Arka dla Filipka

Krzysztof Król

|

GN 01/2009

publikacja 05.01.2009 15:19

Do adopcji zdrowego dziecka ustawiają się kolejki. Na dzieci chore i niepełnosprawne nie czeka nikt. Prawie.

Arka dla Filipka Niezbędne przygotowanie do nowej roli dał Kamili nie tylko specjalny kurs dla rodziców zastępczych, ale także studia pedagogiczne fot. KRZYSZTOF KRÓL

Kamila i Bartłomiej Glapińscy z Poznania pobrali się półtora roku temu. On prawnik, ona pedagog specjalny. Jeszcze jako narzeczeni rozmawiali o adopcji. Uznali, że jeżeli będą mieć problem z posiadaniem własnego potomstwa, to przyjmą do siebie takie, które nie ma własnej rodziny. Zanim jednak zaczęli się starać o własne, dostali wyjątkowy dar.

Wyściskana i wycałowana
Kamila od początku chciała pracować z osobami niepełnosprawnymi. Na wybór studiów wpływ miał między innymi fakt, że jeszcze w liceum trafiła do Warsztatów Terapii Zajęciowej „Tęcza” w rodzinnej Zielonej Górze. – Najbardziej zafascynowała mnie otwartość, z jaką się spotkałam ze strony osób niepełnosprawnych. Mimo że znaliśmy się krótko, byłam witana jak najlepszy przyjaciel. Nigdy w nowo poznanej grupie osób tzw. pełnosprawnych nie spotykała mnie taka życzliwość – opowiada z uśmiechem Kamila. – Ilekroć przychodziłam na warsztaty, tylekroć byłam wyściskana i wycałowana przez uczestników, co w dużej mierze pomogło mi pokonać własną nieśmiałość. Zafascynowały mnie ich bezwarunkowa akceptacja i nierozgraniczanie ludzi ze względu na status życiowy czy funkcję. Witały z tą samą radością mnie i biskupa – dodaje. Później były wymarzone studia w Poznaniu. Tu nie tylko zdobywała wiedzę teoretyczną, ale dzięki praktykom mogła wniknąć w świat osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Wtedy też została wolontariuszką Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Zespołem Downa. Po studiach trafiła do pracy w poznańskim dziennym ośrodku dla osób niepełnosprawnych, a potem do jednego z dwóch ośrodków adopcyjnych.

Sygnał z góry
To właśnie tam droga życiowa jej i męża skrzyżowała się z drogą Filipka. Przez jej ręce przechodziły dziesiątki kart dzieci potrzebujących rodziców. Wśród nich także wiele tych chorych i niepełnosprawnych. – Rodziny oczekujące na adopcję dziecka pragną, by było ono całkowicie zdrowe. Wykluczają jakiekolwiek obciążenia po stronie dziecka czy rodziców. Oczywiście to naturalne i zrozumiałe, ale co z tymi dziećmi, które niczemu niewinne urodziły się właśnie z większym lub mniejszym obciążeniem? – pyta Kamila. Niepełnosprawne dzieci trafiały praktycznie tylko do adopcji zagranicznej, a większość i tak nie znajdowała rodzin.

Kiedy Kamila w kwietniu tego roku dowiedziała się, że w jednym z poznańskich szpitali rodzice zostawili dziecko z zespołem Downa, postanowiła dowiedzieć się o nim jak najwięcej. – Zadzwoniłam do dyrektorki z drugiego ośrodka adopcyjnego. Poinformowała mnie o jego stanie zdrowia, a na koniec powiedziała: „Niech pani ma w sercu dobrą myśl o Filipie”. Gdy to usłyszałam, serce mi mocniej zabiło – opowiada Kamila. – Uznaliśmy to za sygnał z góry, bo jeszcze przed ślubem zdecydowaliśmy, że nasz pierwszy syn będzie miał na imię właśnie Filip – dodaje Bartek. Od tamtej chwili młode małżeństwo zaczęło zastanawiać się nad przyjęciem chłopca. Kamila przy okazji służbowych wizyt w domu dziecka zaglądała do Filipa. – Był wtedy takim okruszkiem. Aż serce się ściskało, gdy taki maleńki ponownie trafił do szpitala z powodu zapalenia płuc i biegunki. Nie mogliśmy go nawet tam odwiedzić, bo wtedy formalnie byliśmy jeszcze dla niego nikim. Ze szpitala wrócił jeszcze chudszy, a do tego miał siniaki po wenflonach – mówi Kamila.

