Rodzinka orkiestra

Jacek Dziedzina

|

GN 52/2008

publikacja 30.12.2008 15:31

Najlepsze kontrabasy robią w Radzionkowie. No, na Cidrach, u Bisagów. I jazz najlepszy tu grają. Nawet święty Wojciech tu się wychowuje. Serio, serio.

Rodzinka orkiestra Bisagowie w swoim domowym studio fot. Romek Koszowski

Kiedy urodził się Wojtek, lekarze wpadli w panikę. Myśleli, że popełnili jakiś błąd. Karina wyciągnęła różaniec, żeby w modlitwie podziękować za szczęśliwy poród. Przestraszona pielęgniarka krzyknęła tylko: „Po co pani jeszcze ten różaniec wyciąga?!”. Przed porodem żadne badania nie wskazywały na to, że dziecko urodzi się niepełnosprawne. Trudno było rozpoznać od razu rzadki w Polsce zespół Wolfa-Hirschhorna. – Grałem w tylu zespołach muzycznych, aż w końcu dostałem zespół w domu – Piotrek, ojciec Wojtka, mówi o tym ze spokojnym uśmiechem. Ten spokój i radość rodziców dziwi tych, którzy do dziś załamują ręce nad „dotkniętą nieszczęściem rodziną”.

Kontrabas na wojnie
– Szymon, twoja solówka – Piotr przestaje szarpać struny kontrabasu, a Karina na chwilę zawiesza głos. Ich pierwszy syn, dziś 10-letni chłopak, daje popis na perkusji jak doświadczony muzyk na Jazz Jamboree. Bisagowie na pierwszym piętrze domu urządzili studio do muzykowania. Komponują, czasem po swojemu interpretują znane kawałki albo improwizują. Karina pisze teksty, które rodzą się często między karmieniem Wojtka lub przy zmywaniu naczyń. Większość instrumentów – basy i kontrabas – Piotrek wykonał sam. Znani są głównie w lokalnym środowisku: w parafii i miejskim ośrodku kultury. Nie odmawiają, jeśli ktoś prosi o uświetnienie występem imprezy. Piotrek grał kiedyś z zespołem Justyna i Sega Band, nagrał z nimi pierwszą kasetę. Teraz z żoną i Szymonem ciągną „projekt rodzinny”. Właśnie zadzwonili z jakiegoś lokalu, żeby na niedzielę umówić się na występ. Nie wymawiają się brakiem czasu. Są zapraszani, choć muzyka, którą kochają, nie należy do popularnych w ich miejscowości. Muzyką Bisagowie dzielą się także we wspólnocie. – Kiedyś szliśmy z Szymkiem na modlitwę dla młodzieży i wziąłem ze sobą ten kontrabas, a w wielkim futerale wygląda on jeszcze potężniej – mówi Piotrek. – I nagle Szymek mówi: Tata, wyglądasz z tym sprzętem, jakbyś szedł na wojnę. Powiedziałem mu, że trafił w dziesiątkę, bo przecież na modlitwie toczymy potężną walkę – wspomina.

Nie tylko obiad
Bisagowie musieli stoczyć walkę ze stereotypami tych, którzy nie wierzyli, że można twórczo funkcjonować, mając trójkę dzieci, w tym jedno niepełnosprawne. Trochę wbrew tradycyjnemu schematowi domu „byle czysto było, obiad gotowy i cześć”. Doszli do wniosku, że nie ma powodu, by wraz z założeniem rodziny zabijać swoje marzenia i zdolności. Pojawienie się Wojtka uznali za błogosławieństwo. – Jestem przekonana, że mamy świętego w domu – Karina mówi całkiem serio. – Przecież on nie ma w ogóle świadomości grzechu – dodaje. W czasie ciąży przeczytała wszystkie ważniejsze dzieła św. Teresy od Dzieciątka Jezus. – Modliłam się, żeby urodziła się Tereska i... pojawił się Wojtuś, który ciągle chce się przytulać, tak jak Tereska chciała przylgnąć do Jezusa – mówi ze śmiechem. Za trzecim razem nie było już wyjścia – pojawiła się prawdziwa Tereska (4 lata). – Ma stanowczy i niełatwy charakterek, jak jej patronka, ale jest radością rodziny – śmieją się rodzice. Uczestniczy w zajęciach rytmiki i baletu dla najmłodszych. – Oswaja się ze sceną i publicznością – mówi Karina.

