Wersja Alicji

Andrzej Grajewski

|

GN 24/2009

publikacja 17.06.2009 22:35

Odbyła się druga rozprawa w procesie wytoczonym przez Alicję Tysiąc redaktorowi naczelnemu „Gościa Niedzielnego”. Alicja Tysiąc złożyła zeznania, w których starała się wyjaśnić motywy wytoczenia procesu.

Wersja Alicji Ks. Marka Gancarczyka wspierała grupa młodzieży pikietująca przed sądem w Katowicach fot. ROMEK KOSZOWSKI

Tym razem oprócz zwolenników pani Tysiąc przed sądem pojawiła się spora grupa osób podzielających poglądy ks. Marka Gancarczyka. Pierwsi mieli ze sobą transparenty, głoszące m.in., że „Konkordat z Watykanem jak cyrograf z Szatanem”, drudzy trzymali kartki z napisem: „Żyjemy dzięki Bogu i Rodzicom”. Na rozprawie pojawił się także były marszałek Sejmu RP Marek Jurek. W czasie poprzedniej rozprawy sąd wezwał strony do zawarcia ugody. Redakcja podjęła taką próbę. Zostając przy swoich poglądach, ks. Marek Gancarczyk gotów był w „Gościu Niedzielnym” napisać, że jeśli subiektywnie pani Tysiąc poczuła się urażona naszymi publikacjami, gotów jest za to ją przeprosić. Ta propozycja nie została przyjęta. Sprawa musi więc zostać rozstrzygnięta na drodze sądowej.

Podpowiedzi i sugestie
Ponad dwie godziny trwało przesłuchanie Alicji Tysiąc. Jej pełnomocnik poprosił, aby mogła zeznawać na siedząco, gdyż niedawno miała wypadek samochodowy, który negatywnie wpłynął na stan jej zdrowia. Sąd zgodził się, aby zeznawała, siedząc między dwojgiem swych pełnomocników. Okazało się, że miało to ważne znaczenie dla przebiegu rozprawy. Reprezentujący Alicję Tysiąc mecenas Marcin Górski oraz Małgorzata Tkacz-Janik przez cały czas zeznań podpowiadali przesłuchiwanej „właściwe” odpowiedzi. Celowała w tym pani Tkacz-Janik. Robiła to z wielkim zapałem, ale nieudolnie, gdyż jej podpowiedzi słyszała cała sala. Została za to skarcona przez sędzię i usunięta na ławę dla publiczności. Sąd zwracał uwagę także mec. Górskiemu, który nie tylko w czasie zeznań porozumiewał się ze swoją klientką, ale także zadawał pytania w taki sposób, że jednoznacznie sugerowały one odpowiedź. Oczywiste było, że pani Tysiąc została dokładnie pouczona o tym, jak ma zeznawać.

Osoba prywatna?
Celem pytań zadawanych przez mec. Górskiego było udowodnienie tezy, że pani Tysiąc jest osobą prywatną, a rozgłos medialny zdobyła niejako wbrew swej woli. Kwestia ta ma istotne znaczenie, gdyż jako osobie prywatnej przysługiwałaby jej większa ochrona zarówno prywatności, jak i wizerunku. Pełnomocnicy Alicji Tysiąc swój wywód opierają na osobliwej konstrukcji, że osobą publiczną nie jest ktoś powszechnie znany, znajdujący się w centrum debaty publicznej, a jedynie ten, kto sam własną aktywnością o to zabiega. Nawet jednak przyjmując te kryteria, przesłuchujący panią Tysiąc mec. Jacek Siński, pełnomocnik redaktora naczelnego „Gościa”, przytoczył wiele przykładów medialnej aktywności Alicji Tysiąc.

Dowiódł, że chętnie udzielała wywiadów, uczestniczyła w konferencjach, także międzynarodowych, zadeklarowała też gotowość założenia fundacji, która – jak sama powiedziała – miała pomagać kobietom, jej zdaniem, „prześladowanym przez Kościół”. Alicja Tysiąc nie zaprzeczyła, że nigdy nie próbowała ograniczać zainteresowania mediów swoją osobą. Wręcz przeciwnie, starała się je wykorzystać dla propagowania własnych poglądów oraz promowania swych działań przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Jej protestu nie wzbudzały także fotografie publikowane w mediach. Nie zgadza się tylko na umieszczenie swojego zdjęcia w „Gościu Niedzielnym”. Dodajmy, że to zdjęcie zostało kupione w agencji fotograficznej „Gazety Wyborczej” i było wykorzystywane także w innych publikacjach na jej temat.

