Róż „Gali” bym nie transmitował

mówi Krzysztof Czabański

|

GN 50/2008

publikacja 15.12.2008 14:57

Grupa „pożytecznych idiotów” działa w interesie polityków, którzy chcą zniszczyć media publiczne – mówi Krzysztof Czabański, zawieszony na 3 miesiące prezes Polskiego Radia, w rozmowie z Edwardem Kabieszem.

Róż „Gali” bym nie transmitował "Jeżeli ktoś był współpracownikiem służb specjalnych w PRL-u, to nie może pracować w mediach publicznych" mówi Krzysztof Czabański fot. PAP/Paweł Supernak

Edward Kabiesz: Powiedział Pan niedawno, że nie chce pełnić roli kata mediów publicznych. Nie będzie Pan musiał, bo jest Pan zawieszony, a jeżeli nowa ustawa wejdzie w życie, automatycznie wygasa kadencja zarządów. Jak Pan się czuje w tej sytuacji?
Krzysztof Czabański: – Uważam, że jeżeli chodzi o Polskie Radio, to nie ma tak dramatycznej sytuacji, by trzeba je likwidować. A to byłaby funkcja kata. PR ma wypracowane przez mój zarząd rezerwy finansowe i możliwe do wypracowania na bieżąco oszczędności. Pozwala to utrzymać ofertę programową na dotychczasowym poziomie. Drastyczne samoograniczanie się programowe byłoby na rękę zwolennikom marginalizacji mediów publicznych. Bo po co media publiczne, jeżeli ich oferta nie będzie się różnić od oferty mediów komercyjnych? Według mojej wiedzy, do końca przyszłego roku mamy takie zabezpieczenie finansowe, które sprawi, że słuchacz nie powinien ucierpieć, chyba że sytuacja mediów publicznych dramatycznie się pogorszy. Mam jednak nadzieję, że ten rok zostanie wykorzystany przez polityków do umocnienia mediów publicznych, a zwłaszcza ustabilizowania ich systemu finansowania.

Jest Pan zadowolony ze swoich dokonań?
– Nie mogę oceniać sam siebie. Ostatecznie ocenia nas słuchacz. Mogę tylko powiedzieć, że staraliśmy się stworzyć szeroką ofertę programową w dziedzinie kultury, informacji, muzyki, publicystyki i edukacji. Ofertę dla słuchacza nastawionego na bardziej popularne treści, to w Programie I, i na wysoką kulturę – w Programie II. No i sięgnąć do tradycji radia robionego przez inteligenta dla inteligenta, czyli Trójkę. W Trójce odwróciłem proces komercjalizacji, który rozpoczął się 6–7 lat temu. Cały czas nie wychodzi nam z Czwórką, programem nakierowanym na młodzież. Nie może on znaleźć swojej formuły. Rozwijają się niektóre zespoły artystyczne, jak Polska Orkiestra Radiowa, do której ściągnąłem bardzo zdolnego młodego dyrygenta Łukasza Borowicza. Nasze starania szły w stronę misji, a nie komercji.

Dlaczego więc został Pan zawieszony?
– Niech Pan zapyta członków Rady Nadzorczej. To prowokacja. Minister Grad nie udzielił mi absolutorium pod pretekstem, że w prokuraturze jest sprawa fałszowania protokołów z posiedzeń zarządu. Prokuratura prowadziła postępowanie w sprawie, a nie przeciwko mnie. Kiedy minister Grad nie dał mi absolutorium, sprawa już została umorzona, ale odwołał się ówczesny członek RN, a później jej przewodniczący, Hromiak. Więc minister stwierdził, że sprawa nie jest zakończona i nie udzielił mi absolutorium do czasu jej rozstrzygnięcia. Później sprawa została ostatecznie umorzona, ale dalej nie mam absolutorium. Jego brak służy teraz panu Hromiakowi jako argument do wysuwania wniosku o zawieszenie. Czyli najpierw Grad nie udzielił absolutorium, bo dał mu pretekst pan Hromiak, a teraz pan Grad daje pretekst panu Hromiakowi. To klasyczna metoda prowokacji, a wszystko jest oparte na kłamstwie. To mechanizm znany raczej z działań w ustroju totalitarnym, ale widocznie niektórzy mają ten mechanizm we krwi. Rada Nadzorcza ma święte prawo mieć taki zarząd, jaki chce. Gdyby mnie odwołano, nie powiedziałbym słowa. Natomiast zawieszenie wymaga ważnych powodów. W roku 2007, za który minister nie udzielił mi absolutorium, spółka miała najlepszy wynik finansowy w swojej historii – 25 milionów złotych.

Skąd wziął się tak dobry wynik finansowy?
– Na przykład z renegocjacji umów emisyjnych ze spółką TP EmiTel. Ich ceny były zawyżone, uzyskaliśmy 25-procentowy upust. Przyjrzeliśmy się inwestycjom realizowanym w spółce, ograniczając je do rzeczywiście potrzebnych. Spółka publiczna jest dla wielu dojną krową, wystarczy poprzykręcać kraniki wyprowadzające pieniądze. Nie mówię, że dokonywano przestępstw, ale często mieliśmy do czynienia z rozrzutnością przy zawieraniu kontraktów czy z brakiem dbałości o grosz publiczny.

