Dobry i zły kompromis

Mariusz Dzierżawski, działacz społeczny

|

GN 07/2009

publikacja 18.02.2009 16:48

Podczas dyskusji na temat projektu ustawy legalizującej zapłodnienie in vitro, wielu jej uczestników podkreślało, że jest to projekt kompromisowy, dając jednocześnie do zrozumienia, że jest to jego zaleta.

Dobry i zły kompromis W ten sposób podczas stosowania metody in vitro odbywa się zamrażanie ludzkich zarodków fot. AGENCJA GAZETA/MICHAŁ MUTOR

Profesor Aniela Dylus (GN nr 47/2008) użyła nawet wyrażenia „niemoralna bezkompromisowość”, co można odczytać jako określenie postawy ludzi krytykujących projekt komisji Gowina. Również sam poseł Gowin porównuje krytyków projektu do Piłata umywającego ręce. Warto w tej sytuacji zbadać, w jakich sytuacjach kompromis jest wskazany, w jakich dopuszczalny, a w jakich szkodliwy.

Dobry kompromis
Pani profesor jako przykład pierwszej sytuacji daje dyskusję nad ustawą budżetową. Ten przykład wydaje się jak najbardziej na miejscu. W sytuacji gdy mamy do dyspozycji ograniczone środki i znacznie przewyższające je potrzeby, kompromis jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Innym pozytywnym przykładem kompromisu może być porozumienie między Argentyną a Chile w sprawach granicznych. W 1978 roku wojna między tymi państwami wydawała się nieunikniona. Zawarty, dzięki interwencji Jana Pawła II, kompromis zapobiegł rozlewowi krwi. Nie wszystkie tego rodzaju kompromisy mają dobre skutki. Porozumienie z Monachium wydawało się w 1938 roku Chamberlainowi i wielu innym Europejczykom wielkim sukcesem, który dzięki kompromisowemu nastawieniu Anglii i Francji ocalił pokój. Dziś wiemy, że zachęcił Niemcy do rozpętania wojny. Jak na tym tle wyglądają kompromisy odnoszące się do spraw moralnych, zwłaszcza do przywoływanej w dyskusji ustawy z 1993 roku „…o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży” i proponowanej ustawy legalizującej zapłodnienie in vitro? Warto przypomnieć kontekst historyczny ustawy z 1993 r. W 1956 roku władze komunistyczne w Polsce zalegalizowały aborcję bez żadnych ograniczeń. Szpitale były zobowiązane do jej przeprowadzania. W latach 60. i 70. liczbę aborcji w Polsce mierzono w setkach tysięcy.

Zły kompromis
Przy okazji demontażu komunizmu po roku 1989 środowiska katolickie postawiły postulat delegalizacji aborcji i pełnej ochrony życia od poczęcia. Wywołało to atak ze strony przede wszystkim „lewicy laickiej”, ale także ze strony „liberalnych katolików”, wspieranych przez środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Ostatecznie ustawa w pełni chroniąca życie nie uzyskała wymaganego poparcia, udało się natomiast ograniczyć dopuszczalność aborcji – zgodnie z nową ustawą można abortować dzieci podejrzane o poważne choroby, poczęte w wyniku gwałtu i takie, które według orzeczenia lekarskiego mogą zagrażać zdrowiu lub życiu matki. Liczba oficjalnie dokonywanych aborcji spadła do kilkuset w ciągu roku – ponad 90 proc. przypadków spośród nich to dzieci podejrzane o chorobę. Odpowiedzialność za tysiące legalnych zabójstw dokonanych zgodnie z ustawą spada na zwolenników aborcji na życzenie, ale także na tych posłów, którzy opowiedzieli się przeciw ochronie życia każdego dziecka, a wsparli ochronę z wyjątkami. To oni są autorami kompromisu. Inaczej jest z posłami, którzy walczyli o pełną ochronę, a wobec odrzucenia dobrej ustawy poparli wersję dopuszczającą wyjątki, aby chociaż ograniczyć zasięg aborcji. Oni kompromisu nie zawierali. Ulegli przemocy liczebnej.

Przyglądając się powyższym przykładom, z łatwością dostrzeżemy różnice między kompromisem słusznym (pokojowe rozstrzygnięcie sporów granicznych, sprawiedliwy podział środków budżetowych), który jest korzystny dla wszystkich zainteresowanych, a niegodziwym, który zawierany jest kosztem osoby lub grupy osób. Może się zdarzyć, że parlamentarzysta chrześcijański będzie miał wybór między ustawą złą a jeszcze gorszą. Encyklika „Evangelium vitae” stwierdza, że uczyni słusznie, ograniczając rozmiar zła. Ale encyklika nie wzywa do poszukiwania kompromisów. Chrześcijanie są wezwani do przemieniania świata w duchu Ewangelii, przez dawanie jasnego świadectwa prawdzie.