Chciała dziecka, nie ciąży
Kolejnym celem pełnomocników Alicji Tysiąc jest przekonanie, że media nie mają prawa nazywać aborcji zabijaniem. W trakcie przesłuchania pani Tysiąc powtarzała, że nie chciała zabić swojego dziecka, tylko dokonać aborcji, bo – jak się wyraziła – pragnęła dziecka, tylko „nie chciała być w ciąży”. Stwierdziła, że chciała dokonać aborcji, gdyż „myślała o dzieciach”, które już żyją. Mijając się z prawdą, twierdziła, że polskie prawo gwarantowało jej możliwość aborcji. W rzeczywistości było inaczej. Wszyscy okuliści, którzy byli w jej sprawie konsultowani, wyraźnie twierdzili, że nie ma związku między ciążą a pogorszeniem się jej wzroku. Dlatego nie wydali opinii sugerującej przeprowadzenie aborcji. Zalecano natomiast poród przez cesarskie cięcie, aby uniknąć wysiłku, mogącego spowodować uszczerbek na jej zdrowiu. Alicja Tysiąc odwołała się od tych decyzji, ale przegrała we wszystkich instancjach przed polskimi sądami. Wówczas złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Tam kwestie medyczne w ogóle nie były brane pod uwagę, a wydelegowanemu do Strasburga przez polski rząd lekarzowi okuliście nie pozwolono zabrać głosu.

Alicja Tysiąc domaga się od redaktora naczelnego „Gościa” i od wydawnictwa odszkodowania w wysokości 50 tys. zł. Trybunał w Strasburgu zasądził na jej rzecz zadośćuczynienie w wysokości 25 tys. euro, które zostało jej wypłacone z budżetu państwa polskiego, konkretnie z funduszy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jak twierdziła w czasie rozprawy, uzyskane w ten sposób środki wykorzystała na spłacenie długów, gdyż jej sytuacja materialna jest trudna. Samotnie wychowuje trójkę dzieci, o ich ojcach nie chciała mówić. Powiedziała jedynie, że nie ma możliwości ściągnięcia alimentów. Trudnymi warunkami uzasadniała także domaganie się od „Gościa Niedzielnego” odszkodowania.

Krewny się obraził
Alicja Tysiąc przyznała, że nie czytała publikacji na swój temat w „Gościu”, ale dowiedziała się o nich od znajomych. Jak się wydaje, wyłącznie na tych relacjach opierała swoje odczucia, gdyż kilka razy powtarzała, że szczególnie dotknęło ją porównanie do nazistowskiej zbrodniarki. W żadnym z tekstów w „Gościu” nikt takiego porównania nie użył. Tymczasem zarówno w piśmie procesowym, jak i w części mediów powtarzana jest nieprawdziwa teza, że „Gość Niedzielny” porównał panią Tysiąc z nazistowskimi zbrodniarzami. Ona kilkakrotnie powtarzała to w czasie zeznań, prowadzona do takich konkluzji pytaniami swego pełnomocnika. Mówiąc o doznanych przy okazji naszych publikacji krzywdach, podała przykład zachowania jednego z jej krewnych, który rzekomo pod wpływem publikacji w naszym tygodniku zerwał z nią kontakt. Pytana o szczegóły tej sprawy, zasłoniła się prywatnością.

Słuchając jej zeznań, miało się wrażenie, że teksty w „Gościu” radykalnie zmieniły jej życie, pozostawiając traumatyczny ślad w jej osobowości oraz w zachowaniach jej rodziny. Jak powiedziała, po ich lekturze wpadła w rozstrój nerwowy, depresję, stany lękowe, zaczęła się także obawiać o życie, gdyż – jak stwierdziła – są „różni fanatycy kościelni”. Ma także problemy z dziećmi, które po publikacjach „Gościa” zaczęły się wahać w ocenie jej postępowania.

Dwie Alicje
Zeznań Alicji Tysiąc słuchałem z mieszanymi uczuciami. Widziałem samotną, dość bezradną kobietę, matkę kochającą własne dzieci oraz starającą się o ich dobre wychowanie. Nie można także wykluczyć, że rzeczywiście poczuła się dotknięta sformułowaniami zawartymi w tekstach, opublikowanych na łamach naszego tygodnika. Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że jej przypadek jest wykorzystywany przez skrajne środowiska feministyczne do własnej proaborcyjnej kampanii. Poza chęcią upokorzenia instytucji kościelnej, celem procesu jest ograniczenie wolności słowa w Polsce – zakazanie nazywania po imieniu procederu aborcji, czyli zabijania człowieka. Gdyby to się udało, radykalnie zmieniłby się ton publicznej dyskusji o tej kwestii. W kolejnych debatach o ochronie życia trudno byłoby mówić, że w przypadku aborcji mamy do czynienia z zabijaniem. Gdyby „Gość Niedzielny” za takie określenie został skazany, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby w podobny sposób rozprawić się z innymi środowiskami głoszącymi tę oczywistą prawdę. Kolejna rozprawa odbędzie się we wrześniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.