Świnie ofiarne

Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu

|

GN 21/2009

publikacja 24.05.2009 20:31

Chrześcijan jest coraz więcej, a muzułmanie potajemnie jedzą wieprzowinę – zanotował o. Antoni Fic podczas swej podróży po ziemiach dzisiejszej Jordanii. Była wiosna 1928 roku.

Świnie ofiarne Amman kilkadziesiąt lat temu był małą miejscowością. Dziś to półtoramilionowa metropolia fot. FLICKR/ARGENBERG

Dominikanin Atanazy Fic, wtedy student archeologii w Szkole Biblijnej w Jerozolimie, był jednym z pierwszych Polaków, którzy ponad 80 lat temu wybrali się za Jordan. W 1928 r. obydwa brzegi Jordanu były pod brytyjską kontrolą w efekcie I wojny światowej, która usunęła stąd 400-letnie rządy tureckie. Na zachód od Jordanu nasilało się osadnictwo żydowskie, wsparte w czasie wojny deklaracją lorda Balfoura, przewidującą utworzenie „żydowskiej siedziby narodowej” w Palestynie. 20 lat później powstanie tu Izrael. Na wschód od Jordanu rozciągała się właściwie jedna wielka niewiadoma. Powstający pod kuratelą Brytyjczyków emirat Transjordanii nie miał żadnego precedensu w przeszłości. Dla niektórych było to południe Syrii, dla innych północ Półwyspu Arabskiego. Ludność stanowiły nieuznające władzy państwowej plemiona Beduinów. W nielicznych, małych miastach żył dziwny konglomerat, na którym arabskiemu emirowi Abdallahowi (pradziadowi i imiennikowi obecnego króla) trudno było się oprzeć. Tworzyli go chrześcijanie (zwykle prawosławni), Palestyńczycy (imigranci zza Jordanu) i Czerkiesi, których osiedlili tu jeszcze pod koniec XIX wieku Turcy, gdy uciekli spod rosyjskiego naporu na Kaukazie.

Skromne początki Jordanii
Miasta za Jordanem to były właściwie kilku- czy kilkunastotysięczne oazy, pełniące funkcję postoju dla karawan. Irbid, wówczas i obecnie, jedno z największych – po Ammanie – miast Jordanii, nie zrobił na ojcu Atanazym dobrego wrażenia: „Posuwamy się wąskiemi, brudnemi, pełnemi kurzu i śmiecia ulicami wśród niskich, mizernie skleconych z czarnego kamienia, a walących się domków, w których żyją razem ludzie i zwierzęta”. Już wówczas na tym tle korzystne wrażenie sprawiło na cudzoziemcu zaludnione osadnikami „wielkie, moderne, żydowskie Tiberias, nieco na północ od ruin dawnej stolicy Heroda Tetrarchy”. Ponury opis arabskich osiedli powtarza się często przy opisie kolejnych miejscowości. Szukający godnego miejsca na swoją stolicę emir z dużym wahaniem wybrał w końcu Amman. Kilka wzgórz zabudowanych tarasowo parterowymi chałupkami Czerkiesów i obozowisko Beduinów, koło ruin rzymskiego teatru starożytnego miasta Filadelfia, nie przypominają w niczym obecnej 1,5-milionowej, nowoczesnej metropolii.

Ojciec Atanazy podróżował w czasach, gdy nie znano poprawności politycznej i jego uwagi na temat skromnych początków Jordanii można uznać za obcesowe. Gdy 12 kwietnia przejechał graniczny Jordan na południe od jeziora Genezaret, zanotował z widocznym rozbawieniem: „Cała rewizja graniczna polegała na zarejestrowaniu – bez żądania paszportów – naszych nazwisk i narodowości. Żeby nie robić kłopotu europejskiemi barbaryzmami, podaliśmy nazwiska po arabsku, a że znajomość geografii u Arabów nie sięga poza Anglję i Francję, przeto w rubrykę »narodowość« weszły tylko te dwa państwa”. Dziś jako Polak zostałby być może pomylony z Holendrem (podobieństwo arabskich wyrazów Hulanda – Bulanda).

Chrześcijanie coraz lepsi
Przedwojenny biblista skrupulatnie wyliczał liczebność chrześcijan w kolejnych miejscowościach Jordanii, wyraźnie przekonany o bliskim sukcesie działalności misyjnej. Widzi różnicę na korzyść chrześcijan w stosunku do ich rodaków muzułmanów: „Mieliśmy sposobność przekonać się, że chrześcijanie – mimo swych wad rasowych, właściwych jednym i drugim wyznawcom – uczynili duży postęp ku dobremu, aczkolwiek daleko im jeszcze do ideału doskonałości chrześcijańskiej. Samo ich usposobienie już inne, czoło pogodne (…), oczy nie tak marzycielskie i pogrążone w jakimś rozpaczliwym fataliźmie, spokój prawdziwy nie pozorny”. Na koniec dodał, jakby studząc pochwały, iż „misjonarz w El Hosn opowiadał nam, że jego owieczki na rzecz misji nigdy nic nie dadzą – bo Arabowie nie doszli jeszcze do zrozumienia, że Europejczycy również mają potrzeby”. Gdy dziś zastanawiamy się nad nieufnością świata islamu wobec Zachodu, dobrze jest wziąć pod uwagę, jakie ziarno mógł zasiać kolonialny paternalizm wobec pozaeuropejskich kultur. Chrześcijanie, będący nieliczną zwykle mniejszością w krajach Bliskiego Wschodu, często do dziś noszą niezawiniony ciężar dwuznacznych powiązań z dawnymi władzami kolonialnymi.

