Tajemnica niebieskiej gliny

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 18/2009

publikacja 05.05.2009 18:08

50 milionów lat temu kwitło tu życie. Dziś krajobraz jest księżycowy, ale spod ziemi wydobywa się „bałtyckie złoto”. Z kaliningradzkiego Kombinatu Bursztynu w Jantarnym pochodzi 90 procent światowego jantaru.

Tajemnica niebieskiej gliny W kopalni odkrywkowej w „Bursztynowie” wydobywa się jantar z pokładów gliny fot. Henryk Przondziono

Tu kobiety nie mogą nosić bursztynowych korali i kolczyków. – Gdybym włożyła bursztynowe korale, ochrona musiałaby mi je zarekwirować przy wejściu – tłumaczy pani Zoja, od 35 lat pracująca w tutejszym muzeum bursztynu. Dziś przyszła w srebrnej biżuterii. Na co dzień musi wyglądać elegancko, bo pokazuje turystom gromadzone od lat zbiory ekskluzywnych wyrobów z bursztynu. A można tu zobaczyć unikatowe dzieła mistrzów. W jednym z eksponowanych naszyjników ten „słoneczny kamień”, przez specjalne oszlifowanie, przypomina diamentową grań. Najmniejszy koralik ma 68 szlifowanych ścianek. Z okna muzeum na czwartym piętrze widać migocący w słońcu Bałtyk. Można sobie wyobrazić, że potężne fale niosą ze sobą kawałki bursztynu. Pewnie tak, ale ten, który wyrzuca morze, stanowi tylko 1 proc. zasobów do wykorzystania. Resztę trzeba wydobyć z ziemi. W fabryce wyrobów bursztynowych w Jantarnym pracują same kobiety. – Według tradycji, bursztyn wydobywają mężczyźni, a kobiety robią z niego cuda – opowiada Tatiana Juriewna Martyniuk, menedżer kombinatu. To z nią, po uzyskaniu odpowiednich przepustek, jedziemy przez chaszcze, aż na skraj niespodziewanie otwierającego się przed nami wielkiego kanionu. Przez chwilę wydaje się, że znaleźliśmy się gdzieś na księżycu. W dole widać olbrzymie biało-popielate uskoki i zapadliska. Na ich tle pracujące tam koparki i dźwigi przypominają pudełka zapałek.

Szubienica nad kanionem
50 milionów lat temu kwitło tu życie. Dziś na głębokości 40–50 metrów pod ziemią, w pokładach błękitnej gliny o grubości od 5 do 7 metrów, leżą kawałki bursztynu. – Z jednego metra kwadratowego gliny można uzyskać do półtora kilograma bursztynu – informuje pani Tatiana. – W ciągu roku wydobywa się go około 300 ton. Raz, dwa razy do roku pracownicy trafiają na kawałki ważące powyżej kilograma. W muzeum w Kaliningradzie można obejrzeć pochodzący stąd okaz o wadze 4,3 kg. Te największe i nieobrobione są najcenniejsze. 99 proc. słynnego litewskiego jantaru pochodzi właśnie z Jantarnego. Tutejszy bursztyn kupuje aż 2 tys. firm z Polski, a także na dużą skalę producenci z Włoch, Danii, Japonii. Zajmujący kiedyś te ziemie Krzyżacy, żeby zapewnić sobie monopol na „bałtyckie złoto”, wszystkich wydobywających je bez ich zezwolenia karali śmiercią. Do dziś nad kanionem wydobywczym stoi szubienica, przypominająca, jaką cenę trzeba było płacić za tę skamieniałą żywicę.

Bursztynowy Lenin
Do wyrobisk z odkrytą błękitną gliną doprowadzone są dwie rury z morską wodą. W jednej pod ciśnieniem zostaje wymyta glina, druga wysysa jantar i na powierzchni wody przenosi go do fabryki. Tu pracownicy wyławiają większe kawałki, żeby się nie pokruszyły. Mniejsze kierowane są do sortowania. Większe, bez domieszek i zanieczyszczeń, idą do obróbki. Brzydsze, drobniutkie przetwarza się w procesie specyficznej, tylko tu stosowanej „suchej destylacji”. Powstają z nich olej bursztynowy, kalafonia i dobra na wszelkie schorzenia „kisłata”, czyli kwas przerabiany na tabletki dostępne w tutejszym sklepiku. Część przetapia się na bursztynowe laski przeznaczone do wyrobu biżuterii. Wykonana z nich błyszczy bardziej niż ta z bursztynu naturalnego. – Nie ma dwóch jednakowych kawałków jantaru – pani Zoja z muzeum i pokazuje różnorodność okazów wykorzystanych do naszyjników. Na ścianie wisi bursztynowy gobelin – portret wodza rewolucji. Przy stole można zrobić sobie wisiorek z przygotowanych kawałków bursztynu. I dostać za to jedyny na świecie dyplom mistrza wyrobów bursztynowych.

