Euro 2009

Jacek Dziedzina

|

GN 21/2009

publikacja 24.05.2009 21:04

W czerwcu Europejczycy wybiorą 736 posłów do Parlamentu Europejskiego. Zwycięzcy będą reprezentować blisko pół miliarda mieszkańców UE.

Euro 2009 Między 4 a 7 czerwca w całej Unii Europejskiej odbędą się wybory do europarlamentu fot. EAST NEWS/AFP/DOMINIQUE FAGET

Gdyby wagę wyborów do europarlamentu mierzyć zainteresowaniem, jakie wykazują nimi wyborcy, należałoby dać sobie spokój i zająć się „ważniejszym” tematem. Powszechna jest opinia, że Parlament Europejski to kraina, którą najlepiej określa angielskie „far, far away”, rosyjskie „gdie ta tam” czy polskie „za górami, za lasami”. Większość wyborców jest przekonana, że to tak odległa instytucja, iż nie ma ona żadnego wpływu na naszą codzienność, zatem nie warto sobie zawracać głowy wizytą przy urnie wyborczej. Ten lekceważący stosunek wynika po części z niedoinformowania, po części też, niestety, z kompromitujących Parlament działań, jak choćby nieustanne próby udowodnienia Europie (a dokładnie jej konserwatywnej części), że jest siedliskiem homofobów, czy też niedawna próba potępienia Benedykta XVI. Te ostatnie przykłady można jednak potraktować jako dobry powód do tego, by 7 czerwca wziąć sprawy w swoje ręce i wybrać godnych reprezentantów.

Czym to się je?
Kadencja Parlamentu Europejskiego trwa 5 lat. Sesje parlamentarne odbywają się na przemian w Strasburgu i Brukseli. To akurat jeden z unijnych absurdów, który niekoniecznie przysparza Parlamentowi sympatyków: co miesiąc potężne ciężarówki przewożą dokumentację z jednego miasta do drugiego. Te przeprowadzki kosztują rocznie ok. 250 mln euro. Do tego w Luksemburgu działa jeszcze Sekretariat PE. Sprawa Strasburga i Brukseli co jakiś czas staje się przedmiotem krytyki. Padają wówczas obietnice, że „coś” z tym trzeba zrobić. Jest nawet bardzo sensowny pomysł, by potężny gmach w Strasburgu zamienić w uczelnię i ośrodek naukowy, a całość pracy europarlamentu przenieść do Brukseli. Jednak symbol pojednania francusko-niemieckiego, jakim miało być umiejscowienie europarlamentu w stolicy przygranicznej Alzacji, wydaje się na razie nie do ruszenia.

W pierwszym tygodniu miesiąca Parlament obraduje w Strasburgu – tu mają miejsce główne sesje parlamentarne, które trwają 4 dni. Poza tym odbywają się dwudniowe sesje w Brukseli. Ale na tym nie koniec. Oprócz uczestniczenia w sesjach ogólnych europosłowie pracują w komisjach parlamentarnych (zobacz ramkę na str. 32), które zbierają się w drugim i trzecim tygodniu miesiąca. To aktywność w komisji parlamentarnej jest najważniejszym wyznacznikiem wartości pracy europosła – tutaj powstają sprawozdania, które następnie są przedstawiane na forum PE i które mogą stać się prawem unijnym.
Europosłowie spotykają się także w swoich grupach politycznych.

W PE posłowie nie organizują się według klucza narodowościowego, ale właśnie według klucza partyjnego. Stąd polscy europosłowie, jak wszyscy inni, rozproszeni są w kilku grupach (partiach). Na przykład PO i PSL zasiadają wspólnie w ławach Europejskiej Partii Ludowej, a PiS współtworzy Unię na rzecz Europy Narodów. EPL jest za ścisłą integracją i popiera traktat z Lizbony, UEN jest bardziej sceptyczny wobec nadmiernej integracji i przekazywania kompetencji państw narodowych instytucjom unijnym itd. Są jednak sytuacje, gdy posłowie głosują według klucza narodowościowego. Tak było na przykład 2 lata temu, kiedy PE przegłosował rezolucję potępiającą Polskę za tzw. homofobię. Wówczas zarówno europosłowie z PiS (UEN), PO i PSL (EPL), a nawet niektórzy z SLD (Partia Europejskich Socjalistów) głosowali solidarnie przeciwko tej rezolucji.