Zgubna rywalizacja
Naszego rodaka raziło współzawodnictwo między misjonarzami różnych europejskich nacji, które owocowało powstawaniem grup chrześcijan nienależących tak do końca do żadnej cywilizacji. I dziś stanowi to bodaj największy problem arabskich wyznawców Chrystusa. „Wielu chrześcijan, szczególnie pośród inteligencji arabskiej, jest przesiąkniętych francuszczyzną, której nieraz nie umieją odróżnić od uniwersalnego charakteru Kościoła Chrystusowego. Z tego powodu uważać trzeba – mem zdaniem – za szczęśliwy zbieg okoliczności, że nad Palestyną objęła mandat Anglja, a nie Francja lub Włochy. Arab musi uczyć się języka angielskiego, którym tu dotychczas nikt nie mówił, słyszeć o nowem państwie i narodzie, jego kulturze, równie wielkiej jak francuska”. Efektem tego stało się wynarodowienie chrześcijan – Arabów, ich wyobcowanie we własnym kraju: „nieraz chrześcijanin nawet nie chce, by go zwano Arabem, zostawiając to miano dla mahometan. Powodem tego jest długowieczna nierozłączność dwóch pojęć: narodowości i religii. Nie można było bez apostazji być Turkiem lub Arabem, nie będąc równocześnie muzułmaninem”.

Allah widzi, prorok nie widzi
Pewnego dnia podczas pikniku duchowni podróżnicy spostrzegli miejscowych Arabów, którzy przyszli po resztki ich posiłku. Taka sytuacja w kolonialnym świecie była zwyczajna. Do czasu. Beduini dostali bowiem także nieco wina i wieprzowiny, gdyż „przysięgali, że je biorą nie dla siebie, lecz dla chrześcijan. Ukrywszy się jednak pod krzewem i zasunąwszy chustę na twarz, zaczęli smacznie zajadać mięso i pić wino. Ojciec X. wyrzucił im ostro: To teraz jecie, a przed chwilą uznaliście za niedozwolone przez waszą religię! Ojcze – odrzekli – gdy jesteśmy zakryci, możemy jeść te rzeczy, bo prorok nas nie widzi. Ale Allah wszystkowiedzący was widzi – odrzekł Ojciec. Tak, ojcze – odpowiedzieli Beduini – Allah nas widzi, lecz Allah nam nie zakazał jeść mięsa i pić wina, tylko prorok”.

Jordański biznesmen, pan Hallabat, powątpiewa dziś w prawdziwość powyższej historii. „Jeszcze alkohol – rozumiem. Ale świnią naprawdę się brzydzimy. Nawet gdy kupuję galanterię skórzaną na Zachodzie, zawsze się pytam, czy to aby nie świńska skóra” – mówi. Po namyśle dodaje: „To coś głębszego niż islam”. Współcześni muzułmańscy mieszkańcy jordańskiego regionu as-Samakiya też nie chcą mieć nic wspólnego z wieprzowiną. Od 7 lat protestują przeciwko prowadzonym przez chrześcijan farmom świń, gdyż – jak twierdzą – „świnie przyciągają muchy, zarazki i choroby”. Wieści o „świńskiej grypie” pobudziły ich do intensyfikacji protestów. Przed siedzibą gubernatora prowincji Karak tłum domagał się na początku maja zamknięcia farm, a aktywiści po cichu oskarżają rząd o uleganie w sprawie świń zachodniej presji.

Świński problem
Wiosną 2009 r. w świecie arabskim świnie giną masowo. Muzułmanom nie wolno spożywać wieprzowiny i uważają mięso świń za nieczyste. W wielu krajach muzułmańskich mięso wieprzowe jest całkowicie niedostępne. Jednak w krajach zamieszkanych przez zakorzenioną mniejszość chrześcijańską istnieją koncesjonowane farmy świń, podatne na populistyczne prowokacje islamistów. W zamieszkanym przez miliony Koptów Egipcie hodowano do niedawna 300–350 tys. tych zwierząt. W niewielkiej Jordanii – ok. 2 tys. Panika wywołana wirusem A/H1N1, błędnie zwanym wirusem „świńskiej grypy”, zrobiła swoje, zwłaszcza wśród muzułmanów. W Egipcie doszło do starć policji z hodowcami, broniącymi swych stad przed wytępieniem. W Jordanii część nakazano wytępić, część wysłać do odizolowanych farm na pustyni, ale większość dyskretnie pozostawiono w spokoju, czekając na rozwój sytuacji. Delikatności kwestii świńskiej dodaje tu fakt, iż łatwo może ona wywołać animozje religijne. Wszak świnie hodują tylko chrześcijanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.