Władza i pieniądze

Jarosław Dudała

|

GN 08/2009

publikacja 24.02.2009 13:25

Przez Polskę kolejny raz przetacza się dyskusja o finansowaniu partii politycznych. Jej temperatura jest dość wysoka. Nic w tym dziwnego, skoro w grę wchodzą jednocześnie i władza, i pieniądze.

Władza i pieniądze fot. STOCKXCHNG/CAPGROS, STOCKXCHNG/STABUL, TOTO /MONTAZ STUDIO GN

Platforma Obywatelska złożyła w Sejmie projekt zawieszenia w tym i przyszłym roku finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Uzasadnieniem takiego kroku jest konieczność wprowadzenia cięć budżetowych, wymuszonych światowym kryzysem gospodarczym. Wszystkie pozostałe partie zaprotestowały. Na tym tle doszło do konfliktu w koalicji rządzącej. A wielu zwykłych Polaków dopiero teraz zaczęło się zastanawiać, jak to jest z tymi pieniędzmi dla partii politycznych.

Jak to jest u nas...
Polskie partie polityczne mogą przyjmować pieniądze od osób prywatnych, ale nie od obcokrajowców, nie w formie zbiórek publicznych i tylko do wysokości jednego minimalnego wynagrodzenia za pracę rocznie (jeśli jest to wpłata na Fundusz Wyborczy, to do wysokości 15-krotności minimalnego wynagrodzenia rocznie). Nie wolno im natomiast przyjmować środków od osób prawnych, czyli np. firm, fundacji czy stowarzyszeń. Partie mogą też uzyskiwać dochody ze swego majątku (np. z obrotu obligacjami), ale prowadzenie przez nie działalności gospodarczej ograniczone jest do minimum.

Partie finansowane są z budżetu państwa, jeśli w wyborach do Sejmu uzyskają co najmniej 3 proc. głosów. Próg ten podniesiony jest do 6 proc., jeśli partia startowała do wyborów w koalicji z innymi ugrupowaniami. Wysokość subwencji zależy od poparcia, jakie partia uzyskała w wyborach. Subwencja nie jest jednak wprost proporcjonalna do liczby głosów oddanych na poszczególne partie. To znaczy, że partie, które dostały więcej głosów, dostają w sumie więcej pieniędzy, ale jeden oddany na nie głos przynosi im średnio mniej pieniędzy niż głos oddany na partie o mniejszym poparciu w wyborach. Obecnie pula przeznaczona do podziału między polskie partie wynosi około 100 mln zł rocznie. Tort ten został w zeszłym roku podzielony w następujący sposób: PO – blisko 38 mln zł, PiS – 35,5 mln zł, PSL – 14,2 mln zł, SLD – 13,5 mln zł, SdPl – ok. 3,3 mln zł i Partia Demokratyczna – ok. 2,2 mln zł.

… a jak w USA?
Jednym z możliwych jest model amerykański. Od 1974 r. działa tam mechanizm dotowania kampanii wyborczych ze środków publicznych. Przy rocznym rozliczeniu podatku dochodowego od osób fizycznych Amerykanie mogą zadeklarować, że 3 dolary z tej daniny nie trafią do fiskusa, ale do wybranej partii politycznej. W praktyce działa to tak, że przy rozliczeniu podatku za 2006 r. z możliwości przekazania 3 dolarów na partię polityczną skorzystało zaledwie 11 proc. podatników. Powstały w ten sposób fundusz nie jest szczególnie imponujący w porównaniu z sumami, jakie udaje się zgromadzić partyjnym skarbnikom od sponsorów. (Jest to krytykowane, ale poszczególne firmy sponsorują czasem zarówno demokratów, jak i republikanów, by zyskać przychylność władzy, niezależnie od tego, z której strony sceny politycznej będzie ona pochodzić).

Poza tym, kandydaci niechętnie sięgają po pieniądze publiczne, bo to oznacza ograniczenia w ich wydawaniu, a przede wszystkim jest równoznaczne z rezygnacją z finansowania ze źródeł prywatnych. A te mogą być bardzo hojne. Wystarczy wspomnieć, że gdyby Barack Obama zdecydował się na przyjęcie środków publicznych, to miałby w decydującej rozgrywce do dyspozycji zaledwie 84 mln dolarów. Tymczasem tylko do września ubiegłego roku udało mu się zebrać od prywatnych sponsorów rekordowe 660 mln dolarów! Jego kontrkandydat John McCain zebrał w tym samym czasie „zaledwie” 238 mln dolarów, choć wcześniej jego zbiórki szły kiepsko i rozważał skorzystanie z pieniędzy budżetowych. W poprzednich kampaniach finałowe rozgrywki kampanii prezydenckich były finansowane z pieniędzy budżetowych, ale jej wcześniejsze etapy sponsorowane były przez darczyńców prywatnych. Tak więc w USA teoretycznie panuje system dotacji, ale praktycznie o sile finansowej kandydatów przesądzają sponsorzy prywatni.

A w Europie?
Kraje europejskie na ogół przyjmują rozwiązania podobne do polskiego. Różnice nie są bardzo znaczące. Na przykład ustawa szwedzka przyznaje prawo do dotacji dla partii, która osiągnęła w wyborach wynik zaledwie 2-procentowy, a w Austrii możliwe jest osiąganie przez partie dochodu z udziałów w przedsiębiorstwach, a we Francji istnieje możliwość odliczenia darowizny na cele partyjne od podatku dochodowego od osób fizycznych. W każdym razie Europejczycy bardziej od Amerykanów boją się korupcji – pozyskania pieniędzy na działalność partyjną poprzez sprzedawanie przychylności rządzących kawałek po kawałku. Za klasyczną dla tego sposobu myślenia można uznać wypowiedź posła Polskiego Stronnictwa Ludowego Eugeniusza Kłopotka, który w jednym z wywiadów powiedział: „Nikt z czystej sympatii i dobroci nie przychodzi z pieniędzmi do partii. Prędzej czy później wystawi za to rachunek”.

Co dalej?
Nie ma szans, żeby ustawa w kształcie proponowanym przez PO weszła w życie, ponieważ protestują przeciw niej wszystkie inne kluby parlamentarne. Można się też spodziewać, że gdyby jakimś cudem projekt ten przeszedł z powodzeniem przez Sejm i Senat, to spotkałby się z wetem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A jego obalenie w tej sprawie byłoby już absolutnie niemożliwe. Prawdopodobne jest natomiast okrojenie budżetowej puli przeznaczonej na finansowanie partii politycznych. Na przykład PSL zaproponowało już, by partie od 2010 r. otrzymywały o ponad 20 proc. mniej środków niż obecnie. W podobnym kierunku poszła też lewica. Podobny projekt stanie się więc prawdopodobnie prawem, a Platforma będzie chciała zyskać w oczach opinii publicznej, ogłaszając, że chciała iść dalej, ale inni jej nie pozwolili.

38 mln – tyle dostało PO
35,5 mln – tyle dostało PiS
14,2 mln – tyle dostało PSL
13,5 mln – tyle dostało SLD

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.