Co może europoseł?
W opinii wielu osób Parlament Europejski to instytucja, która ma stwarzać pozory demokracji w Unii Europejskiej. Tylko PE jest wybierany w powszechnych i bezpośrednich wyborach. Jednak jego rola – uważa wielu – nie ma żadnego znaczenia w procesie decyzyjnym. Nie jest to do końca prawdą. PE jest przecież organem współtworzącym prawo unijne (razem z Radą Unii Europejskiej i Komisją Europejską) w zakresie wspólnego rynku. Co prawda sam Parlament nie ma obecnie prawa do zgłaszania własnych inicjatyw ustawodawczych (tak jak mogą to robić w swoim państwie parlamenty krajowe). Prace w komisjach parlamentarnych dotyczą projektów złożonych przez Komisję Europejską. Parlament może jednak wprowadzić do projektu szereg poprawek i swoich propozycji, które następnie są dyskutowane, głosowane i przedstawiane do aprobaty Radzie Unii Europejskiej.

Jeśli Rada zgłosi zastrzeżenia, projekt wraca do Parlamentu, odbywa się głosowanie nad poprawkami Rady. Jeśli zostanie w końcu przyjęty (czyli będzie zgoda PE, RUE i KE), staje się dyrektywą, czyli prawem obowiązującym w całej Unii Europejskiej. Ale nie automatycznie. Dyrektywa zobowiązuje kraje członkowskie, żeby dostosowały do niej swoje prawo. To m.in. prace w Parlamencie Europejskim doprowadziły do nakazu obniżenia stawek roamingowych przez operatorów sieci komórkowych w całej Unii. Także dzięki dyrektywom wprowadzono surowe normy w zakresie bezpieczeństwa i etykietowania produktów spożywczych – klient musi być dokładnie poinformowany na etykietce, co zawiera dany produkt, czy jest modyfikowany genetycznie itd.

Inną wagę ma rezolucja Parlamentu Europejskiego: jest apelem, wezwaniem do pewnych posunięć lub zaniechania jakichś praktyk. Nie ma jednak charakteru wiążącego. Rezolucje najczęściej dotyczą spraw związanych z przestrzeganiem praw człowieka. Niestety, w praktyce stały się narzędziem w rękach europejskiej lewicy, która chętnie ogłasza rezolucje wzywające do uznania związków homoseksualnych, promocji aborcji itp. Nie jest tajemnicą, że wśród europosłów jest pewna mała, ale bardzo aktywna grupa homoseksualistów, dla których PE jest idealnym miejscem prowadzenia lobbingu. I choć rezolucje nie tworzą prawa, kształtują pewien klimat nacisku na „nienadążających za resztą” członków UE. Parlament Europejski sprawuje także nadzór nad innymi instytucjami – m.in. nad wspomnianą Komisją, której członkowie muszą uzyskać aprobatę PE. Parlament może doprowadzić do dymisji całej Komisji, jak to miało miejsce za czasów przewodniczącego KE Jacques’a Santera, gdy wybuchła afera korupcyjna. Parlament może też nie zgodzić się na powołanie jakiegoś komisarza, jeśli ten w trakcie przesłuchania w czymś „podpadnie”. Ma to swoje dobre, ale też absurdalne konsekwencje. Sztandarowym przykładem nadużycia było odrzucenie kandydatury Rocco Buttiglionego tylko dlatego, że nazwał zachowania homoseksualne grzechem. Parlament Europejski kieruje pytania do Komisji i do Rady, bada też petycje obywateli oraz może powoływać komisje śledcze. Europarlament wreszcie jest strażnikiem budżetu Unii Europejskiej, który przyjmuje razem z Radą UE. To jedna z najważniejszych jego kompetencji, bo budżet jest sprawą podstawową dla funkcjonowania całości.

A co będzie mógł?
To zależy, czy wejdzie w życie traktat z Lizbony. Na razie wygląda na to, że dokument jest martwy, według zasady jednomyślności – Irlandczycy odrzucili go w referendum. Są już jednak przymiarki do powtórzenia głosowania w Irlandii (ocenę polityczną i moralną takich nacisków wyrażaliśmy przy innych okazjach). Może więc okazać się, że Lizbona jednak przejdzie. Wtedy wzrośnie też rola PE. Obecnie Rada UE nie musi mieć zgody Parlamentu w ustalaniu prawa w obszarach spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa oraz sprawiedliwości, choć musi zapytać Parlament o zdanie. Parlament współtworzy prawo tylko w zakresie wspólnego rynku unijnego. Traktat z Lizbony przewiduje zwiększenie liczby obszarów, których nie można „ruszyć” bez zgody Parlamentu Europejskiego, m.in. w dziedzinie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości.

