Gdzie Jaś życia się nauczy?

Mateusz Matyszkowicz, filozof, publicysta „Teologii Politycznej”, b. doradca ministra edukacji

|

GN 22/2209

publikacja 31.05.2009 22:25

Przekazywanie wiedzy już nie jest uznawane za najważniejszy powód powszechnej edukacji. Ten cel został zepchnięty na dalszy plan przez socjalizację. To magiczne słowo było na ustach m.in. osób, które nawoływały do obniżenia wieku szkolnego.

Gdzie Jaś życia się nauczy? Gdzie przede wszystkim powinno odbywać się wychowanie dzieci – w szkole czy w domu? fot. RON CHAPPLE STOCK

Łączy się tu tak naprawdę dwa rozumienia socjalizacji. Zgodnie z pierwszym socjalizacja polega na przyswojeniu norm właściwych społeczeństwu. Dziecko uczy się zatem, jakimi wartościami kieruje się jego społeczność, ale i poznaje kulturę własnego narodu, kontynentu i cywilizacji. Zgodnie z drugim rozumieniem, socjalizacja jest uspołecznieniem, nabyciem takich cech, które czynią człowieka towarzyskim, nadają ogłady w zachowaniu, uzdatniają do efektywnej komunikacji. Innymi słowy sprawiają, że człowiek nie jest dzikiem.

Kagankowa utopia
Mówi się więc, że szkoła jest niezbędnym elementem socjalizacji dziecka i że prawidłowa socjalizacja sprzyja wyrównywaniu szans edukacyjnych. Według zwolenników socjalizacji przez szkołę, środowisko klasowe jest jakby obrazem społeczeństwa, w którym dziecku przyjdzie kiedyś prowadzić dojrzałe życie. Ucząc się żyć w grupie rówieśniczej, młody człowiek nabiera kompetencji społecznych niezbędnych w życiu dorosłym. Wszystko ma tu być na miejscu. Praca zespołowa, pierwsze konflikty, przyjaźnie, miłości. Wspólne pokonywanie przeszkód, radzenie sobie ze stresem, dzielenie ról, uzgadnianie celów i planowanie działań. Dziecko uczy się, zgodnie z tą koncepcją, życia, kiedy zakuwa przed egzaminami, spotyka się z agresją kolegów, ale i doznaje akceptacji. Takie dorosłe życie na próbę.

To właśnie w tę wizję szkolnej socjalizacji wpisane jest m.in. umieszczenie w podstawie programowej elementów wychowania społecznego. I tak uczeń kończący pierwszą klasę szkoły podstawowej ma wiedzieć, „co dobre, a co złe w kontaktach z rówieśnikami i dorosłymi”, ale także „współpracuje z innymi w zabawie, w nauce szkolnej i w sytuacjach życiowych”. Nawet więcej: „wie, co wynika z przynależności do rodziny, jakie są relacje między najbliższymi, wywiązuje się z powinności wobec nich”.

Jak widać, ambicje socjalizacyjne szkoły są bardzo duże. Nie chodzi tylko o przygotowanie do w miarę bezkonfliktowego życia, ale przede wszystkim o to, by wpoić podstawowe normy moralne. Szkoła znów przyjmuje na siebie pozytywistyczne zadanie niesienia kaganka. Nie jest to jednak już kaganek oświaty, bo i świat, w którym żyli nasi XIX- i XX-wieczni przodkowie odszedł w niepamięć. Nowy kaganek to wizja szczęśliwego społeczeństwa.

Szkoła od dobrej strony
Można zapytać, co w tym złego, bo przecież bliska nam powinna być wizja szkoły, która nie tylko uczy i nie tylko wpaja abstrakcyjne formuły, ale przede wszystkim wychowuje. Chcielibyśmy, aby nasze dzieci były dobrymi ludźmi, poprawnie układały swoje relacje z innymi oraz znały kanon rodzimej kultury. Nie chcemy dzieci odludków, mruków, samotników, którzy wiodą jałowe życie. Zależy nam na tym, aby założyły dobre rodziny, zdobyły atrakcyjną pracę i błyszczały w społeczeństwie, w którym przyjdzie im żyć. Zdajemy też sobie sprawę z tego, że zmienił się model wiedzy. Nie przypisujemy w związku z tym tak wielkiej wartości do pojedynczych wyuczonych formuł i do dziedzin nauki, które nie mają ze sobą wzajemnego związku. Chcielibyśmy, aby wiedza stanowiła całość i w jak największym stopniu dotyczyła życia. Wiedza bowiem powinna przede wszystkim ułatwić nam życie w społeczności. Nowy paradygmat szkoły wydaje się do tego idealnie pasować. Jeśli jednak przyjrzymy się temu uważnie i wizję nowej szkoły rozważymy na chłodno, okaże się, że wcale tak dobrze nie jest. A kagankowej utopii należy wystrzegać się jak każdej innej.

