Euroszachownica

Jacek Dziedzina

|

GN 25/2009

publikacja 21.06.2009 18:45

Przed nami 5 lat z nowym Parlamentem Europejskim. W tym czasie w całej Unii musi rozstrzygnąć się spór o dalszy kierunek integracji europejskiej. Czy wyniki wyborów pomogą Europie ruszyć z martwego punktu?

Euroszachownica Sesja plenarna PE w Strasburgu fot. HENRYK PRZONDZIONO

Europa skręca na prawo. Europejska lewica w odwrocie. Nacjonaliści i eurosceptycy zdobywają Strasburg. Zielone światło dla ksenofobów... To tylko niektóre z haseł, jakie od dwóch tygodni goszczą na łamach europejskiej prasy. Można odnieść wrażenie, że w Unii Europejskiej nastąpiło jakieś radykalne przesilenie i w najbliższych latach będziemy świadkami nowego otwarcia w polityce europejskiej. Tymczasem ani to rewolucja w składzie Parlamentu Europejskiego, ani jego rola nie taka pierwszorzędna w decyzjach, jakie zapadną w najbliższym czasie.

Prawa noga
W większości krajów członkowskich UE wygrały partie centroprawicowe, które w Parlamencie Europejskim wchodzą w skład Europejskiej Partii Ludowej-Europejskich Demokratów (ang. skrót EPP-ED). Są to m.in. niemiecka CDU i CSU, francuska UMP, węgierska Fidesz i polska PO i PSL. EPP-ED nazywana jest w skrócie chrześcijańską demokracją, choć termin ten ma różne znaczenie w różnych krajach, a praktyka i poglądy wielu jej członków pokazują nierzadko, jak myląca to może być nazwa. Wyniki wyborów sprawiają, że ta największa frakcja w PE zwiększyła przewagę nad socjalistami i wpływ na prace europarlamentu. To między dwoma politykami chadecji – Włochem Mauro Mario i Polakiem Jerzym Buzkiem – toczy się rywalizacja o fotel przewodniczącego PE. To EPP-ED będzie miała największy wpływ na obsadzenie komisji parlamentarnych. Europejska Partia Ludowa jest zdecydowaną zwolenniczką ścisłej integracji europejskiej, dlatego też jej priorytetem było i nadal będzie lobbowanie za jak najszybszym wprowadzeniem w życie traktatu z Lizbony. Dokument, który na razie jest zablokowany z powodu irlandzkiego NIE w referendum, jest poważnym krokiem w kierunku stworzenia z UE federacji, czegoś na kształt Stanów Zjednoczonych Europy. Traktat lizboński wzmacnia także rolę Parlamentu Europejskiego, bez którego niemożliwe będzie wprowadzenie w życie większości unijnego prawa (obecnie PE współdecyduje tylko w zakresie budżetu Unii, wspólnego rynku, badań naukowych i kilku innych sprawach). EPP-ED reprezentuje zatem wolę większości rządów i parlamentów Unii, które ratyfikowały już – najczęściej ponad głowami obywateli – traktat lizboński.

Sami swoi
Drugą co do wielkości frakcją w PE pozostanie Partia Europejskich Socjalistów (PES), zrzeszająca partie socjaldemokratyczne i socjalistyczne (m.in. polska SLD, francuska PS, niemiecka SPD czy brytyjska Partia Pracy). Europejscy wyborcy dali wyraźny znak, że socjaliści mają mieć mniejszy wpływ na współtworzenie unijnego prawa i bardziej lub mniej poważnych rezolucji (PES straciła kilkadziesiąt mandatów poselskich), ale to ciągle ponad 160 eurodeputowanych, których nie da się po prostu ignorować. Poza tym całkiem sporą reprezentację wprowadzili Zieloni, którzy w wielu sprawach, zwłaszcza dotyczących tzw. zwalczania dyskryminacji w Europie (sprowadzającego się najczęściej do promocji homoseksualizmu i aborcji) głosują podobnie jak PES. Jest szansa, że to nie lewica będzie nadawać ton europejskiej debacie, ustępując wyraźniej centroprawicy i konserwatystom. Jest jednak rzecz, która łączy obie strony: zarówno socjaliści i Zieloni, jak i chadecja są za traktatem z Lizbony, a więc za ściślejszą integracją. W tym sensie trudno mówić o jakimś radykalnym przesileniu. Jeśli dodać do tego dość znaczną frakcję europejskich liberałów (ALDE), również prolizbońską, można śmiało powiedzieć, że wybraliśmy Parlament bliźniaczo podobny do poprzedniego. W kluczowych sprawach sami socjaliści i chadecy najczęściej głosują zgodnie; reszta albo się przyłącza, albo symbolicznie wyraża odmienne zdanie.