Bisagowie mieli nawet swoje prywatne zwiastowanie. Piotrek kopał w ziemi pod fundamenty domu. Nagle znalazł małą figurę anioła. Tego samego dnia Karina powiedziała mu, że spodziewa się pierwszego dziecka, Szymona. Do dziś przechowują tę rodzinną relikwię. Szymon jest wyjątkowo dojrzały, jak na swój wiek. Który 10-latek słucha nagrań Diany Krall, Marcusa Millera czy Dave Matthews Band, a potem z pasją i wyczuciem uderza w bębny i talerze?

Czas nie goni nas
– Sami nie wiemy, skąd mamy czas na to wszystko – śmieją się Bisagowie. Oboje pracowali w ośrodku terapii zajęciowej w Chorzowie. Teraz tylko Piotrek tym się zajmuje. Uważają, że praca z niepełnosprawnymi przygotowała ich na przyjęcie Wojtka. – Wszyscy nad nami ręce załamywali, a my naprawdę widzimy w nim wielkie błogosławieństwo. Choć nie jest w stanie nic do nas powiedzieć, całym sobą pokazuje, jak pogodnym jest dzieckiem – mówią. Często przychodzi mu zasypiać przy dźwiękach mruczącego na górze basu. To Piotrek z Kariną modlą się muzyką. Piotrek pierwszy instrument wykonał z pnia drzewa, które przetransportował pociągiem. – Kilka instrumentów w życiu sprzedałem, ale nie robię ich z myślą o handlu, po prostu czuję, że chcę zrobić gitarę czy kontrabas i robię – śmieje się. Właściwie własnymi rękami, z pomocą rodziców, postawił dom i wykończył wnętrza. Jednocześnie studiował dwa kierunki, pracował, zajmował się dziećmi w domu, z żoną muzykował, koncertował. Teraz jeszcze znajdują czas na spotkania we wspólnocie dorosłych i w Domowym Kościele. I jakby tego było mało, Piotrek skończył niedawno szkołę dla rodziców i wychowawców. – Uczę się, że najważniejsze w rodzinie jest dowartościowanie jej członków, to przynosi efekty – mówi.

Bez roszczeń
Rehabilitacja i leczenie Wojtka nie należą do najtańszych. Znajomi namówili Bisagów do włączenia się do jednej z fundacji, zbierających pieniądze dla dzieci niepełnosprawnych. Między innymi dzięki 1 proc. podatku, jaki można było oddać na fundację, Wojtek mógł wyjechać nad morze. Po powrocie okazało się, że znacznie wzrosła jego odporność. A dzięki mniejszej liczbie infekcji były też postępy w rehabilitacji psychoruchowej Wojtka. Dzisiaj Piotrek trochę niechętnie mówi o zbieraniu pieniędzy. – Nie chcę, żeby postrzegali nas jak ludzi, którzy uważają, że z powodu niepełnosprawności dziecka mamy prawo do jakichś szczególnych przywilejów – mówi Piotrek. Kiedy okazało się, że pionizator, niezbędny dla Wojtka, przekracza ich możliwości finansowe, Piotrek zrobił go sam. Całkiem sprawny sprzęt. Bisagowie właściwie wszystko stworzyli wbrew opinii, że „na to trzeba mieć kasę”. – Nie trzeba mieć pieniędzy, żeby zrobić to, co my zrobiliśmy. Ja na oczy nie widziałam często swojej wypłaty, bo wszystko szło na budowę domu – śmieje się Karina. – Stworzyliśmy sobie warunki, żeby rozwijać talenty, które dostaliśmy. Ale ten dom, instrumenty itd. to nie jest nasz cel ostateczny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.