Czy na wynik rzutowało też ograniczenie zatrudnienia, czyli zwolnienia?
– Nie, one mają wpływ teraz. W ubiegłym roku trwał proces zwolnień grupowych, a to jest kosztowne, gdyż trzeba wypłacać odprawy. Zwolnienia obciążały nas finansowo. Ale w tym roku mamy już efekty zmniejszenia zatrudnienia o 15 proc. Wpływ na wynik ubiegłoroczny miała sprzedaż niepotrzebnej działki z biurowcem, co przyniosło 10 milionów złotych.

Część tych zwolnień miała charakter polityczny.
– Nie miała. Jednak pewne kryteria, dotyczące pracowników mediów publicznych, są oczywiste. Jeżeli ktoś był współpracownikiem służb specjalnych w PRL-u, to – moim zdaniem – nie może pracować w mediach publicznych. Poprosiłem pracowników o złożenie oświadczeń lustracyjnych. Ponad 95 proc. to zrobiło. Część nie złożyła i odeszła z pracy. Zwolnienia grupowe były negocjowane ze związkami zawodowymi, które zaproponowały, by jednym z kryteriów było posiadanie innych źródeł utrzymania, np. możliwość przejścia na emeryturę. Średnia wieku w radiu była wysoka, ludzie pracowali tam od lat, rodzinami. Z przekonaniem, że posady są dożywotne i dziedziczne. Teraz odchodzili najczęściej za porozumieniem stron, ale prawdą jest, że niektórzy zostali niejako wypchnięci. Przy okazji odchodzili z radia ludzie, którzy wcale nie powinni w nim pracować, choćby ze względu na swoje zachowanie w stanie wojennym.

Czy jako szef PR zgodziłby się Pan na przykład na transmisję Róż „Gali”?
– To wykluczone. Nie transmitowałbym programów organizowanych razem z mediami komercyjnymi, jeżeli te media nie dostosowałyby się do standardów mediów publicznych. Jaki my, czyli PR czy TVP, mamy interes w takiej wspólnej imprezie? Wspomniał pan Róże „Gali”. Oczywiście dla takiego czasopisma transmisja w najlepszym czasie w telewizji to dobry interes. Na ich miejscu też bym dążył do takich imprez. Ale jaki w tym jest interes dla telewizji czy dla radia? Nie widzę żadnego.

Powiedział Pan kiedyś, że należy oddać media publiczne w ręce polityków. Mam wrażenie, że znajdują się w ich rękach cały czas.
– To prawda, ale to była trochę prowokacja z mojej strony. Teraz są różne projekty, które usiłują „wszystko zmienić, by nic nie zmienić”. Politycy będą rządzić za pomocą listków figowych w postaci kandydatów z ramienia stowarzyszeń twórczych czy organizacji pozarządowych. Ale to politycy dalej będą dokonywać wyboru. Jeżeli tak, to już lepiej, by politycy rządzili bezpośrednio, ustanawiając Krajową Radę Radiofonii i Telewizji na długą kadencję. Porównywalną do kadencji trybunału Konstytucyjnego. Na przykład dziewięcioletnią. Jednorazowo. Z możliwością przechodzenia po kadencji na emeryturę, tak jak mogą to zrobić sędziowie trybunału. Dziewięcioletnia perspektywa bardzo zmienia myślenie ludzi o działaniu publicznym, daje szansę, że powstanie ciało, które rządzi mediami niezależnie od bieżących fluktuacji politycznych. I z dbałością o interes ogólny, podczas gdy „listki figowe” będą myśleć tylko o interesach własnych środowisk.

Co Pan myśli o likwidacji abonamentu rtv?
– Nasuwa się pytanie, czemu miałby być likwidowany? W projekcie eksperckim jest zlikwidowany na rzecz VAT-u. To jest horrendum. Wpływy z VAT są zmienne. W okresie recesji następuje ubytek we wpływach i co wtedy? Media publiczne mają być zamykane czy ograniczane? Czy w interesie obywatelskim jest tracić media w czasach trudnych? To oznacza śmierć dla radia lokalnego. Nie da się niczego zaplanować na przyszłość, ze względu na zmienność dochodów. A co do projektu eksperckiego, to powinniśmy sobie zapisać i później szeroko nagłaśniać nazwiska tych ekspertów, z prof. Kowalskim na czele. To sytuacja, kiedy grupa, jak mawiał klasyk komunizmu, „pożytecznych idiotów” działa w interesie polityków, którzy chcą zniszczyć media publiczne. Robią to pod hasłem, że są profesjonalistami i działają w interesie mediów publicznych. Chyba na tej zasadzie, że katów traktujemy jak ekspertów od życia ludzkiego?! Poza tym zastępujący abonament Fundusz Misji Publicznej to rodzaj dotacji państwa i wymaga notyfikacji w Brukseli pod groźbą poważnych kar. A taki proces jest długi. Dotacja idzie przez budżet, a gdzie rząd w pierwszej kolejności w razie potrzeby dokona cięcia? Na pewno w mediach, bo są nieistotne z ich punktu widzenia albo niewygodne. Funduszem zarządzać będzie powołana przez KRRiT i ministra finansów Rada Powiernicza. KRRiT powołuje większość rządowa w parlamencie. Czyli to rząd będzie w pełni panował nad rozdziałem pieniędzy dla mediów. Tak było w PRL-u. A jeżeli dostęp, przez licencje programowe, do tych pieniędzy będą miały stacje komercyjne, to o tyle mniej pozostanie dla mediów publicznych. Czy np. program „Teraz My” jest programem misyjnym, czy komercyjnym? Obawiam się, że siła przebicia tzw. programów misyjnych stacji komercyjnych będzie większa niż publicznych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.