Europa da się zmienić

Jacek Dziedzina

|

GN 21/2009

publikacja 24.05.2009 20:03

O wyborach Europy, chrześcijańskiej mniejszości oraz o równych i równiejszych w Unii z Markiem Jurkiem rozmawia Jacek Dziedzina.

Marek Jurek Marek Jurek
fot. JACEK DZIEDZINA

Marek Jurek - przewodniczący Prawicy Rzeczpospolitej, były marszałek Sejmu, z wykształcenia historyk, współpracownik „Christianitas”, kandydat w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Jacek Dziedzina: Czego eurosceptyk szuka w Parlamencie Europejskim?
Marek Jurek: – O Unii Europejskiej nie należy mówić w kategoriach wiary czy sceptycyzmu. To nie jest kwestia wiary, gdy trzeba bezkrytycznie przyjmować każdą propozycję. Nie jest to również kwestia sceptycyzmu i obaw, że Europy nie można zmienić. Europę można i trzeba zmieniać.

Jednak w 2004 roku był Pan przeciwny wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, a więc także możliwości głosowania na Pana w wyborach do europarlamentu i wpływu na kierunek zmian.
– W debacie referendalnej mówiłem, że podejmujemy uprawnioną decyzję, decydując się na zawarcie unii albo nie. Ale że nie możemy ignorować takich faktów, jak uznanie w prawie europejskim prenatalnego dzieciobójstwa za usługę, a homoseksualizmu za uprawnioną postawę moralną. I mówiłem, że jako Europejczycy mamy obowiązek powiedzieć Unii prawdę, że dokonuje złych wyborów moralno-cywilizacyjnych. Mówiłem to w debacie referendalnej i wielokrotnie w Parlamencie Europejskim. Pięć lat temu podjęliśmy jako naród decyzję o przystąpieniu do Unii, więc wszyscy powinniśmy być tam reprezentowani. Nadal również stoimy wobec wyboru dalszej drogi Europy. W Unii silny jest tzw. imperializm konstytucyjny, tendencja do konfiskowania władzy państw, z ich zdolnością reprezentowania narodowych interesów i demokratyczną odpowiedzialnością. Odczuwamy tę władzę już dziś, gdy zakazuje się Polsce udzielania pomocy publicznej stoczniom, które muszą wejść na nowe rynki, czy gdy Europejski Trybunał Sprawiedliwości zakazuje zwalniania ze stanowisk sędziów, którzy pracowali dla komunistycznej policji politycznej.

W swoim programie mówi Pan o konieczności wzmocnienia pozycji rodziny i wartości chrześcijańskich. Jak zamierza Pan to zrealizować na forum Parlamentu Europejskiego? Jego kompetencje są dość ograniczone, a te sprawy leżą w gestii krajów członkowskich.
– Parlament formułuje standardy, które mają wpływ bezpośredni i pośredni, jako kryteria debaty europejskiej. A zacząć trzeba od spraw podstawowych. Prawa rodziny muszą zostać umieszczone wśród wartości podstawowych UE. Ze wszystkimi konsekwencjami praktycznymi, na przykład pozostawieniem państwom pełnej możliwości zmniejszania podatków dla rodzin, również VAT regulowanego dziś na poziomie europejskim. Nie można zakazywać państwom Unii obniżania VAT-u na towary służące wychowaniu dzieci. Oczywiście trzeba też przywrócić ład moralny w debacie europejskiej. W tej chwili w Europie potrzebna jest bardzo mocna opinia chrześcijańska, która będzie potrafiła powiedzieć, że to polityka państw dopuszczających aborcję narusza prawa człowieka, a nie polityka państw chroniących życie. Dzisiaj w debacie europejskiej widzimy wielką nierównowagę, której efektem jest to, że już nie tylko osoby czy kierunki ideowe, ale całe państwa mogą być pozbawiane swojego głosu. Tak było w przypadku Włoch, które pozbawiono możliwości delegowania do Komisji Europejskiej prof. Rocco Buttiglionego.

Pan w szanse wypłynięcia opinii chrześcijańskiej w Parlamencie Europejskim? Powiedzmy sobie szczerze: jest ona tam niemal niezauważalną mniejszością.
– Nadzieję budzi odrzucenie ostatnio przez Parlament Europejski rezolucji antypapieskiej. To dobry znak. O ile jednak może się ukonstytuować większość, która odmówi atakowania Papieża, o tyle potrzebna jest jeszcze większość, która będzie potrafiła zadeklarować solidarność z Ojcem Świętym i podjąć jego orędzie moralne. A w sytuacji, gdy Papież przez instytucje polityczne jest atakowany we Francji, w Belgii, Hiszpanii, taka solidarność jest konieczna. Nasza postawa wtedy będzie skuteczna, będzie Europę zmieniać, gdy dechrystianizacji przeciwstawimy nie nasz pesymizm, ale konsekwentną politykę na rzecz cywilizacji życia i praw rodziny. Jeśli Polska jest inna od większości państw zachodnich (a sam to usłyszałem od Ojca Świętego) – to dzięki temu, że na początku lat 90. potrafiliśmy podjąć zasadniczą debatę moralno-ustrojową.