Naszyjnik z numerem
Fabrykę, po 15 latach przerwy, udostępniono do zwiedzania dopiero w sierpniu zeszłego roku. Do grudnia odwiedziło ją 4,5 tys. turystów, głównie z Rosji i Niemiec. Byłoby ich więcej, gdyby nie wizy utrudniające wjazd do Rosji. – Przyjeżdżali też dziennikarze z Australii, Stanów i Litwy – mówi pani Tatiana. Przed wojną w tym miejscu pracowała manufaktura zajmująca się wyrobem przedmiotów z bursztynu. W 1946 niemieckie zabudowania przejęli Rosjanie. W latach 60., w czasach największej prosperity, w zakładzie zatrudniano 2,5 tys. mieszkańców Jantarnego. Dziś miasto liczy 6200 mieszkańców, a w fabryce pracuje tylko kilkadziesiąt pań. – Przychodzą do kombinatu po jedenastej klasie i każda dostaje się pod opiekę mistrzyni, doprowadzającej ją do dyplomu jubilerskiego – opowiada mistrzyni Łarisa Dimitrijewna Kukurina. Ma 33-letni staż i sama zaprojektowała kilka naszyjników zatwierdzonych przez nadzorującą ich pracę radę artystów. Każdy powstający tu wisiorek, bransoletka czy aniołek ma swój numer znajdujący się w katalogu. Tam znajduje się też dokładny opis jego wykonania. Każdego dnia pani Łarisa decyduje w swojej pracowni, który numer będą produkować. – Podaję go i wszystkie panie już wiedzą – uśmiecha się. – Po wykonaniu zadania trzeba zmierzyć długość naszyjnika, sprawdzić, czy kawałki bursztynu mają odpowiednią wagę i kształt – pokazuje leżące na stołach stosy biżuterii i małe, czułe jubilerskie wagi.

Świetlista Swieta
Praca przy obróbce bursztynu zaczyna się w ręcznej sortowni. W dużym pokoju, na początku niekończącego się korytarza, pani Swietłana pracuje od 7 lat. Codziennie przesypuje przez sita tysiące kawałków bursztynu, dzieląc go ze względu na wielkość, klasy czystości, barwę, połysk. Jej imię znaczy „świetlista”, „przezroczysta”. Tak też nazywa się bursztyn, który ma nawet we włosach. Piece dziś nie pracują, ale to w nich poddaje się termicznej obróbce wybrane kawałki w zależności od tego, jaki chce się uzyskać kolor. – Jasny bursztyn musi w nich leżeć 10, ale miodowy już 40 minut – mówi pani Łarisa. Każdy kolor ma swój numer, a jest ich w sumie siedem i „dziewiąty”, czyli naturalny. Przezroczysty to jedynka, miodowy – piątka, czarny – siódemka. W osobnym pomieszczeniu kilka kobiet, na pierwszy rzut oka przypominających krawcowe pochylone nad maszynami do szycia, przekłuwa maleńkie kawałki jantaru obrotową igłą. Robią w ich środku dziurki potrzebne do nawlekania na nitki, aby powstały naszyjniki lub wisiorki. Cud, że nie kaleczą sobie palców.

Aniołki i spirytus
Panie Natasza (15 lat pracy) i Swietłana (ponad 30 lat przy bursztynie) pakują drobne kawałki jantaru do foliowych toreb. – Najpiękniejszy jest biały – królewski, ale czarny też wygląda ciekawie – pokazują foliowe torby wypełnione skrzącymi się drobinkami. Z daleka można by pomyśleć, że te z czarnym bursztynem są pełne pestek słonecznika, ciemnobrązowe – rodzynek wystawionych na sprzedaż na straganie. W pracowni wyrobu przedmiotów ozdobnych unosi się pył ze szlifowanych i wycinanych z bursztynu aniołków. Na każdym stanowisku stoją ich gipsowe odlewy, na których wzorują się pracownice. A w składzie już gotowe produkty. Można je kupić w przyfabrycznym sklepie po cenach niższych niż gdzie indziej. Są też drobiny pyłu bursztynowego w buteleczkach, do zalania spirytusem. Tak można sporządzić leczniczą nalewkę do nacierania bolących miejsc. – Ten pomysł nasz dyrektor przywiózł z Polski, bo często do was jeździ – objaśnia pani Tatiana. Mówi też, jakie są plany kombinatu. – Remont budynków i – zamiast dzisiejszej fabryki – stworzenie miasteczka mistrzów, gdzie uczniowie będą się uczyć, pod ich okiem, jubilerstwa. Udostępnienie do zwiedzania kopalni odkrywkowej. Póki co – jeszcze wiele do zrobienia. Kończy się dniówka i jedziemy z panią Tatianą do przedszkola odebrać jej dwuletnią córeczkę. Tuż za budynkiem spadzista skarpa, a pod nią plaża. Wieje, jakby chciało nam urwać głowy. W ustach czujemy niesione od morza drobinki piasku. A może i bursztynu?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.