Zaklęty krąg statystyk

ks. Artur Stopka, kapłan archidiecezji katowickiej

|

GN 14/2009

publikacja 07.04.2009 15:14

Niedawny sondaż CBOS pokazał, że 95 proc. Polaków to katolicy. Dlaczego nie widać tego w dyskusjach o in vitro i eutanazji?

Zaklęty krąg statystyk fot. STOCKXPERT/FOTOMONTAŻ STUDIO GN

Od dwudziestu lat wynik się nie zmienia. Wciąż przytłaczająca większość Polaków składa przed ankieterami deklaracje przynależności do Kościoła katolickiego. W sensie formalnym mówią prawdę – spełniają podstawowy warunek – są ochrzczeni w Kościele katolickim. A jednak nie tylko śledząc publiczne debaty w tzw. gorących kwestiach, w których wyznawana wiara powinna wpływać na prezentowane poglądy, ale również przyglądając się codziennej praktyce życia, można odnieść wrażenie, że katolicy w naszym kraju to zdecydowana mniejszość. Nie rokuje to dobrze na przyszłość.

Kościół w defensywie
Kościół katolicki w Polsce znalazł się w defensywie. Zwłaszcza w mediach pojawia się wyłącznie jako instytucja przypierana do muru, zmuszana do odpowiadania na zarzuty i tłumaczenia się z rozmaitych rzeczy. Nie jest w stanie przebić się z jakimkolwiek przekazem pozytywnym (ostatnim zapadającym w świadomość społeczną pozytywnym przekazem Kościoła w Polsce było Święto Dziękczynienia z czerwca ubiegłego roku), nie wspominając już o skutecznym oddziaływaniu przez środki przekazu nawet nie na system wartości czytelników, widzów i słuchaczy, ale na ich opinie w konkretnych sprawach. Zapędzany nieustannie do narożnika Kościół katolicki w Polsce, bardziej nastawia się na rozwiązywanie kolejnych sytuacji kryzysowych niż na to, co jest jego misją – głoszenie Ewangelii. Tego braku nie są w stanie nadrobić podejmowane przez niektóre środowiska akcje radykalnego podkreślania swojego sprzeciwu wobec „wszechogarniającej” akatolickiej retoryki i praktyki społecznej.

Bez elit
Wyświetlany właśnie w kinach film „Popiełuszko” w sposób drastyczny, chociaż pewnie niezamierzony, zwraca uwagę, że flirt polskich elit intelektualnych z Kościołem katolickim był chwilowy i koniunkturalny. Dzisiaj Kościół w naszym kraju pozostał praktycznie bez elit. Widać to w mediach. Poza kilkoma „dyżurnymi” katolikami, praktycznie nie ma ludzi, którzy idąc do studia telewizyjnego, by dyskutować o jakiejś ważnej, nieraz i fundamentalnej kwestii, zdecydowaliby się powiedzieć: „jestem katolikiem, dlatego moje stanowisko jest takie i takie”. Tymczasem uczestników społecznych i medialnych debat, którzy bardzo mocno podkreślają swój ateizm albo przynajmniej dystans do nauczania Kościoła, jest mnóstwo. Nie zastąpią ich pojawiający się z rzadka na forum publicznym duchowni, których głos jest traktowany jako oficjalne stanowisko reprezentanta instytucji, a nie jako wypowiedź wynikająca z osobistego przekonania i poglądów.

Osobną kwestią jest ukrywanie swej wiary przez dziennikarzy i publicystów. Prezentowany przez nich głównie w tej sferze (ukrywanie sympatii politycznych na ogół nie idzie im tak dobrze) „obiektywizm” z pewnością ma się nijak do obowiązku dawania świadectwa, jaki przyjmuje na siebie w chwili chrztu każdy katolik. Od czasów śp. biskupa Jana Chrapka praktycznie nie ma w Kościele w Polsce człowieka, który dodałby pracownikom mediów odwagi w tej dziedzinie.

We własnym sosie
Zamknięty w zaklętym kręgu statystyk, mówiących o tym, że połowa Polaków chodzi w niedzielę na Mszę św., a 25 proc. (wierzących i praktykujących) czyta codziennie Pismo Święte, Kościół katolicki nie zastanawia się, dlaczego dochodzi w Polsce do wielomiesięcznych dyskusji o dopuszczalności aborcji, debat o in vitro lub eutanazji. Co prawda są one stymulowane przez polityków i przez media, ale toczą się nie tylko na łamach gazet i w studiach telewizyjnych. Dyskusje prowadzone są również w poczekalni u lekarza i u fryzjera w małym miasteczku, w którym dominicantes sięga 90 proc. Według ogłoszonego niedawno sondażu, przeprowadzonego wśród „wierzących i praktykujących katolików”, tylko co trzeci z respondentów znajduje się często w sytuacji, że musi bronić nauki Kościoła. Dwa razy więcej badanych stwierdziło, że zdarza się, żeby w ich obecności ktoś podważał naukę Kościoła, ale dzieje się to bardzo rzadko. 7,5 proc. przyznało, że nie zdarza się to wcale. „Albo takie tematy nie pobudzają już do gorących dyskusji, albo katolicy żyją w bardzo jednorodnym środowisku i rzadko kontaktują się z ludźmi o innych zapatrywaniach” – skomentował jeden z księży. Ciekawe. Z relacji nauczycieli wynika, że już w podstawówkach dzieci dyskutują, czy chciałyby mieć braciszka z in vitro. Ale pewnie nie rozmawiają o tym ze swymi katolickimi rodzicami.

Bez wiary
Gdyby w Polsce przynajmniej ci, którzy co niedzielę chodzą na Mszę, dopasowali swoje poglądy do zasad wiary, której wyznawanie deklarują, już dawno mielibyśmy pełną konstytucyjną ochronę życia człowieka, a „kliniki” in vitro z braku klientów przeniosłyby się za granicę. W jednej z katolickich rozgłośni w Polsce dość często zabiera głos człowiek, który mówi o sobie, że jest niewierzącym katolikiem. Zdaje się, że ten tytuł niedługo chętnie odniesie do siebie wielu polskich katolików. „Gdy człowiek naprawdę wierzy, to wtedy żyje według zasad, jakie ta wiara na niego nakłada. Religia tylko kodyfikuje – bez wiary jest ona pustą skorupą” – przypomniał prof. Jan Grosfeld. Kościół w Polsce stoi więc przed odpowiedzią na pytanie, czy jest wspólnotą wierzących w Jezusa Chrystusa (ze wszystkimi tego konsekwencjami), czy instytucją religijną, zrzeszającą ludzi kultywujących pewien zespół praktyk?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.