Zło in vitro
Po wstępnych rozróżnieniach możemy przyjrzeć się aktualnej sprawie legalizacji in vitro w wersji komisji Gowina. Pewne punkty projektu wyglądają atrakcyjnie. Propozycja komisji ogranicza możliwości manipulacji dziećmi w stadium embrionalnym, powoływanymi do życia w wyniku procedur sztucznego zapłodnienia. Zakazuje selekcji, czyli zabijania „gorszych” embrionów, ogranicza możliwość zamrażania dzieci (dopuszcza ją w wyjątkowych przypadkach). Zakazuje handlu embrionami. Na pierwszy rzut oka wygląda to dobrze. Projekt legalizuje jednak procedurę in vitro i otwiera w ten sposób drzwi do jej dofinansowania przez państwo. Omawiając in vitro podczas spotkania w KIK-u, poseł Gowin podkreślał niską skuteczność metody (mniej niż 30 proc. par poddanych procedurze uzyskuje w ten sposób potomstwo). Przewodniczący komisji mówił też o zagrożeniu dla zdrowia, a nawet życia kobiet poddanych stymulacji hormonalnej. Mężczyźni poddani procedurom in vitro pamiętają o upokorzeniach związanych z pobieraniem nasienia.

A jak sprawa wygląda z perspektywy dziecka, które przychodzi na świat w wyniku sztucznej inseminacji komórki jajowej? Poseł Gowin wskazał, że trzydziestoprocentowa skuteczność metody nie odnosi się do poczętych w ten sposób dzieci. Szanse na przeżycie ma tylko kilka procent z nich. Te, którym udało się przeżyć, są bardziej chorowite niż ich naturalnie poczęci rówieśnicy. W dodatku, choć projekt ogranicza możliwość zamrażania, to jednak dopuszcza je w pewnych przypadkach. Widzimy, że projekt ogranicza pewne szczególnie urągające godności sposoby traktowania dzieci, np. zabijanie ich i mrożenie, ale właśnie, jedne ogranicza, a inne legalizuje. Akceptacja in vitro zmienia też całkowicie obraz początku życia. Poczęcie przestaje być owocem wzajemnego oddania się rodziców, staje się skutkiem manipulacji laborantów. Będzie to milowy krok w kierunku Nowego Wspaniałego Świata. Wszystkie dzieci będą chciane. Niechcianych po prostu nie będzie się produkować.

Dobry projekt
Czy nie jest możliwe przedstawienie projektu, który zachowałby zalety dotychczasowego, a uniknąłby jego wad? Poseł Gowin twierdzi, że taki projekt nie miałby szans na przyjęcie. Takie wypowiedzi przywodzą na myśl analogię z projektami technicznymi. Wyobraźmy sobie inżyniera przedstawiającego wadliwy projekt maszyny, bo przypuszcza, że publiczności będzie się bardziej podobał niż dobry. Obowiązkiem fachowca jest przedstawiać dobry projekt i bronić go. Ta zasada dotyczy jeszcze bardziej spraw moralnych niż technicznych. Jeśli decydenci projekt zepsują, to oni ponoszą odpowiedzialność, o ile fachowiec zrobił wszystko, co w jego mocy, aby ich przekonać. Jeśli agitował za projektem wadliwym, odpowiedzialność spada na niego. Jest jeszcze jeden istotny aspekt sprawy. Zgorszenie. Wielu ludzi nie ma pojęcia, czym jest in vitro. Myślą, że jeśli wspierają jego legalizację osoby związane z Kościołem, to musi być to coś dobrego. W ten sposób ludzie kompromisu psują sumienia.

Przypomnieć można, a nawet trzeba, okoliczności legalizacji aborcji w państwach Zachodu. Mieli w tym udział liczni politycy partii chrześcijańskich (z nazwy), którzy argumentowali, że legalizacja jest krokiem do ograniczenia i „ucywilizowania” aborcji. W kolejnych latach po legalizacji liczba aborcji dramatycznie wzrastała, a „cywilizowanie” poszło w kierunku zastosowania środków chemicznych do mordowania dzieci w łonach matek. Otwarcie zachodnich chadeków na kompromis jest tak wielkie, że kiedy wielki książę Luksemburga Henryk odmówił podpisania ustawy wprowadzającej eutanazję, „chrześcijański” premier Juncker wszczął procedurę pozbawiającą go wszelkich prerogatyw.

Bezkompromisowy Piłat?
Warto na zakończenie przyjrzeć się obrazowi, którym posłużył się poseł Gowin, porównując swoich „bezkompromisowych” oponentów do umywającego ręce Piłata. Jednak w tej scenie to Piłat jest człowiekiem kompromisu. Wie, że Chrystus jest niewinny, ale ulega „opinii publicznej”. W takiej właśnie sytuacji znalazł się poseł Gowin, przedstawiając jako swój projekt ustawy, o której wie, że jest niedobra. Przedstawia zły projekt, bo uważa, że tylko taki zostanie zaakceptowany przez premiera, kolegów partyjnych i lewicowych oponentów. Polityka nie jest, jak wydaje się niektórym, sztuką kompromisu. Gdyby tak było, stawialibyśmy sobie za wzór PRL-owskich oportunistów. Polityka jest sztuką osiągania celów. Przede wszystkim trzeba umieć te cele postawić. Małoduszni stawiają cele na swoją miarę, a osiągają jeszcze mniej. Wielkoduszni przymierzają cele do Boga i szukają odpowiednich środków, aby je osiągnąć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.