje. – To dlaczego Pan się narażał? – Bo ktoś to jednak powinien robić. Ale mam nadzieję, że moje dwie córki nie będą stały w życiu wobec takich wyborów – mówi Igor Pietraszewski.

Namierzyli nas?
Rafałowi Guzowskiemu z Radia Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS) strach naprawdę ścisnął gardło w 1985 roku, podczas emisji z dachu wysokiego budynku przy ulicy Gajowickiej. Studenci z NZS stosowali bowiem inną taktykę: byli obecni przy nadawaniu audycji. Rejon zabezpieczało za to kilkunastu kolegów. Gdy zbliżali się esbecy, studenci alarmowali Witka Gutowskiego, studenta ochrony środowiska i właściciela białego malucha. Witek zapalał światła na znak, żeby przerwać emisję, albo odjeżdżał, co było sygnałem do natychmiastowej ucieczki. – Wtedy na dachu przy Gajowickiej nagle usłyszeliśmy kroki. Myślimy: namierzyli nas! Ale jak?! Przecież maluch stoi! – wspomina Rafał Guzowski. – Okazało się, że nadawany przez nas sygnał był tak silny, że zakłócił jakiemuś mieszkańcowi odbiór z telewizora. Facet myślał, że ma coś z anteną i przyszedł naprawić... Dziwnie nam się tylko przyglądał – śmieje się dzisiaj Rafał Guzowski. Tylko raz studenci z radia NZS zostali zmuszeni do przerwania emisji. Największą satysfakcję mieli, kiedy kilkuset milicjantów, także w 1985 roku, zrobiło nalot na akademiki w porze emisji. Biegali z nasadzonymi na siebie, przypominającymi metalowe grabie, pelengatorami, które miały zlokalizować źródło sygnału radiowego. Zahaczali nimi o siebie i przewracali się, ku uciesze przyglądających się studentów. Tymczasem sygnał był tym razem nadawany nie z akademików, ale z zupełnie innej części miasta. Z początku rozgłośnie nadawały na wolnych częstotliwościach fal ultrakrótkich, np. między 70 a 72 MHz. Ludzie wiedzieli, kiedy włączyć radio dzięki rzucanym przed emisją ulotkom. Esbecy czasem włączali wte-dy zagłuszarki, ale rzadko, bo wtedy nie mogli też namierzać źródła emisji. Później ustawili na wysokich budynkach trzy wielkie pelengatory. – Z początku myśleliśmy, że mamy pozamiatane, zlokalizują nas, to koniec radia. Ale okazało się, że niekoniecznie – wspomina Krzysztof Witczak z Radia Solidarności Walczącej. Wrocławscy radiowcy tworzyli więc audycje nie dłuższe niż 12 minut, żeby SB nie zdążyło ich namierzyć i przyjechać. Radio Solidarności Walczącej robiło emisję z pięciu nadajników w różnych częściach miasta, włączanych dokładnie w tym samym momencie. A jeśli sygnał dochodził z pięciu różnych miejsc, pelengatory esbeków nie umiały zlokalizować ani jednego.