Kto w Unii wierzy jeszcze w chrześcijańską Europę?
– Miliony Hiszpanów, Włochów, Belgów, Polaków, Słowaków, Irlandczyków, którzy dawali temu publiczny wyraz wiele razy, przez manifestacje w Europie Zachodniej w obronie rodziny albo w Europie Środkowej poprzez swoje wybory polityczne. Problem w tym, że politycy często deklarują swoje przywiązanie do chrześcijańskich wartości, ale dzisiaj potrzeba jest czegoś więcej niż prywatne przywiązanie. Europa jest w kryzysie demograficznym i znajduje się w zamęcie moralnym. Potrzebne jest realne zaangażowanie na rzecz prawa do życia, praw rodziny, tradycyjnego wychowania, a na zewnątrz Unii walki o poszanowanie wolności religijnej – bo Europa milczy albo bardzo zdawkowo ubolewa wobec prześladowań chrześcijan w Indiach czy w państwach islamu. Dlaczego przedstawiciel unijnej dyplomacji Javier Solana nie poleciał do Nowego Jorku do sekretarza generalnego ONZ, gdy mordowano chrześcijan, a rzecz wymagała przynajmniej takiej reakcji jak dramat Tybetu?

Może większą skuteczność w działaniu na zewnątrz Unia osiągałaby, gdyby wszedł w życie traktat z Lizbony. Przewiduje on ściślejszą integrację i wspólną politykę zagraniczną, a więc wzmacnia głos Unii na świecie. Pan jest przeciwnikiem tego traktatu.
– Unia Europejska powinna mieć tyle wspólnych kompetencji i instytucji, ile jest rzeczywiście wspólnych wartości i interesów naszych państw. Najpierw ustalmy cele wspólnej polityki zagranicznej, najpierw uruchamiajmy jej poszczególne przedsięwzięcia, a potem możemy myśleć o nowych instytucjach i nowych kompetencjach. Dziś państwa narodowe są gwarantem realnej solidarności w Europie. Również na zewnątrz. Przekonaliśmy się o tym podczas wojny gruzińskiej. Ani Komisja Europejska, ani nawet działająca w imieniu całej Unii prezydencja francuska nie podejmowały działań innych niż te, które pozorowały tylko zachowanie dyplomatycznej przyzwoitości. Ich działania nie zmierzały do użycia pozycji międzynarodowej Unii na rzecz praw Gruzji i pokoju w tym regionie. I kiedy w Unii będzie malało znaczenie państw narodowych, nie tylko stracimy możliwość bezpośredniego wpływu na działania Unii jako całości, ale sprawy, które Europa ma obowiązek podjąć, będą jeszcze słabiej stawiane.

Nie jest Pan zatem zwolennikiem wzmocnienia roli europarlamentu?
– Parlament Europejski powinien pozostać forum kształtowania opinii europejskiej oraz zachować funkcje kontrolne wobec działań Komisji Europejskiej. Natomiast współpraca europejska powinna być kształtowana przede wszystkim przez współpracę rządów na forum Rady Unii Europejskiej (ministrów) i Rady Europejskiej. To są najważniejsze instytucje, gwarantujące rzeczywiście partnerskie uzgodnienia. Sam Parlament był najczęściej terenem podejmowania szeregu jednostronnych decyzji: rezolucje PE, które oskarżały Polskę o nietolerancję, atak na Kościół katolicki, wykluczenie Rocco Buttiglionego z Komisji Europejskiej. Tam debata jest o wiele trudniejsza. Decyduje mechaniczna większość. Na forum międzyrządowym są przynajmniej podstawy domagania się realizacji solidarności europejskiej.

To właściwie dlaczego kandyduje Pan do europarlamentu, skoro nie widzi w nim dobrego narzędzia realizacji swoich pomysłów?
– Parlament Europejski jest reprezentatywnym forum narodów Europy, a nie prywatnym klubem amatorów jego polityki. Właśnie tam trzeba bronić i budować opinię chrześcijańską. Jeśli będzie nieobecna, duch Cohn-Bendita będzie tam straszył coraz bardziej.

Mówił Pan niedawno, że solidarność europejska jest fikcją.
– W wielu dziedzinach politykę Unii dyktują interesy najsilniejszych: gazociąg bałtycki, zamknięty rynek pracy w Niemczech, przywileje dla rolnictwa zachodnioeuropejskiego naszym kosztem, niesolidarność wobec Rosji. Tymczasem Europa Środkowa musi być traktowana jak „drugie płuco” Unii, nie jak drugorzędne peryferium. Jeśli Europa ma działać solidarnie, to uprawniony interes każdego państwa członkowskiego musi angażować solidarność całej Europy. O fikcji solidarności świadczy także stosunek do opinii chrześcijańskiej, często wykluczanej w Unii, traktowanej, jakby jej nie było. Solidarna Europa musi zrozumieć ekonomiczne problemy Europy Środkowej, tak jak Niemcy Zachodnie podjęły problemy swoich wschodnich landów. Niemcy w traktacie z Maastricht regulowały status b. NRD w Unii, gwarantując w nim praktycznie nieograniczoną możliwość pomocy publicznej dla przedsiębiorstw, które wymagają doraźnego wsparcia w nowej sytuacji rynkowej. Na tej podstawie Niemcy zrestrukturyzowali stocznie we wschodnich landach. Polakom, ale też Litwinom i Czechom tego prawa do pomocy podobnym przedsiębiorstwom się odmawia. To zaprzecza nie tylko solidarności europejskiej, ale prawu do solidarności narodowej. Tymczasem Europa może być rzeczywiście unią, wspólną siłą swoich narodów – pod warunkiem że pozostanie sobą, zachowa tożsamość chrześcijańską i będzie wspierać interesy wszystkich swoich krajów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.