Licencja na machanie

Jarosław Dudała

|

GN 25/2009

publikacja 21.06.2009 17:51

Państwowe kursy dla pielgrzymkowych służb porządkowych są tak potrzebne, jak unijne przepisy o dopuszczalnej krzywiźnie banana.

Licencja na machanie fot. MAREK PIEKARA, EAST NEWS/AGENCJA SE/TOMASZ ZIELIŃSKI, FOTOMONTAŻ: STUDIO GN

W lipcu zeszłego roku wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna wprowadził rozporządzeniem obowiązek szkoleń dla osób kierujących ruchem kolumn pieszych. Chodzi między innymi o grupy pieszych pielgrzymów i kondukty pogrzebowe. Kursy prowadzone są przez wojewódzkie ośrodki ruchu drogowego. Składają się z 18 godzin zajęć zakończonych egzaminem. Są drogie. Na przykład w Katowicach cena wynosi 300 zł. Koszt ten musi ponieść zarówno osoba zawodowo kierująca ruchem – na przykład pracownik firmy remontującej drogi – jak i amator, który raz do roku macha chorągiewkami na parafialnej pielgrzymce.

Pod względem uprawnień do kierowania ruchem absolwent kursu zrównany jest z... umundurowanymi funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu! Brzmi to śmiesznie, ale sprawa jest jak najbardziej poważna. Dla organizatorów pieszych pielgrzymek rozporządzenie to oznacza nie lada problem. Co roku trzeba by wydawać sporo pieniędzy na kursy dla chorągiewkowych, bo nie można założyć, że ktoś, kto przeszedł taki kurs, będzie do dyspozycji za każdym razem, gdy parafia czy duszpasterstwo akademickie będzie organizowało jakąś pieszą wyprawę. Zlekceważenie obowiązku grozi poważnymi konsekwencjami, zwłaszcza gdyby doszło do nieszczęśliwego wypadku.

Trup ściele się gęsto?
Sprawa szkoleń stała się przedmiotem obrad Konferencji Episkopatu Polski, a także zapowiedzianego na 25 czerwca spotkania Komisji Wspólnej Episkopatu i Rządu. Według rzecznika Episkopatu ks. Józefa Klocha, po stronie rządowej widać wolę rozmów na temat rozwiązania tego problemu. To dobrze, bo sprawa jest coraz bardziej nagląca. Zbliża się sezon wielkich pielgrzymek na Jasną Górę. Wspomniane przepisy nie dotyczą jednak tylko potężnych, wielodniowych marszów, ale także skromnych, parokilometrowych pielgrzymek oraz pogrzebów. Może absurdalne przepisy zostałyby szybciej zmienione, gdyby jakiś wysoki urzędnik z MSWiA wybrał się na pogrzeb, a ksiądz przestraszył się jego obecnością i odmówił wyjścia z konduktem na ulicę, tłumacząc się brakiem stosownych uprawnień.

Może jednak takie szkolenia i egzaminy są potrzebne? Może wypadków z udziałem pieszych pielgrzymów jest tyle, że trzeba wprowadzić tego typu obostrzenia? Zapytaliśmy o to statystyka z Komendy Głównej Policji Elżbietę Symon. Okazało się, że nasi stróże prawa nie dysponują szczegółowymi statystykami wypadków z udziałem pieszych pielgrzymów. A z rozeznania dziennikarzy działu mutacyjnego „Gościa Niedzielnego”, którzy koordynują pracę diecezjalnych oddziałów naszego pisma w prawie połowie polskich diecezji, wynika, że takie wypadki, jeśli w ogóle się zdarzają, to sporadycznie. Dowodzi to, że pielgrzymki są bezpieczne bez konieczności przeprowadzania drogich szkoleń. Jeśli już, to można je organizować – i niektórzy tak czynią – w ramach działań prewencyjnych policji drogowej.

Głupota czy prowokacja?
W dyskusji nad obowiązkowymi szkoleniami padały stwierdzenia, że to powrót do antypielgrzymkowych praktyk PRL-u; że to złamanie konkordatu. Można się jeszcze zastanawiać, czy na taki kształt polskiego prawa nie wpływa czasem mentalność rodem z Brukseli, w której spotyka się niemiecka biurokracja i francuski centralizm. A może kolejny raz chodzi o wyciągnięcie paru groszy z kieszeni podatnika? Albo może to po prostu zwykła nadregulacja, wynikająca z przekonania, że urzędnik w Warszawie wie lepiej, co mi jest do szczęścia potrzebne? Ja w każdym razie uważam – i nie jestem w tym odosobniony – że te przepisy to jedna wielka bzdura. Im prędzej wicepremier Schetyna je wycofa, tym lepiej. Dla pielgrzymów, księży, żałobników i dla niego samego. A więc, kończ Waść, wstydu (sobie) oszczędź!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.