Rodzina w cieniu
Na problem socjalizacyjnych ambicji szkoły można patrzeć jak na kolejną odsłonę sporu o to, gdzie przede wszystkim odbywa się wychowanie: w domu czy w szkole. Tym razem uznano, że podstawowym i najwartościowszym miejscem wychowania jest szkoła. I że szkoła najlepiej uzdatnia do życia w społeczeństwie. Z taką argumentacją zgadza się wielu rodziców, ciesząc się, że wychowanie dziecka mogą komuś powierzyć. „Bo tacy zabiegani jesteśmy” – brzmi najpopularniejszy argument. „Dziecko ma kontakt z ludźmi” – dodają. „I te wszystkie biedaki z patologicznych rodzin mogą zobaczyć, jak wygląda normalne życie” – mówią niektórzy.

To zjawisko wiele mówi o ideowych ramach społeczeństwa, w którym żyjemy. Ta wizja wynika bowiem z odpowiedzi na pytanie, co jest najlepszym obrazem społeczności. Dawniej uważano, że rodzina. W rodzinie występują bowiem bardzo różne rodzaje relacji, które powtarzają się później w dużej społeczności. A zatem relacje między rodzicami a dziećmi – relacje dominacji, ale i opieki. Są też relacje między starszym i młodszym rodzeństwem i wreszcie między rodzeństwem w podobnym wieku. Rozmaitych powiązań jest bardzo dużo – pamiętajmy o kuzynach, ciotkach, wujkach, dziadkach i nieżyjących przodkach. Dzisiaj natomiast częściej się mówi, że obrazem społeczeństwa jest nie tyle rodzina, co klasa, a więc grupa rówieśnicza. Grupa rówieśnicza jest różnorodna, tak jak różnorodni są ludzie, ale wszyscy jej członkowie są równi. Nie ma więc relacji starszeństwa – jest jedynie relacja koleżeństwa. Brakuje zatem hierarchii. Jest wprawdzie jeden stopień wyższy – nauczyciel, ale on sam staje wobec w miarę jednorodnie uporządkowanej grupy. O rodzinie uczy się zaś w szkole.

Wielka scholaryzacja
Ivan Ilich jest autorem książki „Deschooling Society”. Pokazuje w niej, w jaki sposób instytucja szkoły kształtuje społeczeństwo. Sam zaś postuluje descholaryzację, co – w przybliżeniu – ma polegać na nauczeniu społeczności życia bez ram i odniesień, które daje szkoła. Hasło jest radykalne. Na co dzień dostrzegamy jednak tendencję odwrotną – społeczeństwo podlega coraz intensywniejszej scholaryzacji i w coraz większym stopniu postrzega się je jako wielką klasę.

Co ważniejsze, scholaryzacja nie odbywa się w imię tradycyjnych wartości. Wydaje się wręcz, że przez wiele grup traktowana jest jak oręż postępu. Niezależnie jednak od ideowych powiązań, mit szkolnej socjalizacji jest szkodliwy, ponieważ prowadzi do niekontrolowanych konsekwencji. Zaświadcza o tym chociażby prof. Jay Belsky, który w latach 70. promował w USA wczesną edukację jako m.in. dobry sposób na lepszą socjalizację. Po latach zmienił zdanie. Badając efekty swoich działań, zauważył, że są one odwrotne od zamierzeń. Szkolne socjalizowanie od najmłodszych lat nie sprzyja pełnemu rozwojowi społecznemu dzieci, ale – przeciwnie – prowadzi do wzrostu zjawisk patologicznych. Dzieci zbyt wcześnie wprowadzane w sztuczną społeczność klasową blokują się. Brakuje im stałych odniesień i hierarchii. W klasie wszystko zaczyna się od nowa, a jednym z narzędzi ustalenia porządku jest agresja.

To właśnie dlatego coraz więcej amerykańskich rodziców nie posyła dzieci do szkoły, wybierając domową edukację. Homeschooling, a więc uczenie dzieci przez rodziców w domu, stał się lekarstwem na wady powszechnego systemu edukacji, który wziął na siebie zadanie nie do zrealizowania – szczęśliwe społeczeństwo – i poniósł klęskę.

Badania, które przeprowadzano w USA wśród dzieci edukowanych domowo, pokazują, że są one lepiej socjalizowane od ich szkolnych rówieśników. Amerykańskie uniwersytety biją się o takie dzieci, widząc w nich pracowitych i dobrze zorganizowanych przyszłych liderów. Jest to najlepszy dowód na to, że niekoniecznie szkoła musi być miejscem uspołecznienia dzieci. A przede wszystkim, że nie można w imię ideologii zniekształcać rzeczywistości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.