Coś gorącego
Radiowcy wpadli też na pomysł, żeby wchodzić na częstotliwość radiowej „Trójki”. I to w czasie największej słuchalności, czyli podczas „Powtórki z rozrywki” albo wieczornej listy przebojów Marka Niedźwieckiego. Na imieninach Jana, około 24 czerwca 1983 roku, Teresa i Jan Krusińscy z podziemnego Radia Solidarności Walczącej nadawali nawet podczas przyjęcia, gdy w ich mieszkaniu było kilkanaście niewtajemniczonych osób. Goście tańczyli. O wyznaczonej godzinie gospodarze poszli coś „przygotować” do kuchni. Włączyli emisję. – I nagle stukanie w drzwi: „Tereska! Gramofon się zepsuł!” – wspomina Teresa Krusińska. – Okazało się, że jak włączyliśmy nasz nadajnik, gramofon dostał obrotów jak oszalały. Przytrzymałam drzwi, tłumacząc, że mam tu coś gorącego – śmieje się. W sylwestra 1983 roku Teresa i Jan Krusińscy nadawali audycję na fali „Trójki” z budynku przy ul. Ślicznej. Wybrali sylwestra w nadziei, że esbecy będą tego wieczoru zbyt pijani, żeby ich namierzać. Wraz z kolegą Jankiem Lubkiewiczem wnieśli do mieszkania na Ślicznej nadajnik, antenę i akumulator samochodowy. Za oknem była pusta przestrzeń, a za nią bloki. Ludzie po mieszkaniach bawili się przy radiowej „Trójce”. Ktoś z w bloku naprzeciw wystawił nawet głośnik na otwarte okno i muzyka z „Trójki” niosła się głośno po całym osiedlu. Minęła godzina 20.00. – Dajemy klemę na akumulator, cyk, i nagle słyszymy z tego budynku naprzeciwko głośne: Kkk... Kkk... Kkk... Tu Radio Solidarności Walczącej! – wspomina Teresa Krusiewicz. Na ulicy pod trojgiem konspiratorów nagle zatrzymały się przejeżdżające jeszcze, ostatnie tego sylwestra autobusy. Widać kierowcy też mieli włączoną „Trójkę” i chcieli spokojnie z pasażerami wysłuchać audycji do końca. Tymczasem z głośnika w bloku naprzeciwko lektorzy wyraźnie i dobitnie, głośno na całe osiedle, informowali, że „Solidarność” dalej walczy. Podawali informacje z ostatnich miesięcy, o których nie wolno było nawet wspomnieć w legalnych mediach podlegających cenzurze. – Jak to głośno dawało! Myślałam, że się przewrócę. Stałam na balkonie i płakałam. Mój mąż też płakał – wspomina Teresa Krusińska.

Kupiliście samochód?
Ci ludzie naprawdę wiele ryzykowali. Gdyby wpadli, trafiliby do więzienia, a ich dzieci do domu dziecka. – Mieliśmy po 30 lat. Młodość jest bardziej odważna. Chociaż było też dużo młodych strachliwych – mówi pani Teresa. Małe córki Krusińskich były antykomunistkami już w przedszkolu. Ale o radiowej działalności rodziców nie powiedziały ani słowa nawet dziadkom. Czasem ktoś ze znajomych, widząc w mieszkaniu Krusińskich wykorzystywany do emisji akumulator do malucha, wołał: „O, kupiliście samochód?”. – Zanim dołączyłem do zespołu radia, widziałem u Krusińskich statyw mikrofonu. Janusz wyjaśnił mi: „A bo wiesz, ona tam trochę śpiewa” – śmieje się Krzysztof Witczak z Radia Solidarności Walczącej. – Rodzice kiedyś w emocjach powiedzieli mi, że słyszeli podziemną audycję – mówi Rafał Guzowski z Radia NZS. – Rodzice nie wiedzieli, że to ja tę audycję nadawałem – śmieje się. Emitowana taśma miała zwykle lekko przyspieszone obroty. Chodziło o to, żeby głosu lektorów nie rozpoznali ich znajomi. W organizację jubileuszu włączyło się wielu podziemnych radiowców z Wrocławia oraz Dolnośląska Inicjatywa Historyczna. – Zmobilizowaliśmy się do zrobienia jubileuszu, bo według sondaży dzisiaj, 40 proc.Polaków popiera wprowadzenie stanu wojennego. A postkomuniści łgają w telewizji, że oni byli łagodni i delikatni, nigdy nikogo nie skrzywdzili i właściwie są współtwórcami sukcesu dzisiejszej Polski. To kłamstwo. Chcemy pokazać naszym dzieciom, że nie wszyscy wspierali ten zbrodniczy system – mówi Igor Pietraszewski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.