Zagrało między nimi
W maju małżonkowie pojechali na pielgrzymkę do Włoch. Mieli o czym myśleć. Już na pierwszej Mszy św. w bazylice św. Katarzyny w Sienie dostali drogowskaz. – Ksiądz przewodnik powiedział w kazaniu, aby ta pielgrzymka nie była samym zwiedzaniem, ale żeby wywarła na nas realny wpływ. Od razu pomyślałem o Filipie – mówi Bartek. Po powrocie małżonkowie odbyli jedną z ważniejszych narad w swoim życiu. Musieli przemyśleć wszystkie krótko- i długoterminowe konsekwencje swojej decyzji. Na kartce wypisali sobie wszystkie za i przeciw. – Wiedzieliśmy, że Kamila będzie musiała zrezygnować z pracy. Poza tym to decyzja na całe życie, bo przecież dziecku niepełnosprawnemu trzeba poświęcać kilka razy więcej czasu niż zdrowemu i nie wiadomo, co nam przyniesie przyszłość – zauważa głowa rodziny. Od obaw silniejsze okazało się uczucie do Filipa. – Chcieliśmy uchronić chłopca przed życiem w domu pomocy społecznej, do którego z pewnością by trafił. Tam byłby jednym z wielu pensjonariuszy i miałby mniejsze szanse na rozwój – wyjaśniają małżonkowie. Po ostatecznej decyzji przyszła kolej na formalności. Najpierw oczekiwanie na pozbawienie władzy rodzicielskiej rodziców biologicznych, którzy zostawili go w szpitalu, a potem wniosek do sądu o uznanie ich rodziną zastępczą i opiekunami prawnymi. Przez ten czas odwiedzali chłopca kilka razy w tygodniu w domu dziecka. Powiedzieliśmy o naszej decyzji także swoim rodzicom. Oczywiście popierali taką ideę, ale chcieli, żebyśmy mieli najpierw swoje dziecko. – Mój tato musiał to przetrawić, ale jak później poło-żył sobie pierwszy raz Filipa na brzuchu, to coś między nimi zagrało – opowiada Kamila.

Poranne monologi
Gdy czteromiesięczny chłopiec trafił do ich domu, szczęściu Kamili i Bartka nie było końca. Jak rodzice przy pierwszym dziecku uczyli się wszystkiego od nowa. Przy Filipie musieli jednak wykonywać kilka razy więcej czynności. Oprócz przewijania, karmienia czy kąpania czekała na nich między innymi cotygodniowa rehabilitacja pod okiem specjalisty oraz obowiązkowe ćwiczenia w domu. – Wiele radości przynoszą proste sprawy, na przykład gdy po dwóch miesiącach pracy umie się już przewrócić z plecków na brzuszek. To gigantyczne osiągnięcie. Obserwując naszego maluszka, widzimy, jak wielkie robi postępy. Jak pięknie otwiera kiedyś stale zaciśnięte piąstki, próbuje się kulać, świetnie podnosi główkę i uśmiecha się. Teraz pracujemy nad siadaniem i pełzaniem – mówią małżonkowie. Częściej niż inni rodzice odwiedzają także gabinety lekarskie. Filip oprócz zespołu Downa ma też niedosłuch, wadę serca i refluks przełykowo-żołądkowy. – Śmiałam się, że przez całe życie nie odwiedziłam tylu lekarzy co teraz. Chodzimy na kontrole do kardiologa, neurologa, okulisty i audiologa – opowiada Kamila. Życie krąży wokół Filipa, a młodzi rodzice cieszą się swoim pierwszym dzieckiem, odkrywając uroki macierzyństwa i ojcostwa. – Filipek budzi nas swoimi porannymi głośnymi monologami około godz. 6.00. A potem karmienie, przewijanie, zabawa, ćwiczenia rehabilitacyjne, drzemki, i tak do 19.00, kiedy przychodzi czas na kąpiel, a po niej ostatnie karmienie i usypianie. Wieczorem mamy czas dla siebie – opowiada szczęśliwa mama.

Marzenia rodziców
Chcą, aby ich syn był szczęśliwy. Zdają sobie sprawę, że w przyszłości mogą pojawić się różne trudności i kłopoty. Jednak z nadzieją patrzą na to, co przed nimi. – Być może Filip, gdy dorośnie, będzie chciał zamieszkać w domu Arki? – rozmyślają. – To wspólnota założona przez Jeana Vaniera, w której żyją i pracują osoby z niepełnosprawnością intelektualną wraz z asystentami. Taki dom jest także w Poznaniu – opowiada Bartek. – Na pewno jednak zawsze będzie dla niego miejsce w naszym domu – dodaje. Zdają sobie sprawę z faktu, że to, co zrobili, nie jest częstą sytuacją, a wręcz bardzo rzadką. Ale nie czują się z tego powodu kimś wyjątkowym. – To nie jest tak, że my się tu poświęcamy, a Filip to tylko worek problemów. On wnosi naprawdę wiele radości w nasze życie. Takiej prostej i zwyczajnej – zapewniają rodzice. – Nie chcemy używać tu jakichś górnolotnych słów. Nie możemy pomóc wszystkim chorym dzieciom, ale przynajmniej temu jednemu – mówią.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.