Unia bez Lizbony
Wrażenie radykalnego skrętu w prawo powodują dobre wyniki wyborcze partii o wyraźnie antyunijnym programie oraz nawołujące do zamknięcia się Europy na przypływ nowych imigrantów. Trzeba jednak mieć świadomość, że nie są one w stanie utworzyć w PE grupy wystarczająco silnej, by wpływać istotnie na przyjmowane dyrektywy (wiążące kraje członkowskie) i rezolucje (niewiążące). Jednocześnie trudno zignorować ten głos pewnej części unijnych obywateli: z różnych powodów narasta niezadowolenie zarówno z polityki imigracyjnej UE, jak i prób tworzenia z Europy federacji i zabierania kolejnych kompetencji rządom i parlamentom narodowym. Ale tzw. eurosceptycy to nie tylko partie skrajnych nacjonalistów i ksenofobów – jak próbują zgodnie zakrzyczeć sprawę lewica i centroprawica europejska. Szykuje się powstanie nowej frakcji w PE: Europejskich Konserwatystów. Mają ją tworzyć Prawo i Sprawiedliwość (do niedawna w grupie Unii na rzecz Europy Narodów), czeska ODS oraz brytyjscy torysi, czyli Partia Konserwatywna. I tutaj nastąpi chyba najbardziej widoczna zmiana w nowym składzie Parlamentu, ponieważ zarówno czescy, jak i brytyjscy konserwatyści opuszczą w tym celu Europejską Partię Ludową. A że obie partie w swoich krajach pobiły konkurencję, zdobywając większość z przysługujących im mandatów, mielibyśmy do czynienia z dość poważnym osłabieniem centro-prawicy.

Można ten ruch traktować jako niepoważny i wzmacniający de facto „lewą nogę”. Z drugiej strony jest to protest przeciwko kierunkowi, jaki obrała chadecja, bezkrytycznie popierająca traktat z Lizbony. Sprzeciw wobec tego dokumentu (a nie wobec UE, jak próbują wmówić politycznie poprawni) jest wspólnym mianownikiem nowo powstającej frakcji. To jednocześnie stwarza szereg problemów: o ile konserwatyści brytyjscy są konsekwentni – w swoim kraju obiecali, że nie poprą traktatu lizbońskiego – o tyle dziwna wydaje się sytuacja PiS-u, który w kraju traktat popiera, przynajmniej oficjalnie. To jednak problem polskich elit politycznych, że nie mają wystarczającej odwagi jasno formułować swojego stanowiska, prowadząc podwójną grę. Zresztą i tak nie jest pewne, czy uda się w ogóle utworzyć frakcję konserwatystów. Od lipca do założenia grupy parlamentarnej będzie potrzeba zebrania posłów przynajmniej z siedmiu krajów. To może oznaczać szukanie sojuszy ze skrajną prawicą na przykład z Holandii, co tylko osłabi wiarygodność słusznego co do idei projektu.

Quo vadis?
W ciągu tej kadencji PE może wydarzyć się wszystko, choć wpływ PE na bieg wydarzeń jest na razie ograniczony. Tak naprawdę losy traktatu z Lizbony będą tu rozstrzygające. Prawdopodobnie powtórzone zostanie referendum w Irlandii. Sondaże wskazują tam coraz większe poparcie dla tego dokumentu. Jego zwolenników napawa optymizmem spektakularna porażka w wyborach do PE Declana Ganleya, autora kampanii, która doprowadziła do odrzucenia „Lizbony” przez Irlandczyków. Ganley nie tylko sam przegrał i nie dostał się do PE, ale też jego partia w całej Europie nie zdobyła prawie żadnego mandatu; tylko z Francji wchodzi jeden reprezentant Libertas. Jest zatem prawdopodobne, że w drugim referendum Irlandia powie TAK traktatowi. Ale kłopoty „miłośnikom Lizbony” mogą sprawić niespodziewanie Brytyjczycy. Tamtejszy rząd laburzystów nie chciał referendum i dokument ratyfikowały Izba Gmin i Izba Lordów. Jednak ostatnia miażdżąca wygrana konserwatystów w wyborach lokalnych i do PE może doprowadzić do przyspieszonych wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Z pewnością wygrają ją torysi (Partia Konserwatywna), a wtedy rozpiszą, zgodnie z obietnicą, referendum, w którym traktat z Lizbony prawie na pewno przepadnie. I Unia Europejska wróci do punktu wyjścia. Powinien to być bardzo zimny prysznic dla europejskich salonów, coraz mniej słyszących, co się dzieje w „realu”. Będzie trzeba usiąść i zastanowić się na nowo, co robić, by Unia była coraz silniejsza, ale szukała jedności jednak na innym poziomie.

Jaka w tym wszystkim rola Parlamentu Europejskiego? Żadna. Decyzje zasadnicze pozostają w gestii państw członkowskich. Przynajmniej na razie. Traktat z Lizbony wzmocniłby znacznie rolę PE (czy to dobrze, czy źle, to już inny temat). Parlament Europejski zresztą, jak powiedzieliśmy, nie zmienia się, jeśli chodzi o pogląd na kierunek integracji. Ale ważne jest co innego: szansa, że w nowej kadencji słabiej będą słyszane histeryczne tony socjalistów i Zielonych, szukających wszędzie homofobów i ksenofobów, robiących z PE forum dla swojej ideologii, w której nie ma miejsca na fakty, tradycję i zdrowy rozsądek. Pozostaje mieć nadzieję, że europejska chadecja, otrzeźwiona nieco ucieczką konserwatystów, zacznie odważniej reprezentować prawicowe, czyli prorynkowe i tradycyjnie europejskie (także chrześcijańskie) myślenie. Taki jest werdykt wyborców.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.