Warto w tym miejscu powiedzieć, że niezależnie od większych czy mniejszych kompetencji prawodawczych Parlamentu Europejskiego, jest on także ważnym forum dyskusji o Europie, która tworzy określony klimat. Narzędziem tego są m.in. wspomniane rezolucje, które stają się głosem Unii w świecie. Wiele razy, niestety, PE dawał sygnały, że Europa weszła w ślepą uliczkę. Trudno inaczej odczytywać ciągłą promocję homoseksualizmu, aborcji czy ostatnią (nieudaną) próbę potępienia Papieża. Tym bardziej jednak w Parlamencie Europejskim nie może zabraknąć aktywnych, otwartych na dialog i wyraźnych w poglądach osób, które będą skutecznie lobbować za rezolucjami i prawem, pokazującym normalniejszą twarz Unii. Także dla Polski PE jest doskonałym forum przypominania Europie, że nie jesteśmy postkomunistyczną kulą u nogi, tylko pełnowartościowym graczem w Unii. I krajem mającym poważny wkład w tworzenie wolnej Europy. Ale nikt o tym nie będzie pamiętał, jeśli nas tam nie będzie.

Kto kogo wybiera
Nie ma jednej wspólnej ordynacji wyborczej dla całej Unii, zatem wybory do PE odbywają się według ordynacji ustalonej przez dany kraj członkowski. W Polsce czynne prawo wyborcze do PE przysługuje od 18. a bierne od 21. roku życia. Żeby startować do europarlamentu z Polski, nie trzeba być obywatelem RP, wystarczy posiadać obywatelstwo jakiegokolwiek kraju UE i przez 5 lat mieszkać na terenie Polski lub innego kraju UE. Na przykład z Polski, z 2. miejsca na warszawskiej liście PSL startuje znany dziennikarz francuski Bernard Margueritte, mieszkający w Polsce od 40 lat. Podobnie Polacy mogą głosować w innych krajach na lokalnych kandydatów oraz sami startować w wyborach – wymagany okres zamieszkiwania w danym kraju określa ordynacja wyborcza tego państwa: na przykład w Czechach może kandydować każdy obywatel UE, jeśli przynajmniej od 45 dni jest tam zarejestrowany jako mieszkaniec.

Ile zarobi europoseł
Dotychczas zarobki posłów do PE wynosiły tyle samo, ile zasadnicza pensja posła krajowego. W przypadku polskich eurodeputowanych była to stawka ok. 2300 euro (ok. 10 000 zł). Od nowej kadencji (2009–2014) stawki dla europosłów będą ujednolicone w całej Unii i wyniosą ok. 7500 euro brutto miesięcznie (ok. 35 tys. zł). Dla polskich zwycięzców najbliższych wyborów oznacza to więc znaczną podwyżkę. W ciągu 5-letniej kadencji poseł zarobi brutto równowartość ok. 2 mln zł. Do tego dochodzi ponad 17 000 euro na wynagrodzenia dla asystentów, ponad 4000 euro na prowadzenie biur poselskich oraz prawie 300 euro dziennej diety, ale tylko w dniach, kiedy odbywają się sesje parlamentarne. Nowością jest to, że wynagrodzenie będzie pochodzić z budżetu Parlamentu Europejskiego (a nie jak dotychczas, z krajowego) oraz że posłowie będą płacić podatek zarówno do kasy unijnej,
jak i krajowej – jeśli państwo członkowskie tak zdecyduje.


Tracimy europosłów?
Obecnie europarlament liczy 785 posłów. Jest to jednak tylko okres przejściowy, spowodowany wstąpieniem do UE Bułgarii i Rumunii w trakcie obecnej kadencji Parlamentu Europejskiego. Docelowo liczba europosłów ma wynosić 750. Tak zakłada traktat z Lizbony, który jednak nie wszedł jeszcze w życie na skutek irlandzkiego NIE w referendum. Dlatego też liczba posłów nowej kadencji jest ustalona na podstawie obowiązującego ciągle traktatu z Nicei i wynosi 736. W takim układzie Polsce przypadnie 50 miejsc w PE. Gdyby obowiązywał traktat z Lizbony, wybieralibyśmy 51 europosłów. Dotąd mieliśmy 54 reprezentantów, ale to była również sytuacja przejściowa: przypadła nam część miejsc, które miały należeć do Rumunii i Bułgarii od 2004 r. – kraje te jednak nie weszły z nami do UE, stąd chwilowy podział ich mandatów między pozostałe kraje. Liczba miejsc w PE zależy od wielkości i liczby ludności w danym kraju, ale też od wynegocjowanej pozycji. Najwięcej miejsc mają Niemcy (99), Wielka Brytania, Francja i Włochy po 78, a Hiszpania tyle samo co Polska. W nowym rozdaniu (według traktatu z Nicei) Niemcy nadal wybiorą 99 europosłów, stracą natomiast Anglicy, Włosi i Francuzi (72). Hiszpanii przypadnie, jak Polsce, 50 mandatów. Irlandia straci jednego posła i wybierze 12, Czechy i Węgry zamiast 24 wybiorą 22 europosłów. Także Rumunów będzie mniej– zamiast 35, wybranych będzie 33 posłów. Status quo zachowają Cypr i Malta: pierwszy ponownie wybierze 6, a druga 5 europosłów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.